Jest wyrok na Macieja Zientarskiego! Jest winny!
Trzy lata więzienia i zakaz prowadzenia pojazdów przez osiem lat - to kara wymierzona w czwartek przez stołeczny sąd dziennikarzowi motoryzacyjnemu Maciejowi Zientarskiemu, uznanemu za winnego spowodowania wypadku ferrari w Warszawie, w 2008 r. W wypadku tym zginął dziennikarz "Super Expressu" Jarosław Zabiega. Wyrok jest nieprawomocny.
Przypomnijmy, że prokurator żądał czterech lat więzienia, a obrona uniewinnienia.
Według prokuratury, zebrany w sprawie materiał dowodowy, a także przeprowadzone postępowanie sądowe potwierdziły, że Zientarski jechał brawurowo. - Feralnego dnia mężczyzna stwarzał duże zagrożenie dla innych, umyślnie naruszając zasady ruchu drogowego, co w konsekwencji doprowadziło do tragicznego wypadku - mówiła przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa prok. Urszula Jasik-Turowska.
- Gdyby oskarżony jechał zgodnie z przepisami, to do tego wypadku by nie doszło. Zapomniał, że jedzie jedną z głównych ulic miasta, a nie bierze udziału w wyścigu czy rajdzie Paryż-Dakar - powiedziała prokurator w mowie końcowej. Wniosła o uznanie winy Zientarskiego i o wymierzenie mu kary czterech lat więzienia i 10-letniego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych.
O uznanie winy wniósł także mec. Tadeusz Wolfowicz, pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej - narzeczonej dziennikarza motoryzacyjnego "Super Expressu" Jarosława Zabiegi, który - jadąc autem z Zientarskim - zginął w tym wypadku.
Wolfowicz poparł prokuraturę. Dodał, że dwaj świadkowie zeznający w tej sprawie wskazywali, że to Maciej Zientarski kierował ferrari. Mecenas kilkakrotnie podkreślał, że tuż przed wypadkiem samochód jechał z prędkością 150 km/h na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h. - Oskarżony niewątpliwie umyślnie naruszył normy prawa drogowego - powiedział Wolfowicz.
Z kolei obrońca Zientarskiego, mec. Grażyna Flis mówiła przed sądem, że w sprawie jest wiele wątpliwości co do winy Zientarskiego, a zeznania świadków co do tego, kto kierował feralnym ferrari, są sprzeczne. Dodała, że tego dnia i Zabiega, i Zientarski "próbowali" samochód, który był wypożyczony na potrzeby realizowanego przez nich programu telewizyjnego.
Flis dodała, że nikt do końca nie wie, kto przed wypadkiem wsiadł za kierownicę auta. - Było późno i ciemno. Samochód poruszał się z dużą prędkością. Trudno jest dać wiarę w 100 procentach dwóm świadkom. Nie można na tej podstawie skazać człowieka - mówiła Flis. Dodała, że sam Zientarski już poniósł karę, bo do końca życia będzie kaleką i nie będzie już w stanie nigdzie pracować.
Czerwone ferrari prowadzone - według oskarżenia - przez Zientarskiego rozbiło się w lutym 2008 r. o filar wiaduktu na warszawskim Mokotowie. Samochód jadący z prędkością 150 km/h - na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h - rozpadł się i stanął w płomieniach. Na miejscu zginął jadący autem dziennikarz motoryzacyjny "Super Expressu" Jarosław Zabiega. Maciej Zientarski został ciężko ranny, długo był w śpiączce.
Obrońca Zientarskiego mec. Grażyna Flis w rozmowie z reporterem RMF zapowiedziała, że złoży apelację od dzisiejszego wyroku.
Czytaj również: "Gdyby jechał tico, i nie nazywał się Zientarski..."