Patologiczna nienawiść do lewoskrętu

Rozglądając się ostatnio po polskich drogach (szczególnie w miastach), dochodzę do wniosku, że powszechną chorobą naszych inżynierów ruchu jest patologiczna nienawiść do lewoskrętu.

Biorąc pod uwagę jej intensywność, nie wiem, czy jest to bardziej choroba psychiczna, czy może jakieś zahamowanie na poziomie opisywanych przez Freuda "pasji utajonych".

Gigantyczne zatory

Jedziesz sobie, człowieku, dajmy na to, czymś w rodzaju "wewnętrznej obwodnicy" Warszawy - ulicą Puławską, Wisłostradą, Żwirki i Wigury czy Wałem Miedzeszyńskim. Nieistotne, jaką kategorię przyznano danej ulicy - chodzi w każdym razie od szerokie, wielopasmowe arterie, służące (poza reprezentacją) do połączenia ze sobą odległych fragmentów miast. Coraz częściej na takich drogach natrafiamy na gigantyczne zatory spowodowane przez mierzące nawet i kilometr kolejki do lewoskrętu. Kolejki tworzące się przez wcześniej wzmiankowane zboczenie (lub odchylenie) prawicowe inżynierów ruchu.

Reklama

Otóż najwyraźniej uważają oni, że albo skręcanie w lewo w ogóle nie jest nikomu do szczęścia potrzebne, albo że jest ono tak straszliwym manewrem, że może on się odbywać tylko na ściśle reglamentowanych skrzyżowaniach, gdzie kierowcy będą je wykonywać bardzo rzadko i z maksymalnym utrudnieniem.

Kolejne idiotyzmy

Na przykład trzech na kwadrans i z zastrzeżeniem, żeby broń Boże nie przyszło im przy tym do głowy wykonać natychmiast drugi lewoskręt i zawrócić - bo na samą myśl o zawracaniu nasi drogowcy doznają chyba zapaści, a co najmniej tygodniowej impotencji połączonej z hiperwentylacją i heksenszusem. To jest jakiś obłęd!

Przykładów jest wiele - w stolicy już do znudzenia oklepany jest temat podzielenia objazdu skrzyżowań z ruchem okrężnym w osi Alej Jerozolimskich na cztery etapy, przy czym nikt do końca nie wie, kto ma prawo jechać i dokąd, a przede wszystkim dlaczego. Ale dochodzą kolejne idiotyzmy: na wspomnianej Puławskiej czy Wale Miedzeszyńskim, a jeszcze bardziej na Żwirki i Wigury widać, że ludzie mający jakikolwiek interes po drugiej stronie ruchliwej arterii skazani są na odstanie 15, a czasem i więcej minut w korkach sztucznie utworzonych przez zwyrodnialców z Zarządu Dróg Miejskich, by wreszcie móc skręcić w lewo.

Skręcić, a wcale niekoniecznie zawrócić, bo stawia się zakaz, który każe już myśleć nie tyle o leczeniu psychiatrycznym jego autora, co raczej o definitywnym usunięciu jego genotypu z ogólnej puli genowej ludzkości (mam na myśli już nie sterylizację, a raczej odstrzał, by człowiek taki nie miał już nigdy możliwości wpływania na życie innych).

Najbardziej jaskrawym (ale z pewnością nie jedynym w skali Polski) przykładem jest zakaz zawracania ustawiony w Warszawie na skrzyżowaniu Puławskiej z Energetyczną (dojazd do Outletu Fashion House w Piasecznie). Mamy tam otóż DWA PASY do skrętu w lewo, z własnymi światłami i własnym, długim cyklem. Ale zawrócić z żadnego z tych dwóch pasów w stronę Warszawy nie wolno. Żeby legalnie pojechać z powrotem na północ, trzeba dojechać 3 km dalej, do Piaseczna, odstać kilometr w korku do niekierowanego oddzielnie lewoskrętu na Konstancin i próbować się jakoś wciąć w strumień pojazdów jadących w przeciwnym kierunku.

Olać kretyński zakaz i...

Albo - oczywiście: olać kretyński zakaz i spokojnie zawrócić. Proszę jakiegoś medyka (psychiatry? seksuologa?) o podanie klinicznej nazwy choroby objawiającej się stawianiem zakazu zawracania w takim miejscu.

Z moich dość wyrywkowych, acz jak zawsze starannych (i emocjonalnych) obserwacji wynika, że jest w Polsce co najmniej jeden wyjątek od reguły (przynajmniej ja taki jeden znalazłem, jeśli są i inne, dajcie znać, trzeba takie coś wychwalać!). Otóż w Trójmieście na głównej arterii komunikacyjnej (Niepodległości-Grunwaldzka) nie ma problemu ze skręcaniem w lewo. Na każdym skrzyżowaniu są pasy dla skręcających, na większości także oddzielne światła dla lewoskrętu i nigdzie nie stawia się zakazów zawracania, jeśli wolno skręcać w lewo.

Ale to jeszcze mało: tu najwyraźniej organizacją ruchu zajmuje się ktoś, kto sam MA PRAWO JAZDY - i w dodatku chyba SAM PROWADZI SAMOCHÓD! Bo możliwość skręcania w lewo - oraz zawracania!!! - jest też między skrzyżowaniami, gdzie po prostu w rozdzielającym jezdnie trawniku wykrojono "zawijki" z własnymi pasami (krótkimi, na dwa auta) do zjazdu. Zawijki niewielkie, żeby nie korciło tirowców, ale tak dużą, by każdy mający interes po drugiej stronie Grunwaldzkiej mógł zjechać np. do hipermarketu bez konieczności pchania się do najbliższego skrzyżowania o ruchu okrężnym kierowanym światłami, z pokonaniem co najmniej kilometra, i stania w kolejce z tymi, którzy mają zupełnie inne priorytety.

Dzięki tak prostemu rozwiązaniu na skrzyżowaniach jest o wiele mniej samochodów, mniejsze są kolejki i korki. No i nikt się nie wścieka na pozbawionych wyobraźni inżynierów ruchu, którzy potrafią tylko pieprzyć o tworzeniu zagrożenia dla ruchu drogowego. To twórcy takich rozwiązań jak zakaz zawracania przy dwóch pasach do lewoskrętu są zagrożeniem dla ruchu drogowego! I szerzej, dla rozwoju narodowego, bo psują pulę polskich genów.

Czy to jest naprawdę tak strasznie trudne do objęcia rozumem? Wydaje mi się, że nawet człowiek mający kłopoty z ukończeniem szkoły podstawowej jest zdolny zrozumieć, że jednak nie wszystko da się załatwić, skręcając wyłącznie w prawo.

Maciej Pertyński

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy