To wszystko wina pedałów?
Od wielu lat trwają prace nad stworzeniem samochodu, który nie potrzebowałby kierowcy. Naukowców wspiera w tych staraniach amerykańska, wojskowa agencja DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency), pod patronatem której każdego roku organizowane są konkursy na najlepsze auto bez kierowcy.
Samochody przejeżdżają różne trasy, począwszy od pustyni, a na miejskich uliczkach kończąc. Zwycięzcy otrzymują nagrodę pieniężną w wysokości kilku milionów dolarów.
Okazuje się jednak, że sztuczna, elektroniczna inteligencja nie zawsze działa tak, jak chcieliby tego jej twórcy. W zeszłym roku pisaliśmy o dziwnych przypadłościach kilku modeli Toyoty, które wykazywały tendencję do samodzielnego przyspieszania. Nasze podejrzenia wzbudziły wówczas montowane w tych samochodach elektroniczne przepustnice. Tego typu rozwiązanie pozwala na wyeliminowanie linki gazu. Położenie pedału jest analizowane przez potencjometr, który przesyła impuls elektryczny do przepustnicy.
Usterka, przynajmniej teoretycznie, okazała się dużo bardziej prozaiczna. Na transmitowanej przez kilka stacji telewizyjnych konferencji prasowej inżynierowie Toyoty jako winne niekontrolowanemu zachowaniu samochodów wskazali dywaniki i maty podłogowe. Ich wadliwe mocowanie powodować miało zacinanie się pedału przyspieszenia i w konsekwencji - niezamierzone przez kierowcę rozpędzanie auta. W wyniku tych problemów doszło do kilkudziesięciu wypadków (tylko w 2008 roku 51 wypadków). Do czasu zdiagnozowania usterki w wypadkach nią spowodowanych śmierć poniosły cztery osoby, a rannych zostało kolejne dwanaście. Co ciekawe, wina dywaników nie została ostatecznie dowiedziona. Właścicielom pechowych pojazdów, w trosce o bezpieczeństwo, zalecono jednak niezwłocznie usunąć dywanik kierowcy.
Okazuje się jednak, że wymiana dywaników nie kończy tej ciekawej historii. Amerykańskie media donoszą, że w porozumieniu z tamtejszą agencją bezpieczeństwa drogowego (National Highway Traffic Safety Administration) Toyota zgodziła się podobno wymienić pedał gazu w "niektórych" pojazdach sprzedawanych za oceanem. Słowo "niektórych" odnosi się w tym przypadku do modeli Toyoty: avalon, camry, prius, tacoma, tundra, oraz Lexusa: IS250, IS350, ES350. Dokładniej chodzi o te same 3,8 mln samochodów, których właścicielom polecono usunięcie dywaników kierowcy. Niestety, producent nie poinformował, co kryje się pod pojęciem "pedał gazu". Nie mamy więc żadnej wiedzy, co do tego, czy wymianie podlegać będzie sam pedał, czy również elektroniczna przepustnica...
Wprawdzie daleko nam do elokwencji agenta Tomasza i jasności umysłu Sherlocka Holmesa, ale cała sytuacja wydaje się, co najmniej, dziwna. W internecie aż roi się od zdjęć fabrycznych dywaników montowanych w różnych samochodach Toyoty. Te, które udało nam się znaleźć, jasno wskazują, że dywaniki podłogowe nie mogą mieć nic wspólnego z blokowaniem się pedału przyspieszenia. Problem faktycznie leżeć może w fabrycznych matach tapicerki, ale wina tych ostatnich również nie została potwierdzona. Po co więc wymieniać pedał gazu w niemal czterech milionach pojazdów?
Cóż, wygląda na to, że menedżerowie Toyoty wykorzystali maty podłogowe zgodnie z przeznaczeniem, do przykrycia nimi niezbyt urodziwej prawdy. Wprawdzie usterka elektronicznego pedału gazu to jedynie nasze przypuszczenia, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że maty i dywaniki to jedynie zasłona dymana.
Pamiętajmy, że na wielu rynkach od lat sprzedawane są przecież uniwersalne dywaniki i nikt nie robi z tego powodu problemów. Nikomu nie przyszło też do głowy, by oskarżać ich producentów o to, że wyprodukowane przez nich dywaniki przyczyniają się do wypadków. Wypada też zauważyć, że wszystkie z wymienionych przez Toyotę samochodów objętych akcją serwisową wytwarzane są przez fabryki w USA, na tamtejszy rynek. Inaczej jest jedynie w przypadku Lexusa (modele IS250, IS350 oraz ES350), trzeba jednak pamiętać, że chociaż auta te produkowane są w Japonii, ich specyfikacja na rynek amerykański mocno różni się od europejskiej.
Na Starym Kontynencie, gdzie przeważają samochody wyprodukowane w Japonii i Wielkiej Brytanii, nie zanotowano problemów z niekontrolowanym przyspieszaniem. Przeciętny Europejczyk nie powinien się więc bać ani wsiadać za kierownicę swojej Toyoty, ani też wybrać się po takie auto do salonu. W gorszej sytuacji są jednak ci, którzy korzystając z korzystnego przelicznika euro i dolara, omijając sieć dealerską, pokusili się o sprowadzenie lexusa z USA. Im pozostaje jedynie nadzieja, że wymiana pedału gazu jest jedynie "zabiegiem marketingowym" mającym na celu odbudowanie nadszarpniętego wizerunku marki.
PR