Motoryzacyjne plusy i minusy naszej przynależności do Unii Europejskiej
Jak ten czas leci... Mija właśnie 9 lat od chwili przyjęcia Polski do Unii Europejskiej. Straszono nas wynarodowieniem, upadkiem rolnictwa, powszechną drożyzną, obcymi, jakoby tylko czekającymi, by wykupić za bezcen ziemię między Odrą a Bugiem itp.
Nie miejsce tu, aby oceniać czy i w jakim stopniu sprawdziły się owe złowróżbne przepowiednie. Spójrzmy na wspomniany okres z punktu widzenia zmotoryzowanych...
Narzekamy na wolne tempo i wysokie koszty budowy dróg w Polsce, na ich marną często jakość. Jednak gdyby nie płynące z Brukseli szerokim strumieniem pieniądze, nie zrobilibyśmy zapewne nawet połowy z tego, co mimo wszystko udało się wykonać. Trudno znaleźć jakąkolwiek inwestycję drogową bez tablicy informującej, że zrealizowano ją ze wsparciem z funduszy unijnych. Tylko w latach 2007-2013 i tylko w programie operacyjnym "Infrastruktura i Środowisko" na projekty drogowe w Polsce przeznaczono z górą 10 mld euro. Zgodnie z danymi Ministerstwa Transportu, od listopada 2007 r. oddano do użytku ponad 2200 km nowych lub zmodernizowanych autostrad, dróg ekspresowych i obwodnic.
Zmodernizowano też kilka tysięcy kilometrów dróg lokalnych. Z dofinansowania ze źródeł UE obficie korzystają samorządy, remontując ulice, budując mosty, kładąc chodniki itp.
Pewnie można by budować więcej, szybciej i taniej, ograniczyć złodziejstwo i brakoróbstwo, ale powiedzmy uczciwie, że postęp jest widoczny gołym okiem. A zgodnie ze słowami piosenki: "Tym co masz ty się syć, zawsze gorzej może być"...
Gdyby nie nasze członkostwo w Unii Europejskiej, otwarcie granic i wiążące się tym wzmożenie ruchu, napływ zagranicznych turystów, brakowałoby nie tylko pieniędzy na budowę dróg, ale i motywacji, by je na ten cel wydawać.
Przyjęcie unijnego prawodawstwa dotyczącego swobody obrotu towarowego bardzo ułatwiło import używanych samochodów i przyczyniło się w ten sposób do zmotoryzowania tysięcy polskich rodzin. Można się na to zżymać, narzekać na zaśmiecanie naszego krajobrazu złomem na kółkach, ale ci wszyscy, którzy dzięki wspomnianym zmianom mogą jeździć dzisiaj własnym autem mają zapewne na ten temat odmienny pogląd.
I tak gładko przeszliśmy od plusów do minusów naszej przynależności do Unii Europejskiej. Domniemanych i rzeczywistych. Czy gdybyśmy nadal pozostawali poza Wspólnotą, płacilibyśmy mniej za benzynę, tyle co na przykład Białorusini lub Rosjanie? Bardzo wątpliwe. Owszem, Bruksela narzuca pewne minimalne stawki akcyzy na paliwa płynne, ale skłonność do drenowania podatkami kieszeni zmotoryzowanych obywateli wykazują rządy wielu państw krajów i członkostwo w UE nie ma tu nic do rzeczy. Norwegia do Unii nie należy, ma własne bogate złoża ropy naftowej, a paliwa płynne na tamtejszych stacjach są horrendalnie drogie. Zresztą co to znaczy: drogie? I tak przecież wszystko zależy od zamożności tych, którzy je kupują. Gdyby przeciętny Polak zarabiał tyle, co przeciętny Norweg, norweskie ceny przestałyby nas szokować.
Powoływanie się na autentyczne lub rzekome wytyczne Brukseli stanowi bardzo wygodną wymówkę, usprawiedliwiającą podejmowanie różnych niepopularnych decyzji. Tak czy inaczej jest faktem, że unijni prawodawcy mają fioła na punkcie bezpieczeństwa i ochrony środowiska. To właśnie unijnymi dyrektywami tłumaczy się kolejne nakazy i zakazy, psujące przyjemność prowadzenia samochodu.
To właśnie wynikającą z polityki UE chęcią radykalnego zmniejszenia liczby ofiar wypadków drogowych uzasadnia się zapał, z jakim kupowane są i instalowane nowe fotoradary, poskramiające temperament zbyt szybko jeżdżących kierowców.
Jeszcze trudniej o powszechne zrozumienie dla wymogów ekologii. Francuzi, Niemcy, Austriacy zbudowali swoje autostrady w czasach, gdy nie było takiej jak obecnie presji ze strony obrońców środowiska naturalnego. Gdyby robili to dzisiaj, prawdopodobnie nie udałoby im się przebić ani jednego alpejskiego tunelu, postawić choćby jednego wiaduktu na cennych przyrodniczo terenach. My dopiero nadrabiamy infrastrukturalne zaległości zatem musimy zacisnąć zęby i płacić. Znaczną część Polski stanowią przecież obszary szczególnej ekologicznej troski. Każda nowa droga utrudnia życie jakimś płazom. Przy odrobinie wysiłku wszędzie można znaleźć gniazdo ptaka chronionego gatunku czy siedlisko rzadkiego motyla.
Czy ktoś kiedyś zastanawiał się, ile zwierząt korzysta z kosztownych przejść, zbudowanych specjalnie dla nich nad autostradami? Czy ktoś to w ogóle sprawdza? A mania stawiania gdzie popadnie koszmarnych ekranów akustycznych?
Chiny, USA, Rosja... Największe potęgi przemysłowe i najwięksi truciciele mają w nosie naukowców, ostrzegających przed groźnymi zmianami klimatycznymi na Ziemi. Co innego Unia Europejska, która, nie bacząc na koszty, postanowiła wejść w rolę prymusa w przeciwdziałaniu globalnemu ociepleniu. Jednego z głównych winowajców tego zjawiska upatruje się w motoryzacji. Stąd nieustanne zaostrzanie unijnych norm dotyczących emisji spalin, downsizing silników, obowiązek instalowania filtrów cząstek stałych w dieslach itp.
Prawdziwym fetyszem stało się dążenie do jak największej redukcji emisji dwutlenku węgla, bezpośrednio zależnej od zużycia paliwa. Obracamy się przy tym w świecie fikcji, bowiem deklarowane przez producentów aut, mierzone laboratoryjnie spalanie nijak się ma do wyników osiąganych w rzeczywistości. Niekiedy różnice sięgają kilkudziesięciu procent. Teraz słychać, że - oczywiście ze względu na unijne wymogi dotyczące ochrony środowiska - układy klimatyzacji w autach będą musiały być napełniane innym niż dotychczas czynnikiem, co spowoduje pięciokrotny wzrost kosztów serwisowania "klimy".
Podszyte ideologią ambicje, działania lobbystów skutkują mnożeniem coraz to nowych, ostrzejszych przepisów. A potem jest płacz i zdziwienie, że przy ogólnym spowolnieniu gospodarczym Europejczycy nie chcą kupować nowych, drogich, bo skomplikowanych, napakowanych proekologicznymi rozwiązaniami, drogich w pogwarancyjnym użytkowaniu samochodów, a gdy już je kupią, czują się często rozczarowani.
Czy to wszystko może jednak przysłonić korzyści płynące z członkostwa w Unii Europejskiej? Na takie pytanie każdy musi już sobie odpowiedzieć sam...ZJEDŹ NA CHWILĘ NA POBOCZE