Ekologiczne auto? Musi jeździć 30 lat!

Na dźwięk słowa „ekologia” właściciele współczesnych samochodów dostają białej gorączki. To właśnie za sprawą "proekologicznego" podejścia konstruktorów eksploatacja auta, z każdym rokiem, staje się droższa.

Galopujące normy emisji spalin wymuszają stosowanie wielu drogich i zawodnych rozwiązań. Turbosprężarki (będące nieodłącznym elementem downsizingu), systemy start&stop czy szerząca się na każdym kroku "bylejakość" (oszczędności materiałowe mające na celu minimalizację masy) - wszystko to trafiło do współczesnych pojazdów właśnie za sprawą ekologów.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że troska o przyszłość naszej planety to w motoryzacji nowe zjawisko. Inżynierowie zaprzątali sobie nią głowy już w latach 70-tych ubiegłego wieku. Wówczas, gdy ostrzeżenia ekologów nie były jeszcze podsycane przez księgowych, doszli jednak do zupełnie innych wniosków...

Reklama

W 1973 roku na salonie motoryzacyjnym we Frankfurcie zadebiutował pojazd, obok którego nie sposób było przejść obojętnie - koncepcyjne Porsche FLA. Auto, które otrzymało oznaczenie wewnętrzne Type 1989, powstało przy współpracy z niemieckim ministerstwem transportu. Konstruktorzy starali się znaleźć rozwiązanie dla pogłębiającego się kryzysu paliwowego.

Już wówczas świetnie zdawano sobie sprawę, że wyprodukowanie pojedynczego pojazdu ma ogromne następstwa środowiskowe. Nie chodziło wyłącznie o emisję gazów cieplarnianych ale o rabunkową eksploatację surowców, z których mało które poddawane były recyklingowi (ten również wymaga stosownych nakładów energetycznych). Niemcy - w typowym dla siebie podejściu - wszystko skrupulatnie przeliczyli i doszli do ciekawych wniosków. Tzw. "całkowity bilans energetyczny" nie pozostawiał wątpliwości - by chronić zasoby planety, produkowane samochody jeździć muszą jak najdłużej!

Właśnie idea wydłużenia czasu eksploatacji stała się myślą przewodnią projektu FLA. Z wieloletnich obserwacji wynikało, że główną przyczyną wycofania pojazdu z ruchu nie są usterki mechaniczne, ale zużycie karoserii. Zaczęto więc eksperymenty ze stosowaniem alternatywnych materiałów czy blachy ocynkowanej. Założenia przyświecające konstruktorom Porsche FLA mówiły o co najmniej 20 latach eksploatacji i przebiegu - minimum - 300 tys. km.

W efekcie powstał kompaktowy pojazd długości 4 m, który miał tylko jedno zadanie - trwać! Zaprojektowano nie tylko odporne na korozję nadwozie (szerokie wykorzystanie wysokowytrzymałej stali, aluminium i tworzyw sztucznych), ale też układ napędowy będący całkowitym zaprzeczeniem dzisiejszej polityki downsizingu! Kompaktowy samochód wyposażono w sześciocylindrowy(!) silnik o pojemności 2,5 l. Dla wydłużenia żywotności postawiono na niski stopień sprężania. Pozbawiony doładowania motor osiągał moc zaledwie 75 KM, ale generował ją już przy 3500 obr./min. Wyposażono go w specjalnie zaprojektowany układ chłodzenia (tak, by maksymalnie szybko osiągał temperaturę roboczą) i zoptymalizowane pod kątem długotrwałej pracy systemy filtracji. By zminimalizować czynności obsługowe jednostkę wyposażono też m.in. w hydrauliczną regulację luzów zaworowych. Zastosowano też bezstykowy zapłon, a okablowanie i instalację elektryczną zaprojektowano w taki sposób, by można ją było łatwo naprawić, wymienić lub zmodernizować.  

Silnik sprzęgany był z trzybiegową, półautomatyczną przekładnią, wyposażoną w klasyczny konwerter momentu obrotowego. Inżynierowie zdecydowali się na taki zestaw, by do minimum ograniczyć wpływ czynnika ludzkiego (czytaj błędów kierowców - np. nieprawidłowe posługiwanie się sprzęgłem) na żywotność układu napędowego.

Chociaż Porsche FLA nigdy nie wyszło poza stadium pojazdu koncepcyjnego, założenia nakreślone wówczas przez niemieckie ministerstwo transportu odcisnęły się głębokim piętnem na całej niemieckiej motoryzacji. Swoje koncepcje "długowiecznych" pojazdów opracowały m.in. Audi i Mercedes.

To właśnie za sprawą zachęcających wyników eksperymentów z nowymi materiałami na rynku pojawiło się pierwsze w pełni ocynkowane Audi - model 100 typoszeregu C3, czyli popularne "cygaro". Podobne założenia przyświecały też konstruktorom uchodzącego dziś za wzór trwałości Mercedesa W124. Na etapie projektu zakładano, że przeciętny klient decydujący się na limuzynę Mercedesa będzie eksploatował auto właśnie przez 20 lat. Rodziło to szereg problemów, z którymi radzić sobie musieli nie tylko inżynierowie, ale i styliści. W przypadku popularnego "Balerona" - zakładając planowany okres produkcji i średni czas eksploatacji W124 - sylwetka auta musiała pozostawać "świeża" przez... trzy dekady!

Wariacją na temat długowieczności było też produkcyjne BMW Z1. Oprócz ocynkowanego podwozia (rama przestrzenna) konstruktorzy z Bawarii zastosowali w nim wykonane z laminatów panele karoserii, które - dla zmiany wyglądu pojazdu - można było łatwo odkręcić i wymieniać na elementy w innym kolorze. To również zapewniać miało nabywcy możliwość ekscytowania się pojazdem przez długi czas.

Dziś, w dobie galopującego konsumpcjonizmu, wspomniane modele nazwać można ostatnim tchnieniem motoryzacyjnego zdrowego rozsądku...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama