Nauka jazdy. Chodzi tylko o kasę!

Do napisania skłoniły mnie napotkane ostatnio informacje dotyczące nauki jazdy "L", m. in. że posłanka z Sieradza postanowiła powalczyć z plagą L-ek i że istnieją usługi zdalnego prowadzenia kursanta podczas egzaminu.(*)

W żadnym miejscu nie znalazłem jednak opinii, pomysłów czy sugestii co zrobić z tym fantem czyli szkoleniem kierowców.

Jak zapewne większość z nas widzi cały system szkolenia jest działaniem pozornym, mającym ukryć fakt, że chodzi tylko o kasę. Zarabiają i firmy szkoleniowe i państwo (zdawalność wynosi podobno ok. 30% i ludzie podchodzą do egzaminu kilka, kilkanaście razy).

Kurs prawa jazdy polega tylko i wyłącznie na przygotowaniu do egzaminu, czyli takie same auta jak na egzaminie, plac manewrowy taki jak na egzaminie, trasy jazdy takie same jak na egzaminie.

Egzamin na prawo jazdy - to jest wojna nerwów polegająca na tym, żeby doprowadzić kursanta do takiego stanu by popełnił jakiś błąd. Na przykład żeby zapomniał włączyć kierunkowskaz, ruszył za szybko lub za wolno, dał się podpuścić do wykonania jakiegoś głupiego manewru i tak dalej. Bo co innego można sprawdzić skoro każdy kursant, gdyby to nie był egzamin, wszystkie te czynności jest w stanie wykonać prawidłowo do końca swoich dni.

Nikt na kursie nie nauczy:

Reklama

  • Jak jeździć szybko (nie brawurowo, ale sprawnie), nie spotkałem L-ki jeżdżącej szybciej niż 40km/h ani w mieście ani poza "terenem zabudowanym". Efektem sytuacje jakie często są przedstawiane na różnych portalach.

  • Jak i gdzie parkować, absolwent jedyne co umie to jechać tyłem po łuku (o parametrach takich jak na placu manewrowym), oraz parkowanie równoległe tyłem między pachołkami. W efekcie mamy później takie obrazki jak w dziale "Dziwne zdjęcia" - parkowanie na kilku miejscach parkingowych (coraz częściej spotyka się takich gigantów, którzy nie potrafią wjechać przodem między parkujące auta, tyłem zresztą też - brak pachołków z kijkami).

  • Jak jeździć dużym autem - gdyby smarty były tańsze to pewnie nauka jazdy odbywała by się tylko na nich.

  • Jak używać wyobraźni i na co zwracać uwagę podczas jazdy.

    Niedawno w "Newsweeku" ukazał się artykuł świeżo upieczonego kierowcy opisujący traumę jaką przeżył wyjeżdżając pierwszy raz jako samodzielny kierowca, z którego jasno wynika, że nie był on w ogóle przygotowany do uczestnictwa w normalnym ruchu drogowym. Mimo napotkania kilku sytuacji chamskiego zachowania innych kierowców (wśród nich zapewne wielu absolwentów polskiego systemu edukacji kierowców) wydawał się całkiem zagubiony.

    Mam nieszczęście mieszkać w mieście z WORDem. Zjeżdżają się tutaj L-ki z okolicy o promieniu 100 km. Próba przejechania przez ulubione przez kursantów i egzaminatorów skrzyżowania (zwłaszcza skrętu w lewo) zawsze jest sporym wyzwaniem.

    Jeśli jako pierwszy stoi jeden samochód nauki jazdy to po zmianie świateł na zielone często przejeżdża on i ewentualnie dwa inne samochody na tzw. "późnym żółtym" (niektórzy, zwłaszcza policjanci nazywają to "wczesnym czerwonym").

    Jeśli stoją tam dwa takie pojazdy to prawie na pewno drugi z nich poczeka do następnej zmiany świateł, a zdarza się, że jest ich więcej.

    Można by dużo jeszcze pisać ogólnie i na przykładach o bzdurnym i w efekcie niebezpiecznym dla wszystkich użytkowników dróg "systemie szkolenia kierowców". Odbywa się ono w całkowitym oderwaniu od realiów na drodze w oparciu o jakieś abstrakcyjne podejście, w którym jednym z najistotniejszych elementów jest umiejętność jazdy tyłem po łuku między pachołkami.

    Prawo jazdy dostają ludzie w większości nie umiejący poruszać się po drogach. Pozdrawiam.

    Grzegorz (Piotrków Trybunalski)

    (*) - list do redakcji

  • INTERIA.PL
    Dowiedz się więcej na temat: nauka | nauka jazdy
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Strona główna INTERIA.PL
    Polecamy