Dlaczego Schumacher jechał poza trasą?

Gdy nadeszły wczoraj pierwsze informacje o wypadku Michaela Schumachera wydawało się, że to kolejna nagłośniona przez media sprawa.

Ot wielki Szumi jechał na nartach i upadł. Sytuacja jakich wiele na każdym stoku tyle że dotyczy wielkiego mistrza. Gdy wraz z napływającymi wiadomościami okazało się, że wypadek nie był błahy a jego skutki tragiczne zacząłem tak jak wszyscy fani sportów ekstremalnych analizować co poszło nie tak.

Wiemy już, że Michael Schumacher jechał poza trasą, co nie dziwi, bo w ogromne śnieżyce w Alpach sprawiły, że warunki do jazdy w puchu są tam obecnie wymarzone. Trzeba też przyznać, że właśnie po pierwszych dużych opadach te warunki zazwyczaj są jednak bardzo niebezpieczne. Po pierwsze prawdopodobieństwo zejścia lawin jest największe w całym sezonie, gdy świeżo spadły śnieg nie ma jeszcze podkładu do którego mógłby się związać.

Reklama

Po drugie, i to prawdopodobnie bezpośrednia przyczyna wypadku słynnego kierowcy, pod warstwą śniegu znajdują się skały i kamienie zupełnie niewidoczne dla narciarza. Czasem pod powierzchnią 5 cm puchu wystają bardzo groźne skały, o które można zahaczyć, upaść i uderzyć w inne skały.

Miejsce w którym doszło do wypadku nie wygląda na wymagające nawet dla średnio wytrawnych narciarzy, więc rozpędzenie się tam do dużej prędkości nie powinno być problemem. Nie był to bardzo stromy i wąski żleb, nie było też dużej ekspozycji.

Jedyne o czym można mówić w tym przypadku to o kumulacji wielkiego pecha jaka dopadła wielkiego mistrza, który przez całą długą i bogatą karierę raczej sprzyjało szczęście. Nie ma tu mowy o ekstremalnej odmianie freeridu (jazda poza trasami), a raczej o chęci umilenia sobie zjazdu nieopodal trasy i wyciągów. Narciarstwo ekstremalne w wydaniu zawodowców wygląda raczej tak:

Jest to sport w mojej opinii bardziej niebezpieczny od wszelkich form motorsportu. Ilość niebezpiecznych czynników na jakie narażeni są startujący w tej dyscyplinie zawodnicy jest nieskończona, a formy zabezpieczenia znikome. Nie da się jednak porównać paru spokojnych szusów Schumachera do jazdy na złamanie karku z pionowych ścian w wykonaniu zawodowców.

Powiedzmy, że przejazd Michaela odbył się w terenie podobnym do wyznaczonych stref freeride na Kasprowym Wierchu. To pole śnieżne o średnim nachyleniu, które przy obecnym zawansowaniu sprzętu do tego typu narciarstwa jest łatwe prawie dla każdego narciarza. Niestety pech chciał, że skała była po prostu nie w tym miejscu, że parę centymetrów śniegu było za mało, że może akurat dłużej pociągnął jeden skręt, a może zbyt wcześnie zakończył inny. Sytuacja z jaką liczyć się musi każdy kto skręca poza przygotowaną i zabezpieczoną trasę.

Przy okazji warto wspomnieć o tym że narciarstwo w różnych formach często miało po drodze z motorsportem. We wszelkich wydaniach łączy się ono z ryzykiem i prędkością. To freeridowe przypomina rajdy terenowe, a to alpejskie jest na wskroś podobne do wyścigów gdzie profilowanie zakrętów i nie wytracanie prędkości to główne cele startujących w nich zawodników.

Nie dziwi więc fakt, że słynni narciarze po zakończeniu swoich karier z powodzeniem przesiadają się za kierownice. Mistrz Świata w narciarstwie poza trasowym Guerlain Chicherit od lat startuje w czołówce rajdu Dakar, podobnie jak przed laty słynny francuski alpejczyk Luc Alphand. Oczywiście dla nas najpopularniejszym przykładem przejścia z nart za kółko jest Adam Małysz. (FL)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy