"Raus" bez reakcji...
Wczorajszy tekst o perypetiach naszych reporterów przy wjeździe do Szwajcarii wywołał prawdziwą burzę.
Poza licznymi komentarzami (patrz TUTAJ ) otrzymaliśmy także kilkanaście maili od Polaków mieszkających w Szwajcarii. Kilku z nich zadeklarowało pomoc w nagłośnieniu tej sprawy w szwajcarskich mediach, sugerując jednocześnie powiadomienie o zdarzeniu stosowne instytucje.
Jak już wcześniej informowaliśmy zdarzeniem z szwajcarskiej granicy
zainteresowaliśmy ambasadę
Szwajcarii w Warszawie a także polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i polską ambasadę w Bernie. Pomimo wysłania maili opisujących incydent żadna z tych instytucji jak na razie nie zareagowała.
Nasza "przygoda" na granicy przy wjeździe do Szwajcarii okazała się nie być jednostkową. W komentarzach pod tekstem opisującym zachowanie się funkcjonariusza szwajcarskich służb granicznych zebraliśmy już ponad pół tysiąca przykładów podobnego traktowania naszych rodaków. Wynika z tego, że nie był to incydent a powtarzające się często zjawisko. I to, że - jak napisało kilku internautów -
"sami Polacy zapracowali sobie na takie traktowanie"
nie ma nic do rzeczy. Nie możemy pozwolić na takie traktowanie tylko dlatego, że legitymujemy się polskim paszportem a nasz samochód ma rejestrację z biało-czerwoną flagą. Nie każdy z nas jest złodziejem i przemytnikiem, choć z zachowania szwajcarskich "pograniczników" wynika, że tak właśnie nas odbierają.
Na koniec cytujemy jeden z komentarzy. Niech będzie on ostrzeżeniem dla ludzi, którzy muszą zażywać leki
podczas podróży do Szwajcarii.
Na przejściu w Konstancji zatrzymano nas, kazano wysiąść z samochodu i stanąć w odległości 3 m od niego (śmiesznie to wyglądało, bo wyrzucono nas z luksusowego Turkami wiozącymi całe tony gratów z niemieckich "wystawek"). Po dokładnym przeszukaniu samochodu przez szwajcarskich celników (celnik i celniczka), znaleziono w podręcznym bagażu zawiniątko z lekami, a między nimi lek psychotropowy Lexotan (w ilości 8 tabletek).
Pan celnik wytłumaczył mi łamaną angielszczyzną, że lek ten w Szwajcarii dostępny jest tylko na receptę (też mi odkrycie) i w związku z tym mamy dwa wyjścia: pokazujemy szwajcarską (sic!) receptę na w/w lek albo wracamy do Niemiec. Tłumaczenie, że lek ten jest przewożony na własny użytek i wszyscy pasażerowie samochodu są lekarzami (o czym świadczyła chociażby nalepka na szybie naszego samochodu) nie przyniosły rezultatu. Poprosiliśmy o kontakt z polską ambasadą, na co pan celnik odrzekł, że nie zna numeru, a zadzwonić możemy sobie z poczty, która znajdowała się już na terenie Szwajcarii (sic!). Nigdy więcej tam nie pojadę i nie doradzam tego osobom przewlekle chorym. Próba dostania się do Szwajcarii drogą lądową może zakończyć się koniecznością okazania szwajcarskiej recepty na przewożone, a zażywane codziennie lekarstwa.