Progi zwalniające do kasacji? To pomysł ekologów!

O tym, że stosowana w wielu aglomeracjach polityka celowego utrudniania życia zmotoryzowanym przyczynia się do sztucznego wydłużania korków, wiedzą chyba wszyscy kierowcy. Okazuje się jednak, że tego rodzaju metoda "kija" coraz częściej bulwersuje też... ekologów!

Falę krytyki ze strony "aktywistów miejskich" wywołał ostatnio brytyjski sekretarz ds. ochrony środowiska - Michael Gove. Polityk, którego działalność od lat związana jest z ekologią, w jednej z publicznych wypowiedzi zaapelował o usunięcie z dróg części progów zwalniających. Gove zwrócił uwagę, że tego typu rozwiązanie przyczynia się do nadmiernej emisji spalin, której można by uniknąć, gdyby jazda po danych odcinkach odbywała się płynnie.

Swoją wypowiedzią Gove zirytował dziesiątki działaczy miejskich, którzy walkę z kierowcami traktują często w kategorii życiowej misji, zupełnie ignorując przy tym takie kwestie, jak chociażby przepustowość danych arterii. W efekcie ich działań władze miast na całym świecie masowo zwężają ulice i likwidują miejsca parkingowe chcąc "zmusić" kierowców do korzystania z transportu publicznego lub rowerów. Niestety, pandemia koronawirusa pokazała, że tego typu polityka nie cieszy się masowym poparciem. Co więcej - hamując samochody lokalne władze hamują też rozwój gospodarczy.

Reklama

Wypowiedź brytyjskiego sekretarza ds. ochrony środowiska warto zadedykować władzom wielu polskich miast. Gove stwierdził w niej, że - dla poprawy płynności - włodarze metropolii powinni skupić się na "poprawie układu dróg i skrzyżowań". Montowanie kolejnych progów czy zwężeń to droga na skróty, która - chociażby z punktu widzenia ochrony środowiska - przynosić może więcej szkód niż pożytku. Te słowa wziąć do serca powinny sobie np. władze Krakowa, które na przekór temu, że miasto należy do czołówki metropolii z najgorszym powietrzem na świecie, wprowadzają takie zmiany na ulicach, które paraliżują ruch. I to w sytuacji, gdy dzieci i młodzież nie chodzi do szkół, a wiele osób wciąż pracuje zdalnie.

Odważna deklaracja sprawiła, że brytyjski sekretarz spotkał się z falą hejtu zarówno ze strony aktywu miejskiego, jak i części środowisk proekologicznych. Trzeba jednak zaznaczyć, że w słowach Gove’a jest sporo racji i nie chodzi tu wyłącznie o kwestię związaną z nadmierną emisją spalin. Pamiętajmy, że za zjawisko smogu w dużej mierze odpowiada pył zawieszony, który trafia do atmosfery m.in. za sprawą tzw. uniosu wtórnego. 

Wspomniany pył, oprócz sadzy emitowanej przez piece grzewcze i samochody, składa się również z pyłów z klocków hamulcowych czy ścierających się opon. Mówiąc prościej - każde działanie ograniczające płynność ruchu pojazdów w mieście ma wymierny wpływ na pogorszenie jakości powietrza, którym oddychają jego mieszkańcy. Rośnie bowiem zużycie hamulców, opon i paliwa, a tym samym - rośnie poziom zanieczyszczeń.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy