Od 22 września potop autozłomu
Różni prorocy straszą nas, że po 22 września br. Polskę zaleje istny potop złomu.
Bo skoro od tego dnia do zarejestrowania i dopuszczenia do ruchu wystarczy u nas aktualny wpis rejestracyjny z innego kraju Unii - bez dodatkowej polskiej kontroli - to znaczy, że już nikt nie będzie nawet próbował poskładać do kupy tych złomów, które się do nas ściąga z bogatszych krajów UE.
Ja się nie boję. Nie boję się według starego dowcipu z czasów "słusznie minionych". Brzmiał on tak: "Kiedy w Polsce będzie lepiej? - Już było. A czy może być gorzej? - Nie, bo by już było." Dokładnie tak jest z polskim parkiem samochodowym. Mój stosunek do "złomów" na drodze jest jednoznaczny: uważam, że należy zrobić absolutnie wszystko, by samochody wyeksploatowane, w złym stanie technicznym, usunąć z ruchu.
Dla jasności: nie chodzi mi o auta stare, ale o samochody w złym stanie technicznym. Takie, które po ciężkim wypadku zespawano z pomocą szyn tramwajowych i wiaty przystanku; takie, które jeżdżą bokiem; takie, od których odpadają części; takie, które dymią jak kominy krematorium itp. Nikt i nic nie jest mnie w stanie przekonać, że powinno się im pozwolić na zatruwanie naszego środowiska i sprowadzanie na nas wszystkich zagrożenia katastrofą. A takich pojazdów jest u nas mnóstwo. Ale nowe przepisy i nowe zasady postępowania podczas rejestracji aut używanych, sprowadzanych z zagranicy, nic nie zmienią.
Nie zmienią, bo gdyby komukolwiek z polskich władz naprawdę zależało na zlikwidowaniu zjawiska pod tytułem "złom na polskich drogach", to najdalej w ciągu tygodnia wszystkie te techniczne "trupy" zniknęłyby z naszego krajobrazu. Wystarczyłoby, żeby "drogówka" naprawdę zaczęła dbać o bezpieczeństwo, zamiast ograniczać się do obsługi radarów dla lokalnych władz i stłuczek dla firm ubezpieczeniowych. Nie trzeba zresztą do tego Policji z WRD, ba - w ogóle nie trzeba się znać na samochodach. Wystarczy mieć prawo jazdy (czyli orientować się w warunkach dopuszczenia do ruchu) i? dobre chęci do pracy. Bo trzy czwarte aut zasługujących na wycofanie z dróg można rozpoznać na pierwszy rzut nieuzbrojonego oka. Każdy Policjant ma przecież prawo skontrolować stan techniczny samochodu, każdy ma prawo skierować auto na dodatkowe, kontrolne badanie techniczne. Można nawet urządzić sobie badanie komisyjne, jak by ktoś się chciał uprzeć co do własnej racji.
Niestety, tu natrafiamy na mur. Bo w Polsce na fali przemian ustrojowych ktoś wpadł na genialny pomysł "urynkowienia" badań technicznych. Są one teraz prywatne, i pracują dla liczących zyski właścicieli. Efekt - do porządnych stacji kontroli pojazdów (np. serwisów stowarzyszenia techników i rzeczoznawców DEKRA) nikt nie przyjeżdża na badania, bo tam zamiast zarabiać pieniądze dla właściciela, przeprowadza się prawdziwe kontrole stanu technicznego. I dopuszcza się do ruchu np. co dziesiąty samochód. W typowej, popularnej stacji kontroli pojazdów w Polsce diagnosta dostaje do wyrobienia normę przerobu 4-5 aut na godzinę. I nawet zachowując absolutną odporność na korupcję, nie jest w stanie sprawdzić wszystkiego w samochodzie.
A przecież i tak każdy w Polsce wie, jak się rejestruje samochód: potrzebny jest tzw. załącznik w dowodzie rejestracyjnym. Nie chcę tu rzucać odium na wszystkich techników-diagnostów ze stacji kontroli pojazdów, ale jak inaczej wytłumaczyć choćby taki przykład: niemal 100% aut nowych lub prawie nowych importowanych z USA ma niewłaściwe oświetlenie. To tak dla przykładu, bo w rzeczywistości problemów jest z tymi autami o wiele więcej. Ale mimo wszystko są to pojazdy nowe, które najwyżej czasem trochę oślepiają (a przez większość czasu oślepiają bardzo). W każdym razie amerykańskie wersje jeszcze da się przełknąć. Ale skąd biorą się na drogach wszystkie te zwłoki samochodów, których nie chcieli już nawet trwale bezrobotni imigranci w Niemczech czy Francji? Skąd te trupy, po których z daleka widać, że po dachowaniu lub objęciu latarni zostały tylko wciągnięte na lawetę i przywiezione do Polski, chlapnięte szpachlą i olejną - i tadam! Mają ważne dopuszczenie do ruchu?
OK, nawet jednak jeśli w Polsce w kilku (ha!) miejscach trafić można na niezbyt dokładnych w badaniach (HA!) diagnostów, to jednak najdalej po dniu jazdy po publicznych drogach taki pojazd (hehe! pojazd!) powinien być z ruchu wycofany przez pierwszy z brzegu patrol Policji lub innej instytucji mającej uprawnienia do kontrolowania aut. A wówczas można zacząć zadawać pytania: czy to rzeczywiście możliwe, by samochód od czasu przeglądu technicznego sprzed trzech dni tak bardzo pordzewiało i zaczęło jeździć bokiem? Albo jakoś tak? I czyj ten podpis w dowodzie rejestracyjnym? I tak dalej.
Nie boję się więc zalewu gruchotów. Bo zalani jesteśmy nimi od dawna, bo Policja ma to w d? Radary są łatwiejsze w obsłudze i działania z nimi związane świetnie dają się przedstawić w statystykach. A tylko tego domagają się przełożeni. A stacje kontroli pojazdów mają zarabiać pieniądze, nie odsiewać auta niesprawne. Maciej Pertyński
Zobacz nasz raport o samochodach używanych. Wystarczy kliknąć TUTAJ.