Suzuki Jimny - towar luksusowy

Luksusowy samochód terenowy na pięć liter, pierwsza J. Poddajecie się? W porządku. Prawidłowa odpowiedź to... Jimny! Uprzedzając komentarze – nie, nie upadliśmy na głowę. Już wyjaśniamy...

By zrozumieć nasz punkt widzenia musicie sięgnąć do encyklopedii. Wówczas przekonacie się, że termin "luksusowe" odnosi się do "kategorii dóbr materialnych wyróżniających się m.in. wysoką jakością wykonania i trudną dostępnością dla odbiorcy". Dokładnie tak, jak w przypadku nowego Jimny!

Polski importer Suzuki nie ukrywa, że wyprzedał już wszystkie przeznaczone na nasz rynek egzemplarze do końca przyszłego roku fiskalnego. Oznacza to, że jeśli jeszcze dziś złożycie zamówienie, będziecie mogli cieszyć się swoim nowym autem za - mniej więcej - dwa lata! Co sprawia, że pojazd cieszy się wśród nabywców tak ogromną popularnością? Powodów jest kilka.

Reklama

Pierwszy, niekoniecznie najważniejszy, to oczywiście cena. Podstawowy, bardzo rozsądnie skonfigurowany, model kupić można już za 67 900 zł. W najuboższej odmianie Comfort otrzymamy m.in.: 6 poduszek powietrznych, manualną klimatyzację, cyfrowe radio DAB (z Bluetooth i sterowaniem w kierownicy) i pełny pakiet elektronicznych aniołów stróży. Wśród nich znalazły się np.: system rozpoznawania znaków drogowych, alarm opuszczenia pasa ruchu, ostrzeganie o niekontrolowanym zygzakowaniu pojazdu, system ostrzegania o awaryjnym hamowaniu oraz systemy wspomagania ruszania na wzniesieniu i kontroli zjazdu. Uściślijmy - to wszystko w "twardej" - zbudowanej na ramie (!) - terenówce z dołączanym napędem przedniej osi i prawdziwym reduktorem!

Wypada jednak zauważyć, że podobnie skonfigurowanym cennikiem pochwalić się mogła również poprzednia generacja Jimnego, której kupno nie wymagało ustawiania się w kolejce pod salonem. I tu właśnie dochodzimy do tajemnicy sukcesu nowego modelu - stylistyki.

Suzuki może pochwalić się wierną grupę nabywców. Zaledwie 30 proc. sprzedawanych w naszym kraju pojazdów marki trafia w ręce klientów flotowych. Siedem na dziesięć samochodów kupują "Kowalscy", czyli klienci indywidualni. To dokładna odwrotność statystyk dotyczących ogółu polskiego rynku. Wniosek? Firma nie musi wydawać majątku na reklamę - auta bronią się same. Klient, który raz kupił Suzuki, przy wyborze kolejnego auta najprawdopodobniej wróci do salonu. Tutaj pojawia się jednak poważny problem natury "biznesowej". W jaki sposób przekonać nabywców do wizyty w salonie, skoro ich obecne pojazdy nie chcą się psuć? Odpowiedź: odwołać się do budzących pozytywne emocje wspomnień.

Dokładnie taki manewr zastosowano w przypadku nowego Suzuki Jimny. Każdy, kto w swojej motoryzacyjnej karierze miał do czynienia z terenową legendą - Suzuki Samurai (w Japonii występował właśnie jako Jimny) - szybko zauważy, że nowy "Jimniak" to... samochód w stylu retro. Stylistycznych smaczków będących hołdem dla małego-wielkiego poprzednika jest cała masa. Najbardziej oczywiste to: kształt reflektorów, osłony chłodnicy czy zegarów. Te zdają się "żywcem" wyjęte z poczciwego SJ400. Na tym jednak lista historycznych zapożyczeń się nie kończy. Wprawne oko szybko zauważy również takie detale, jak np. umieszczone w tylnym zderzaku światła, charakterystyczne przetłoczenie błotników i tylnej klapy oraz... obecność rynienek dachowych! Tak, tak - w poprzedniej generacji Jimnego nie stosowano już tego archaizmu lat siedemdziesiątych. Pojawienie się ich w nowej generacji nie jest więc przypadkowe. Sporo ukłonów w stronę SJ400 znajdziemy też w kabinie. Wróciły nie tylko okrągłe zegary w kwadratowych "tubach", czy trójramienna kierownica, ale nawet montowana przed pasażerem "cykorłapka"!

Oczywiście, Japończycy nie pozostali głusi na opinie użytkowników. Chociaż nowy Jimny wygląda równie bojowo, co historyczny Samurai, jest od niego zdecydowanie bardziej cywilizowany. Przykład - oferowane w standardzie wspomaganie i tłumik drgań w układzie kierowniczym. W stosunku do poprzednika pojawiła się też dodatkowa "łapa" spinająca skrzynię biegów z ramą. Efekt - trzymanie ręki na lewarku nie powoduje już obijania dłoni. Nie sposób pominąć też foteli, które (wreszcie) oferują całkiem niezłe trzymanie boczne! Inne ciekawe rozwiązania, to np.: możliwość złożenia na płasko wszystkich foteli (we wnętrzu, przynajmniej w teorii, da się przespać na leżąco) czy - oferowana za dopłatą - wyjmowana "kastra" wypełniająca schowek w podłodze bagażnika. Bez obawy o stan wnętrza można do niej wrzucić zabłocone gumiaki, wodery czy saperkę, a po zabawie wyjąć pojemnik z auta i opłukać go strumieniem wody.

Przemyślane rozwiązania dotyczą również takich detali, jak np. mocowanie pasa przedniego. Jeśli w terenie zdefasonujemy przód auta, większość elementów - łącznie ze wzmocnieniem pasa - będzie można wymienić dysponując wyłącznie kluczami i śrubokrętem. Właśnie takie akcenty sprawiają, że każda kolejna generacja Jimnego ma w środowisku offroadowym opinię auta bliskiego ideałowi. Inne plusy? 12 lat gwarancji na perforację! Warunek to jednak coroczne przeglądy "blacharskie" w ASO.

Jeśli chodzi o rozwiązania techniczne, Japończycy nie wymyślali koła na nowo. Jest sztywna rama, reduktor i dołączany ręcznie napęd przedniej osi (bez centralnego mechanizmu różnicowego). Z drugiej strony mamy jednak cywilizację w postaci sprężyn śrubowych i - montowanego standardowo - stabilizatora przedniej osi. Zmieniono też nieco sposób mocowania kabiny, by ograniczyć przenoszenie się do wnętrza pojazdu wibracji. Efekt jest całkiem satysfakcjonujący - mimo dwóch sztywnych mostów samochód prowadzi się całkiem neutralnie i nie sprawia wrażenia jazdy wozem drabiniastym. Dzięki sprężynom udało się skutecznie ograniczyć typową dla sztywnych mostów "nerwowość" tylnej osi. Wszelkie niepożądane zachowania skutecznie tłumi układ kontroli trakcji, który ma jednak "terenowe" nastawy, dzięki czemu pozwala na dość znaczne uślizgi.

Suzuki oszczędziło problemu z wyborem jednostki napędowej. Auto dostępne jest wyłącznie z benzynowym, czterocylindrowym silnikiem 1,5 l. Szesnastozaworowa jednostka z systemem zmiennych faz rozrządu VVT osiąga 102 KM (6000 obr./min) i 130 Nm (4000 obr./min). Standardowo współpracuje z pięciostopniową, ręczną skrzynią biegów (napęd trafia na tylną oś), skrzynką rozdzielczą i reduktorem (przełożenie terenowe 2,002). Na życzenie klienci mogą się też zdecydować na czterostopniowy automat (reduktor ma wówczas przełożenie terenowe 2,644). Osiągi? Prędkość maksymalna to 145 km/h. Przyspieszenie do 100 km/h? W takim aucie nie ma żadnego znaczenia (producent nie chwali się tym parametrem), ale śmiało założyć możecie że oscyluje w okolicach rozsądnych 13 sekund.

W czasie jazd testowych, na szosowych oponach, bez żadnych problemów można było utrzymywać prędkość podróżną rzędu 90-100 km/h. "Trafienie w czarne" nie sprawia przy tym większych trudności, na dłuższą metę męczący okazać się może tylko hałas. Nadwozie nie jest jednak typową dla terenówek "blaszanką" więc 300-kilometrowa trasa nowym Jimnym na pewno nie będzie ekstremalnym przeżyciem. Jeśli nie chcecie przekraczać setki - śmiało!

A jak samochód radzi sobie w terenie? Prześwit 21 cm (na standardowych 15-calowych kołach) pozwala na bezstresowe podróżowanie polnymi czy leśnymi drogami bez obawy o zawieszenie się na mostach. Kąt natarcia wynosi 37 stopni, kąt rampowy - 28 stopni, a kąt zejścia - aż 49 stopni. Amatorzy offroadowych zmagań docenią podcięte u dołu przednie zderzaki, plastikowe osłony nadkoli i ogromne lusterka. Bez zmian pozostała też największa zaleta Jimnyego - niewielka masa własna. Gotowe do drogi auto w podstawowej odmianie waży zaledwie 1090 kg. Nie bez znaczenia jest też rewelacyjny promień skrętu. Mimo dwóch sztywnych mostów wynosi on zaledwie 4,9 m. Oznacza to, że samochód zawraca w okręgu o średnicy zaledwie 9,8 m. Manewrowanie miedzy drzewami nie sprawia więc najmniejszych trudności.

"Ortodoksi" narzekać mogą jedynie na stosunkowo szybkie przełożenie reduktora, ale w czasie stromych podjazdów po ośnieżonych bezdrożach okolic Zagórza Śląskiego nie narzekaliśmy na brak mocy. Dobór przełożenia wynika najprawdopodobniej z charakterystyki pracy "lubiącego" wysokie obroty silnika.

Wnioski? Podstawową odmianę Comfort poznamy m.in. po stalowych obręczach kół w rozmiarze 15 cali (aluminiowe występują w topowej Elegance). By otrzymać rasową terenówkę w zasadzie wystarczy tylko dokupić - oferowane przez producenta - stalowe osłony mostów, wyrzucić automatyczne sprzęgiełka w piastach przednich kół i zainwestować w porządne AT-ki. Tak przygotowanym autem - za niespełna 70 tys. zł (!) śmiało ruszać możecie ruszać w teren. Nie będziecie rozczarowani.

Paweł Rygas


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama