OS 3: Promile
Podczas poprzednich wyborów parlamentarnych, w których sukces odniósł Sojusz Lewicy Demokratycznej furorę robił dowcip, którego bohaterem był jeden z posłów tej formacji.
Cytuję: "Co powinien zrobić Sojusz Lewicy Demokratycznej jeśli braknie mu kilku mandatów do uzyskania większości parlamentarnej w Sejmie? Wysłać posła C. samochodem na miasto". Jak się domyślacie dykteryjka ma umocowanie w faktach. Odtwórca roli niezwykle popularnego porucznika Borewicza w wigilię świąt Bożego Narodzenia A. D. 2000 jadąc pod prąd jednokierunkową ulicą w Krakowie natknął się na patrol policji. Stróże prawa po zatrzymaniu parlamentarzysty wyczuli od niego zapach alkoholu, jednak "07" nie zgodził się na badanie krwi zasłaniając się immunitetem poselskim. Dowcip przedni, zachowanie posła C. skandaliczne.
Z mieszanką groteski i dramatu mieliśmy do czynienia w tym samym roku w przypadku posła Alfreda O. (SLD). Spowodował on wypadek w Warszawie. Według policji i osoby poszkodowanej parlamentarzysta był nietrzeźwy. Ten wykazał niesamowitą przytomność umysłu i stwierdził, że to zapach płynu do spryskiwaczy, a nie alkohol. Oryginalne? Nie, raczej żenujące.
Można by mnożyć przypadki nieparlamentarnego prowadzenia się naszych parlamentarzystów, ale nie o to tu chodzi. Choć nie jestem zachwycony ekipą, która stanęła niedawno u steru władzy, to przyznaję, że niektórym jej poczynaniom muszę przyklasnąć. Całkiem niedawno rzucono sporych rozmiarów kłodę pod nogi wybrańców narodu (przynajmniej niektórych). Od niedawna policja ma prawo użyć siły w stosunku do parlamentarzysty, którego stan trzeźwości budzi podejrzenia, a który w tymże stanie przyłapany został za kierownicą pojazdu. Doprowadzenie na badania krwi wykluczy wszelkie wątpliwości, skończyły się bajki o zaaplikowanych lekach, sfermentowanych owocach, czy płynach do spryskiwaczy.
Pierwsza ofiara w sidła nowych przepisów wpadła już kilka dni po ich wejściu w życie. Prawie półtora promila posła Janusza W. (Samoobrona) nie jest może wynikiem budzącym respekt, jednak były selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski omal nie staranował patrolu straży miejskiej i od tego momentu wypadki potoczyły się bardzo szybko. Za komentarz do całej sprawy niech posłuży niezwykle wymowne "O Jezu...", które padło z ust przewodniczącego Leppera na wieść o nocnych przygodach jego podwładnego wracającego z Balu Sportu.
Nie chciałbym, żeby powstało wrażenie, że jestem wyjątkowo nieprzychylnie nastawiony do posłów czy senatorów. Zdaję sobie sprawę, że to też ludzie. Wiem, że problem jazdy "po kielichu" dotyczy ogromnej liczby kierowców (szczególnie w okresach świątecznych). Uważam jednak, że szczególnie ludzie stanowiący prawo w tym kraju powinni go przestrzegać. A jeśli już zdarzą im się wpadki konsekwencje powinny być wyciągane z całą surowością.
Ponad rok temu zostałem zaproszony do wzięcia udziału w eksperymencie naukowym. Jego celem było zbadanie wpływu alkoholu na kierowcę. Moja rolą jako eksperta w dziedzinie bezpiecznego poruszania się w ruchu drogowym było przygotowanie trasy slalomu. W rolę królików doświadczalnych wcieliły się dwie osoby - mężczyzna i kobieta w podobnym wieku, około trzydziestki. Ich zadanie polegało na pokonywaniu trasy oraz wykonywaniu zadań testujących sprawność manualną. Pomiędzy poszczególnymi przejazdami naszym bohaterom aplikowane były pięćdziesięciogramowe dawki wódki (markę i producenta przemilczę). Naukowcy na bieżąco śledzili zawartość alkoholu we krwi.
Co ciekawe przy 0,6 promila czas pokonania trasy slalomu okazał się lepszy od czasu osiągniętego "na sucho". Lepiej wypadły też testy psychomotoryczne. Od tego momentu jednak wszystko przebiegało już zgodnie z przewidywaniami. Nasi goście w miarę wypitych kieliszków dobrze znaną trasę pokonywali w coraz gorszym czasie, z każdym kieliszkiem mieli większe problemy z trafianiem w bramki, umykała sprawność manualna, mocno szwankował refleks.
Oczywiście nieco inaczej wyglądało to u pana, inaczej u pani. Nie ma sensu w tym miejscu wnikać w szczegóły, to zostawmy naukowcom. Dla mnie było to niezwykle ciekawe doświadczenie. Miałem możliwość obserwowania co kolejne dawki alkoholu robią z ludzkim organizmem. Szkoda, że świadomość w jakim stanie skończymy biesiadowanie (bo nie wątpię, że większość zasiadających do stołu zastawionego butelkami ją ma) ucieka wraz z refleksem, sprawnością manualną itd. W większości przypadków taki "rozweselony" kierowca wróci do domu taksówką lub znajdzie zastępstwo (przysłowiowego "jelenia"). Niestety jest duża grupa osób, które w miarę wzrostu poziomu alkoholu we krwi zatracają resztki rozsądku i bez względu na stan nietrzeźwości wsiada za kierownicę. Kiedyś usłyszałem tłumaczenie: "Bo będzie mi łatwiej niż na piechotę".
Nie mam złudzeń, tym tekstem raczej nie sprawię, że ten i ów postanowi, że od dziś nie wsiądzie za kółko w stanie wskazującym. Może gdyby czytał go w trakcie spożywania, ale obawiam się, że z cierpliwością może też być wówczas problem. Szczerze przyznam, nie wierzę również w skuteczność drastycznego zaostrzenia kar. U wielu kierowców w miarę spożywania alkoholu wzrasta odporność na wszelkie argumenty. Wówczas jedynym ratunkiem jest przechwycenie kluczyków, pod warunkiem, że nie boimy się zemsty.
Tomasz Czopik
ZOBACZ inne felietony.