Nazywany jest "Baby Schumi". Przyćmił osiągnięcia mistrza?

Niemiec Sebastian Vettel po raz trzeci z rzędu zdobył w niedzielę tytuł mistrza świata Formuły 1, a dokonał tego w swoim 101. starcie w cyklu Grand Prix, na brazylijskim torze Interlagos.

"Kiedy spotkałem pierwszy raz Michaela zupełnie nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Bałem się, że o cokolwiek zapytam będzie głupie. Później nasze drogi się przecinały wielokrotnie, jeszcze zanim wrócił na tor po przerwie. To specyficzna relacja, w której wielokrotnie mnie inspirował. Dzisiaj również" - powiedział w niedzielę Vettel.   

Kierowca Red Bull-Renault finiszował jako szósty w zamykającej sezon Grand Prix Brazylii, co pozwoliło mu zachować trzy punkty przewagi nad drugim na mecie Hiszpanem Fernando Alonso z Ferrari.  

Reklama

 "Jesteś trzykrotnym mistrzem świata! Jesteś mężczyzną! Jesteś trzykrotnym mistrzem świata!" - wykrzyczał zaraz po wyścigu szef team Red Bull-Renault Christian Horner.  

 Vettel od samego początku jest nazywany przez niemiecką prasę "Baby Schumi". Nie tylko dziennikarze z tego kraju, ale i znawcy sportów motorowych wróżą mu do dawna Niemcowi karierę na miarę Schumachera, posiadacza większości rekordów w F1 i siedmiokrotnego mistrza świata (z lat 1994-95, 2000-04).    Dotychczas tylko trzem kierowcom udawało się trzy razy z rzędu sięgnąć po tytuł. Jako pierwszy dokonał tego w 1956 roku - w wieku 45 lat - legendarny Argentyńczyk Juan Manuel Fangio, który pięciokrotnie triumfował w klasyfikacji MŚ kierowców (w latach 1951, 1954-57).   

W jego ślady w 2003 roku poszedł, wówczas 31-letni, Schumacher, który trzeci z rzędu tytuł zdobył w swoim 143. wyścigu. 43-letni obecnie Niemiec w niedzielę, podczas Grand Prix Brazylii, zakończył oficjalnie po raz drugi karierę (poprzednio żegnał się w 2006 r.). Wciąż jest posiadaczem efektownych rekordów, m.in. w liczbie zwycięstw - 91 czy zdobytych pole position - 68.  

 

Vettel ma obecnie na koncie 26 triumfów i o dziesięć więcej wywalczonych pierwszych pól startowych. Jednak przed nim jest jeszcze co najmniej kilka lat ścigania, więc może się pokusić o odebranie "Schumiemu" kilku ważnych osiągnięć. Zadebiutował w F1 w czerwcu 2008 roku, gdy w GP USA zastąpił w bolidzie BMW-Sauber Roberta Kubicę, który tydzień wcześniej miał wypadek w Montrealu. 

 

W Indianapolis Niemiec finiszował jako ósmy, a już na jesieni wystąpił w siedmiu wyścigach dla Toro Rosso-Ferrari, siostrzanej ekipy Red Bull-Renault. W sumie zgromadził wtedy sześć punktów. W kolejnym sezonie raz stanął na podium, ale od razu na najwyższym stopniu podium, w deszczowej GP Włoch na Monzie.   

Już w 2009 roku przeszedł do pierwszego zespołu spod znaku "Czerwonego Byka", a zakończył go na drugim miejscu w MŚ, za Brytyjczykiem Jensonem Buttonem z Brawn-GP. W następnym sezonie sięgnął już po pierwszy tytuł, nie tylko indywidualny, ale i wśród konstruktorów.  

 Niedzielny sukces kierowcy z Heppenheim spotkał się z szybką reakcją byłych i obecnych gwiazd sportu z jego kraju. Jednak jako jedna z pierwszych gratulowała mu sukcesu także kanclerz Niemiec Angela Merkel: "Trzeci tytuł mistrza świata, zdobyty w wieku zaledwie 25 lat, zapisze się w historii tego sportu. Jak to już bywało w tym sezonie, również w Sao Paulo, było sporo nerwów, ale i wspaniałej jazdy. Byłam cały czas entuzjastycznie nastawiona i trzymałam kciuki, podobnie jak miliony kibiców, mimo słabszego początku sezonu". 

  Na swoich kontach na Twitterze z gratulacjami w podobnym tonie pospieszyły również gwiazdy niemieckiego sportu m.in. pływaczka Britta Steffen, tenisistki Angelique Kerber, Julia Goerges i Andrea Petkovic, piłkarze Lukas Podolski i Mesut Oezil, czy też były tenisista Boris Becker.

 

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy