Koszmarny wypadek accorda type R. Czyja to wina?
Po wypadku Roberta Kubicy na łamach naszego serwisu opublikowaliśmy tekst pt. "Słupy, barierki, reklamy. To one zabijają kierowców!".
Poruszaliśmy w nim problem przystosowania naszych dróg do obecnych warunków ruchu, pisaliśmy również, że gdyby z poboczy znikły metalowe słupy czy betonowe przepusty liczba ofiar śmiertelnych znacznie by zmalała. Niestety, na potwierdzenie zawartych w artykule tez nie trzeba było długo czekać.
W sobotę około godziny 7 rano na ulicy Puławskiej w Warszawie doszło do koszmarnego wypadku. Jadący z nadmierną prędkością kierowca białej hondy accord type R, na śliskiej nawierzchni, nie opanował swojego auta. Rozpędzony samochód wpadł w poślizg i bokiem uderzył w drzewo oraz betonowy słup.
Siła uderzenia była tak ogromna, że samochód rozpadł się na dwie części. Na miejscu zginęła 26-letnia pasażerka hondy, 29-letni kierowca w stanie krytycznym przewieziony został do szpitala. Niestety, jego również nie udało się uratować.
Nie ulega wątpliwości, że winnym zdarzenie jest kierujący hondą. Prędkość auta była ogromna, świadkowie twierdzą, że kierowca ścigał się z innym pojazdem, który po wypadku odjechał z miejsca zdarzenia. Lekkomyślność kierującego jest bezsprzeczna, w pobliżu miejsca wypadku znajdują się: skrzyżowanie, przejście dla pieszych i dwa przystanki autobusowe. W opinii świadków, prędkość w momencie uderzenia przekraczać mogła 150 km/h. Problem z identyfikacją wraku mieli nawet policjanci drogówki. W pierwszych komunikatach policja informowała o wypadku auta marki Suzuki.
Nie ulega jednak również wątpliwości, że gdyby betonowe słupy oddzielone były od drogi stalowymi barierkami wypadek, najprawdopodobniej, nie miałby tak tragicznych konsekwencji. W tym przypadku nie sposób jednak winić inżynierów drogowych. Na Puławskiej obowiązuje przecież ograniczenie prędkości do 50 km/h, energochłonne barierki - przynajmniej teoretycznie - są więc zbędne. Problem w tym, że takie podejście to czysta hipokryzja. Rzadko, które auto porusza się w tym miejscu z prędkością mniejszą niż 80 km/h. Postawienie ograniczenia zdejmuje wprawdzie odpowiedzialność, ale na pewno nie wpływa na poprawę bezpieczeństwa...
Ten tragiczny wypadek, przede wszystkim, powinien dać jednak do myślenia wszystkim amatorom sportowych emocji, którzy wykorzystują swoje samochody do ścigania się po publicznych drogach. Z informacji, jakie uzyskać można na forach miłośników Hondy wynika, że rozbity accord nie był wcale powypadkowy. To, że auto rozpadło się na dwie części jest wynikiem wyłącznie ogromnej prędkości pojazdu. Pamiętajmy, że większość testów zderzeniowych oceniających poziom bezpieczeństwa pojazdów przeprowadzanych jest przy prędkościach poniżej 60 km/h. Nie można również zapominać o tym, że średni wiek samochodu w Polsce przekracza 14 lat. Oznacza to, że przeciętne polskie auto jest starsze niż instytut EuroNCAP, który przeprowadza większość europejskich testów zderzeniowych!
Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że na forum zaraz pojawią się głosy, iż samochodów pokroju type R nie kupuje się po to, by jeździć nimi 50 km/h. Racja. Prawdą jest również to, że każdemu kierowcy zdarza się przekroczyć prędkość. Sęk w tym, że droga - zwłaszcza miejska - to nie tor wyścigowy i prezentowanie na niej osiągów swojego samochodu to raczej przejaw głupoty niż powód do dumy. To prawda, że w Polsce trudno jest o porządny tor, ale każdej soboty w całym kraju organizowane są dziesiątki imprez takich jak np. Konkursowe Jazdy Samochodem, w których - w bezpieczny i tani sposób - można wykazać się kunsztem prowadzenia. Dlaczego na listach startowych rzadko spotyka się takie auta jak type R, BMW 3 czy wielbione przez młodych golfy? Odpowiedź jest prosta - na wąskiej, technicznej próbie kierowca takiego pojazdu może dostać solidny "łomot" od daewoo tico czy suzuki swifta. Osiągi samochodu mają bowiem o wiele mniejsze znaczenie, niż poziom umiejętności "łącznika", który zajmuje miejsce między fotelem, a kierownicą.
Na publicznej drodze sprawa jest więc o wiele łatwiejsza. Wystarczy wcisnąć do dechy pedał gazu i już w głowie rodzi się świadomość bycia lepszym niż inni. Nieważne, że "wolna" jazda tych innych to właśnie przejaw rozsądku i poczucia odpowiedzialności za własne czyny.
To prawda, że gdyby na Puławskiej zamontowane były energochłonne barierki bilans sobotniego wypadku, być może, nie byłby tak tragiczny. Skoro jednak doskonale zdajemy sobie sprawę z ułomności polskich dróg, dlaczego tak często dajemy się ponieść emocjom? Przy braku zdrowego rozsądku nie pomogą przecież ani barierki energochłonne, ani poduszki powietrzne, ani strefy kontrolowanego zgniotu. Do nieszczęścia brakuje czasami bardzo niewiele. Czasami wystarczy dziura, kałuża czy studzienka kanalizacyjna...