Przeczytaj, jak wydostać się z Chorwacji

To już ostatni dzień naszego pobytu nad Adriatykiem.

Od rana zaczynamy pakowanie. Jest ono mniej uciążliwe i skomplikowane niż w poprzednich latach, gdy przyjeżdżaliśmy na chorwackie kempingi mniejszymi samochodami.

Wtedy musieliśmy wykorzystywać wszystkie, nawet najmniejsze zakamarki w samochodzie, każda rzecz miała swoje ściśle określone miejsce i trzeba było zachowywać odpowiednią kolejność w ich rozmieszczaniu.

Viano, po usunięciu dwóch foteli, jest nieporównanie pakowniejsze i łatwiejsze w załadunku, i to pomimo przewożenia w jego wnętrzu dwóch pełnowymiarowych rowerów. Doskonały dostęp do przestrzeni bagażowej zapewniają ogromne, podnoszone wysoko w górę drzwi tylne oraz dwie pary bocznych, przesuwnych (jedne z nich można uruchamiać zaprogramowanym przyciskiem w pilocie). Dodatkowe ułatwienie stanowi to, że podłoga w testowanym mercedesie jest całkowicie płaska.

Wielki i ciężki namiot, dwa składane stoliki, krzesełka, materac, kilka skrzynek, walizka, wyposażenie naszej kempingowej kuchni i mnóstwo innych przedmiotów niknie wręcz w przepastnym wnętrzu viano. Podłączamy lodówkę do jednego z gniazdek 12 V, zdejmujemy folię, która chroniła nadwozie samochodu przed żywicą, kapiącą z pinii i ruszamy w podróż powrotną, zatrzymując się jeszcze przed pobliskim supermarketem na ostatnie zakupy. Oj, drogo tu...

Reklama

Przed nami najtrudniejsza część trasy. Musimy wydostać się z półwyspu Istria, co pomimo imponującego rozwoju infrastruktury drogowej, który dokonał się w ostatnich latach również w tej części Chorwacji, nie jest bynajmniej łatwe. Po prostu turystów też przyjeżdża tutaj coraz więcej. Nie tylko z położonych dalej na północ, chłodniejszych krajów Europy, ale także z Włoch. Jak wiadomo, Istria w nieodległej przeszłości należała do Italii, każdy mówi tutaj swobodnie po włosku, nazwy miejscowości są podawane w dwóch językach. Włosi przyjeżdżają tu zatem trochę jak do siebie. I nie są przy tym traktowani z taką podejrzliwością, jak Niemcy na Mazurach...

Świadomie rezygnujemy z jazdy drogą szybkiego ruchu, na którą kieruje się większość kamperów i samochodów ciągnących przyczepy kempingowe lub łodzie. Wybieramy trasę nadmorską - malowniczą, ale wąską i krętą. Jak się okazuje, słusznie, bowiem jedziemy tędy co prawda wolniej, ale płynnie. Dopiero za miasteczkiem Novigrad zjeżdżamy na płatną autostradę A9, pobierając w automacie przy wjeździe bilet. Przed nami imponujący wiadukt Mirna o długości 1397 m. Ilekroć widzimy tę konstrukcję, tylekroć podziwiamy wyobraźnię jej projektantów i pracę budowniczych.

Za tym zachwycającym dziełem sztuki inżynierskiej zlokalizowano punkt poboru opłat. Po podaniu obsługującemu PPO pracownikowi biletu autostradowego, na tablicy świetlnej pojawia się informacja o wysokości rachunku. 13 kun, czyli niespełna 7,50 zł.

Na razie jest dobrze. Dwa lata temu w kolejce do płacenia spędziliśmy prawie dwie godziny. Niestety, tuż za bramkami nasz optymizm gaśnie. Zaczyna się wielokilometrowy korek. Posuwamy się w nim wolno, błogosławiąc sprawnie działającą klimatyzację w viano. Po godzinie decydujemy się, wzorem wielu innych kierowców, opuścić drogę A9 zjazdem na miejscowość Umag. Dojeżdżamy nią bez przeszkód do dużego ronda. Tu musimy podjąć strategiczną decyzję - skręcić w prawo, na przejście graniczne Kastel, czy jechać prosto, w kierunku przejścia Plovanija? Na dwoje babka wróżyła, choć wiadomo, że i tu, i tu będzie tłoczno. Okazuje się, że skręt na Kastel blokuje policja, kierując wszystkich na Plovaniję. W pewnej chwili jeden z funkcjonariuszy wsiada na motocykl, by bez kasku, za to z papierosem w zębach, pomknąć gdzieś w siną dal. Cóż, co kraj, to obyczaj...

Jedziemy zderzak w zderzak, ale jedziemy. Granica chorwacko-słoweńska wciąż pozostaje zewnętrzną granicą Unii Europejskiej, co powinno skutkować dokładniejszą kontrolą podróżnych i pojazdów. Gdyby rzeczywiście egzekwowano unijne przepisy, tkwilibyśmy tutaj do wieczora. Na szczęście słoweńscy strażnicy i celnicy nawet nie fatygują się, by spojrzeć na dokumenty. Ich aktywność ogranicza się do leniwego skinięcia ręką lub głową. Jechać dalej! Dzięki temu przejazd między bramkami autostrady w Chorwacji a granicą ze Słowenią zabrał nam tylko nieco ponad półtorej godziny. Jak na tę porę roku i dzień tygodnia to czas rekordowo krótki.

Podróżowanie autostradami Słowenii takim samochodem jak mercedes viano to czysta przyjemność, zakłócana jedynie obecnością bramek, pozostałych po czasach, gdy opłaty za przejazd pobierano tu jak w Polsce - ręcznie, oddzielnie za każdy pokonany odcinek. Po wprowadzeniu winiet (miesięczna dla samochodu osobowego kosztuje 30 euro) jest dużo wygodniej i sprawniej. Większe pojazdy - ciężarówki, autobusy - nadal jednak obejmuje poprzedni system, stąd zapewne decyzja o pozostawieniu nieco uciążliwej dla pozostałych kierowców infrastruktury.

Przed Lublaną, stolicą Słowenii, ruch ponownie gęstnieje. Na pasie awaryjnym widzimy coraz więcej zepsutych pojazdów, czekających na pomoc. Różne marki, różne modele, różne rejestracje. Gdy wracasz z wakacji, do Holandii czy Szwecji, z rodziną i w trzydziestostopniowym upale, w obcym kraju, nawali ci auto - naprawdę jest się czym stresować.

W pewnej chwili trafiamy na korek, którego przyczyną jest prawdopodobnie wypadek - wskazuje na to pędzący na sygnale ambulans pogotowia ratunkowego. Na szczęście dzieje się to tuż przed zjazdem z autostrady. Decydujemy się z niego skorzystać. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, prowadzeni przez fabryczną nawigację mercedesa (trochę dziwne, że producent nie zadbał o powszechnie spotykany już w innych samochodach polski język komunikatów) znów trafiamy na trasę szybkiego ruchu, już daleko za zatorem.

Na ostatniej stacji benzynowej przed granicą z Austrią (bardzo popularne również wśród Polaków przejście Spielfeld) kupujemy za 8 euro ważną przez 10 dni winietkę autostradową i tankujemy paliwo. Hm... zdrożało. Litr oleju napędowego kosztuje około 1,38 euro, czyli o 6 eurocentów więcej niż przed dwoma tygodniami.

Wjeżdżamy na autostradę A9, konstatując po raz kolejny, że austriackie "autobany" są złym stanie. Gospodarze też to z pewnością zauważają, bo sukcesywnie remontują odcinki o najgorszej nawierzchni. "Budujemy dla was, dziękujemy za wyrozumiałość" - głoszą napisy na przydrożnych tablicach. A humor kierowców mają poprawić zabawne wizerunki "uczłowieczonych" słupków, informujących, jak długo trzeba się będzie męczyć spowolnioną jazdą.

Wymagającą koncentracji obwodnicę Wiednia pokonujemy szybko i płynnie. Zapada zmierzch. Gdy docieramy do zarezerwowanego wcześniej hotelu w Czechach, jest już zupełnie ciemno. Tego dnia przejechaliśmy dokładnie 652 kilometry, ze średnią prędkością 75 km/godz., spalając 10,1 litra oleju na 100 km.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy