Nowe auto po wypadku? Ciąg dalszy ciekawej historii!

Niedawno na łamach naszego serwisu radziliśmy, by po odbiór nowego samochodu udać się do dealera z czujnikiem grubości powłoki lakierowej.

Nasz artykuł wywołał lawinę komentarzy, okazało się, że trafiliśmy w czuły punk sprzedawców nowych pojazdów. Korzystając z anonimowości internetu, wielu czytelników podzieliło się na naszym forum własnym doświadczeniem w tej kwestii. Część postów zasługiwało na szczególną uwagę, dlatego też pozwalamy sobie przytoczyć je poniżej.

Sprzedałem przyjacielowi bezwypadkowe auto. I straciłbym przyjaciela

Oto kilka postów czytelników.

"Pracowałem w salonie samochodowym jako sprzedawca i szkoda zdarzała się tak co trzy lub cztery. Raz przyjechała Kuga z uszkodzonym dachem i słupkiem - oczywiście szyba była pęknięta. Wszystko igła po robocie, a wziął ten samochód prawnik, bo jego samochód został uszkodzony - z deszczu pod rynnę...".

Reklama

"Kupiłem nowego Passata w 2004 roku w Katowicach w salonie Volkswagena (miał 8 km przebiegu). Sprzedawałem go niczego nieświadomy w 2007 - przyjacielowi. Kolega po tygodniu wykrztusił z siebie z pretensją - po tym jak oddał samochód do odświeżenia lakieru i polerowania - że był malowany... cały przód. Myślałem, że się ze wstydu spalę. W tym kraju wszędzie są "biznesmeni"...

"Oj tak, to Polska właśnie. Też miałem auto z salonu (Peugeot 206). Gdy przyjechałem wymienić je na nowszy model do tegoż właśnie salonu (!) po pomiarze okazało się, że auto było bite. Uwierzcie mi to nie było śmieszne - jestem wyleczony z zakupu auta nowego na zawsze".

"Opisywałem szkody takich "nowych" pojazdów dowiezionych do salonu . Szczególnie dobrze pamiętam Opla Astrę , który podróżował na górnym trapie lawety i "dostał" gałęzią drzewa , która wybiła szybę czołową i uszkodziła poszycie dachu i dwa przednie słupki i chociaż wszystkie te elementy zakwalifikowane były do wymiany, dealer ograniczył się do wymiany szyby oraz naciągnięcia i malowania dachu i słupków lepiąc je ze szpachli. Widziałem ją później w salonie w normalnej cenie i wiem od sprzedawców, że została sprzedana nic nieświadomemu nabywcy - bez żadnej informacji czy jakichkolwiek upustów z uwagi na obniżoną wartość po szkodzie" .

"Jestem żywym przykładem na to, że nas oszukują dealerzy. Kupiłem autko nówkę, a po dwóch latach chciałem sprzedać i wtedy dowiedziałem się, że auto było uderzone w tył. W trakcie serwisowania zgłaszałem szumy wewnątrz - regulowano tylne drzwi a szumy i tak były. Gość, co chciał kupić mój samochód miał kolegę w serwisie i ten dokopał się do dokumentów i odradził mu kupno - tym sposobem dowiedziałem się co było przyczyną szumów w środku, ale nic nie mogłem zrobić. W salonie powiedziano mi ,,a wiadomo czy Panu ktoś nie wjechał?".

Nowe auto, do którego lała się woda

Do naszej redakcji napłynęło też kilka ciekawych listów od osób, które padły ofiarami nieuczciwych dealerów. Oto historia, jaka spotkała pana Piotra z Warszawy:

"W 2008 roku kupiłem nowego Seata w salonie w Warszawie. W okresie gwarancyjnym auto cierpiało na drobne ale uciążliwe niedoróbki, jak np. trzeszczenie słupka przy przedniej szybie, które zdiagnozowałem sam i dzięki temu uniknąłem w serwisie rozkręcania kokpitu celem poszukiwania przyczyn.

Gorsze było jednak, że leciała mi z prawej strony - w prawym górnym rogu przedniej szyby - woda do środka i zamakała podsufitka przy prawym słupku drzwiowym. W ASO tej hiszpańskiej marki na warszawskim Bemowie, po sprawdzeniu auta podczas przyjmowania zlecenia, kierownik serwisu zapytał mnie, gdzie kupowałem auto i czy nie miało ono kolizji. Ja osłupiałem i powiedziałem zgodnie z prawdą, że auto kupiłem w salonie jako nowe z zerowym przebiegiem, czy może kilkukilometrowym, jak to nowe auta w salonie zwykle mają. Pan powiedział mi, żebym w takim razie miał świadomość, że moje auto ma dużo grubszy niż to zwykle fabrycznie jest lakier, ale na całości (!). I że technicznie on do niego nic nie ma, ale w przyszłości przy ew. sprzedaży, może mi ktoś ten gruby lakier wytknąć i zarzucić, że ukrywam powypadkową przeszłość. Zapytałem czy w takim razie powinienem żądać od dealera rekompensaty bądź wymiany. Na to Pan z serwisu powiedział, że w salonie mogli o tym nie wiedzieć i że możliwe, że takie auto przyszło "z placu".

"Nie wiem, jak to jest, ale czuję się oszukany i wiem, że w przyszłości kupując nowe auto, zrobię tak właśnie jak Pan w swoim artykule radzi - pojadę do salonu z czujnikiem i "przetrzepię" auto. A już na pewno nie kupię więcej Seata ani nic innego w tym salonie. Nie sądziłem, że dealerzy tak oszukują, bo to sztuczka rodem z autokomisu chyba".

Jak widać, proceder usuwania szkód transportowych i nieinformowania o tym fakcie klienta jest w Polsce nagminny i nie powiązany z konkretną marką. By uniknąć kłopotów, awantur i sprawy w sądzie, warto przed odebraniem samochodu dobrze go obejrzeć, a nawet "opukać" czujnikiem grubości lakieru. Nie dajmy się zwieść uśmiechom sprzedawców, czy atmosferze chwili.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy