Napadnięty przez stado małp...

Rajd Dakar jest już w "czarnej" Afryce. Skończyły się klasyczne odcinki specjalne na pustyni, a przeważają teraz dziurawe szutry na spalonych słońcem szlakach w Mali.

W dniu dzisiejszym zawodnicy pokonywali etap z Bamako do Kayes i chociaż wyniki całego Orlen Team zasługują na uznanie to nie wszyscy z reprezentantów naszego zespołu byli zadowoleni.

"Prześladuje mnie w tym roku jakiś nieustanny pech. Dwa lata temu miałem sporego farta i na seryjnym motocyklu wywalczyłem dziewiąte miejsce. Teraz mam o wiele lepszy sprzęt, ale ciągle się coś dzieje i ten Dakar po prostu nie układa się po mojej myśli. Czuje się silny, nie jestem specjalnie zmęczony, chociaż to już końcówka rajdu. Dodaję cały czas gazu, a wszystko idzie jak po grudzie.

Reklama

Dzisiaj już wkrótce po starcie urwało się mocowanie linki przedniego hamulca i zaklinowało się pod błotnikiem. Musiałem się zatrzymać, aby usunąć awarię i wtedy wyprzedziło mnie trzech zawodników. Pozornie może się wydawać, że to nic wielkiego, ale przy takiej nawierzchni, jaką mieliśmy dzisiaj i będziemy mieli raczej już do końca, wyprzedzanie jest prawie niemożliwe. Spod kół motocykli wznosi się potworny, czerwony kurz, który nie chce opaść w gorącym powietrzu. Widoczność jest niemal zerowa. Cały czas, przez 370 kilometrów jechaliśmy tak jak we mgle. Kurz wzmaga się, gdy dogania się któregoś z rywali i wtedy można już tylko podjąć wielkie ryzyko. Wyprzedzanie jest prawie niemożliwe. Mnie udało się wyminąć jednego z rywali, ale kolejne takie manewry nie były po prostu możliwe. Jesteśmy coraz bliżej mety, przejechaliśmy kilka tysięcy kilometrów i byłoby głupio rozwalić się w końcówce przez jeden nieodpowiedzialny manewr. Pomimo tego, że jestem na jedenastym miejscu to czuję niedosyt. Wszyscy mi powtarzają, że to przecież świetny rezultat i co ma powiedzieć tych kilkudziesięciu motocyklistów, którzy przegrywają ze mną i z Jackiem. Ale taką już mam naturę. Zawsze chce być jeszcze wyżej i wyżej. A wracając do szczęścia to muszę jednak przynajmniej częściowo odwołać to co powiedziałem na początku. Holger Roth, nasz mechanik pokazał mi właśnie pęknięty tylny wahacz w moim motocyklu. Rysa jest bardzo widoczna. Gdyby wahacz złamał się na trasie to byłby to koniec mojego Dakaru. A tak Holger ma już naszykowany nowy element do wymiany i jutro rano wsiądę na sprawny motocykl." - powiedział na mecie w Kayes Marek Dąbrowski.

Jacek Czachor wyprzedził dziś na trasie Marka, chociaż kapitan Orlen Team bez żadnej kurtuazji podkreśla, że Marek jest zazwyczaj szybszy. Spokojna, solidna jazda Jacka zaowocowała dwunastym czasem na odcinku specjalnym.

"Bardzo szybko, bardzo niebezpiecznie i bardzo dużo kurzu - to moja charakterystyka dzisiejszego odcinka specjalnego - stwierdził kapitan Orlen Team. Jechało mi się bardzo dobrze, chociaż raz wypadłem poza trasę. Dogoniłem innego zawodnika i chciałem go wyprzedzić. W tym potwornym kurzu nie widziałem, że zakręt się zacieśnia. Przy prędkości około 130 - 140 km/godz wpadłem na bardzo twardą ziemię, jakby tarkę. Trochę mną porzucało, ale udało mi się wyjść z tej opresji. Miałem też dzisiaj przekomiczne zdarzenie. Zostałem prawie napadnięty przez stado małp. Było ich chyba z pięćdziesiąt. Z daleka, w kurzu myślałem, że to kozy, ale szybko zobaczyłem, że to pomyłka. Małpy początkowo jakby ustąpiły mi z drogi, ale szybko spłoszyły się rykiem motocyklowego silnika i zaczęły skakać na wszystkie strony. Czekałem tylko, kiedy wylądują mi na głowie czy też na plecach. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mam także czyste sumienie, nie musnąłem nawet żadnego ze zwierząt." - opowiedział o swojej przygodzie Jacek Czachor.

Porozmawiaj na Forum.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Orlen | team | Dakar | stado
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama