Räikkönen pokazał rogi

Pojawiły się pierwsze zgrzyty w relacjach Kimiego Räikkönena z Lotusem. Biorąc pod uwagę charakter kierowcy można się tego było spodziewać. Różnica zdań w trakcie czwartkowego treningu do Grand Prix Monako przypomniała, że oprócz oczywistych korzyści, współpraca z Finem bywa też trudna.

Wydaje się, że miesiąc - a w zasadzie cztery - miodowy Räikkönena z Lotusem dobiegł końca. Dotychczas z ust kierownictwa zespołu oraz inżynierów dało się słyszeć jedynie pochwały pod adresem nowego lidera ekipy z Enstone.

Tym, którzy wiedzieli nieco więcej o stylu życia Räikkönena oraz jego zwyczajowym stosunku do obowiązków zawodowych trudno było uwierzyć, że po dwóch latach rozbratu ze sportem, do Formuły 1 wrócił odmieniony Kimi. Genialny, choć wcześniej niesforny i często roztargniony kierowca bez narzekania przyjął na siebie ciężar przewodzenia zespołowi, który w przeciwieństwie do poprzednich pracodawców nie znalazł jeszcze magicznej formuły na regularne sięganie po zwycięstwa.

Satysfakcja zespołu ze współpracy z Kimim była tak duża, że szef Lotusa Eric Boullier nie wahał się mówić nawet, iż zatrudniająć Fina udało mu się rozwiązać problem braku prawdziwego lidera i motywatora, którego wzorem był przed wypadkiem Robert Kubica. Kimi tradycyjnie nie palił się do spełniania zachcianek sponsorów, ale robił swoje, a inżynierowie chwalili go za konstruktywne i bardzo konkretne uwagi na temat zachowania samochodu oraz kierunku, w którym należy rozwijać konstrukcję. Bardzo konkretny Räikkönen okazał się także w Monako. Jednak tym razem nie po myśli zespołu, za co dość niespodziewanie spotkała go krytyka. Czy słusznie?

Reklama

Sprawa dotyczyła trwających od początku sezonu - a nawet od zimowych testów - problemów z układem kierowniczym w aucie Fina. Räikkönenowi nie do końca odpowiada jego praca, a mimo upływu czasu zespołowi nie udaje się przygotować specyfikacji, która w pełni zadowoliłaby wymagającego kierowcę. W pierwszych rundach sezonu niedogodności były znośne. Ale na ciasnych ulicach Monako kierowcy potrzebują dysponować w tym zakresie specyficznymi ustawieniami (zakres skrętu kierownicy i jego przełożenie na stopnień skrętu kół), więc chcąc możliwie najbardziej ułatwić Räikkönenowi pracę, a także zwiększyć swoje szanse na upragnione zwycięstwo, zespół poprosił kierowcę o przedstawienie dokładnej charakterystyki układów kierowniczych, z których korzystał w Monako poprzednio. Räikkönen to zrobił, a inżynierowie rzucili się do mrówczej pracy.

Jej efekty okazały się mizerne, bo Räikkönen zakończył udział w pierwszym treningu do GP Monako już po okrążeniu instalacyjnym. Po powrocie do garażu Fin oświadczył zespołowi, że przygotowany specjalnie na weekend w Monako układ kierowniczy nie nadaje się do jazdy. Ekipa prosiła kierowcę, żeby zastanowił się, czy rzeczywiście nie da rady jeździć autem wyposażonym w nowy system, ale odpowiedź Räikkönena stanowiło krótkie i stanowcze: "nie ma mowy".

Zespół poczuł się dotknięty. Trzy tygodnie pracy projektantów i inżynierów poszło na marne. W rzeczywistości Formuły 1 to sporo czasu i zespół z pewnością wolałby poświęcić je na prace nad ważniejszymi obszarami rozwoju samochodu. Lotus stracił więc czas na opracowanie i zbudowanie układu, który nie tylko nie zwiększył szans Räikkönena na triumf w Monte Carlo, ale wręcz poważnie je osłabił. Pierwsze dziewięćdziesiąt minut jazd, przewidziane na kluczowe w Monako zapoznawanie się z trasą oraz możliwościami samochodu w stale zmieniających się warunkach nawierzchni, zostało zmarnowane. Tym bardziej, że w kolejnej sesji na tor spadł deszcz, więc przygotowanie kierowcy do sobotniej czasówki rozgrywanej w suchych warunkach było dalekie od optymalnego. W kwalifikacjach Kimi wywalczył 8. miejsce. W wyścigu był dopiero 9., choć forma samochodu dawała uzasadnione nadzieje na lepszy wynik.

Wnioski szukających sensacji dziennikarzy były oczywiste. Brytyjczycy napisali, że przedłużające się problemy z dopracowaniem układu kierowniczego stanowią poważne ryzyko skomplikowania dotchczas dobrych relacji kierowcy z zespołem. Jeszcze inni uznali, że "chropowatość" Räikkönena już je skomplikowała. Rzeczywiście, Fin mógł zachować się nieco delikatniej, choć jazda z układem kierowniczym, który i tak trzeba było zmienić najpewniej nie miała sensu, a nie było wcześniejszej możliwości przetestowania go. W perspektywie korzystania z innego układu kierowniczego, wstrzymanie się ze zmianą do przerwy między pierwszym a drugim treningiem raczej nie pomogłoby kierowcy zdobyć wielu cennych informacji.

Zachowanie Räikkönena - prawdopodobnie zmęczonego ciągłym zmaganiem się kłopotami - mocno rozczarowało zespół. Reakcja Lotusa była zdecydowana. W czwartkowych wywiadach przedstawiciele zespołu mogli przecież wytłumaczyć absencję Fina na torze w pierwszym treningu dowolnie wymyślonymi kłopotami natury technicznej lub każdej innej. Zamiast tego dziennikarze zgodnie z prawdą usłyszeli szczegóły na temat postawy kierowcy wobec wysiłku ekipy, która chciała przygotować mu jak najlepszy sprzęt.

Chciała, ale nie przygotowała. Inżynierowie nie powinni mieć Räikkönenowi za złe, że ten wprost formułuje swoje opinie na temat tego, z czym akurat ma do czynienia. Zwykle taka postawa bardzo ułatwia im pracę. Tym razem się nie opłaciło, ale można sądzić, że gdyby Räikkönen wygrał GP Monako, nie pominięto by zasług ludzi, którzy w pocie czoła starali się możliwie maksymalnie dopieścić jego samochód.

Będąc pełnym uznania dla starań techników, trudno mi doszukać się w zachowaniu Kimiego reakcji, która naprawdę mogłaby ochłodzić jego stosunki z zespołem. Gdyby rzeczywiście chciał być złośliwy, mógłby przecież przypomnieć inżynierom, że mieli cały poprzedni sezon na przyzwyczajenie się do uczucia rozczarowania po testach każdego kolejnego nieefektywnego pakietu rozwojowego. Tak czy inaczej w najbliższy weekend w Kanadzie zespół i kierowca będą mieli okazję spisać się znacznie lepiej. Ewentualny sukces sprawiłby, że obie strony szybko zapomniałyby o "gorzkim czwartku" w Monako.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy