Masz auto rodem z "Szybkich i wściekłych" – ścigasz się, czy odpuszczasz?

Jak nie ulec pokusie „wściekłej” jazdy w mieście, kiedy ma się auto z mocą przekraczającą na przykład 400 KM? Jak wyzbyć się chęci „depnięcia” spod świateł, czy wyścigów z ulicznymi rywalami? Da się?

Niegdyś byłam zwolenniczką teorii, że dzieci wywołują migreny oraz przysparzają jedynie samych kłopotów. Wówczas sądziłam, że bicie rekordów prędkości autem lub jednośladem z punktu A do B jest równie ważnym wyczynem, jak zdobycie ośmiotysięcznika. Mojej familii kazałam przyrzec, że w przypadku rozbicia samochodu o wystarczająco twardą przeszkodę, w mej ostatniej woli znajdą odpowiedni zapis o konieczności odbycia ostatniej drogi na cmentarz z najwyższą możliwą prędkością, autem z co najmniej V8 pod maską, no i musowo z manualem - a jakże! "Jak umierać, to godnie" - myślałam. Podobnie wyglądały moje motoryzacyjne wybory, czyli jeździłam sprzętami "na sterydach", minimum po chiptuningu. Rzecz jasna chętnie i często korzystałam z ich niemałych możliwości. Jakież to było głupie...

Reklama

Dziś mam spokojne kombi z automatem, córkę na pokładzie w najbezpieczniejszym foteliku świata, ubezpieczam każdą dalszą podróż oraz głoszę wszem i wobec konieczność ograniczenia prędkości przy placówkach oświatowych...

A mimo to motoryzacyjnych emocji na polskiej drodze mi nie brakuje. Gdy np. wyjeżdżam żwawą testówką na drogę, od razu widzę zainteresowanie - zwłaszcza kierowców w autach z mocnymi silnikami pod maską. Wiadomo - takie samochody mają odwracać oczy, więc projektuje się im spuchnięte nadwozia, wybrzuszone błotniki i nadkola. Na tylnej klapie koniecznie musi spocząć jakieś olbrzymie skrzydło spojlera. Do tego zmodyfikowane, obniżone i wzmocnione zawieszenie, koniecznie większe obręcze i krwistoczerwone zaciski hamulców. Kierowco obok - masz się bać! Superauta specjalnie nafaszerowano anabolikami. Dzięki temu cieszą oczy właściciela parametrami, jednak ten może te osiągi wykorzystać dopiero na torze. Jeśli potrafi. Na publicznej drodze trzeba studzić emocje - nie każdy umie...

Na czerwonym świetle stoją spięci do granic możliwości kierowcy eMek, AMG, GTI, czy GT-R-ów. Chcą sprawdzić, czy wystarczająco dużo zapłacili za trzy litery na karoserii swoich czterokołowych marzeń.  Ale przecież takie auta kupuje się tylko po to, aby rywale najczęściej oglądali je z tyłu! Czerwone światło gaśnie, a spod masek grzmi mnóstwo nieuwolnionego gniewu. Oswoić bestię. Wytresować. Gaz do dechy i dźwięk silnika działają jak narkotyk, niczym strzykawka na uzależnionego. Chcesz wciskać mocniej i słyszeć wszystko głośniej, wciąż być na wysokich obrotach. Podobno nie da się taką bryką jechać spokojnie. 

To nieprawda. Owszem, trudno być odpornym na podniecające dźwięki, czy być w stanie okiełznać swoje zapędy i skierować je na właściwie tory - tor wyścigowy, czy rajdowy oes. Ale warto się próbować. Dać innym spokojnie obejrzeć samochód, a nie śmignąć im przed oczami. Ruszam więc spokojnie, dostojnie, podczas gdy reszta ginie mi w oczach, niczym świeżo wystrzelone petardy.

Wreszcie parkuję autem pod ulubioną kawiarnią - czuję na sobie wzrok przechodniów i klubowiczów. Samochód swoim wyglądem rodem z "Szybkich i wściekłych" zwraca uwagę. Nie dziwię się. Jednak wiem, że prawdziwa zabawa takim autem zaczyna się na torze, a nie w mieście, czy na autostradzie. I mam nadzieję, że wy też to wiecie.

Katarzyna Frendl - dziennikarka motoryzacyjna, od blisko 13 lat prowadzi kobiecy portal motoryzacyjny motocaina.pl. Jurorka Car Of The Year Polska, prowadząca autorski program telewizyjny Motozoom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy