Najlepsze używane auta są w Polsce!

W początku lat dziewięćdziesiątych handlarze mamili polskich kierowców opowieściami o tanich i świetnie utrzymanych autach głównie z Niemiec.

Tak naprawdę, większość ze sprowadzonych wówczas do Polski pojazdów była w opłakanym stanie technicznym, ale w porównaniu z przerdzewiałymi maluchami prezentowały się ciekawie. Wydając tyle, ile kosztował nowy polonez, spełnić można było swoje marzenia np. o własnym mercedesie.

Czasy, gdy importowane z Niemiec, Włoch czy Francji samochody szły u nas jak ciepłe bułeczki minęły już bezpowrotnie. Świadomość polskich kierowców jest dzisiaj o wiele większa, wraz ze wzrostem wynagrodzeń wzrosły też wymagania, co do wieku, wyposażenia czy przebiegu.

Reklama

Na świecie jest jednak wiele krajów, w których poziom życia mieszkańców pozostawia wiele do życzenia. Tamtejsi handlarze również rysują przed kierowcami obraz zadbanych, dobrze wyposażonych i świetnie utrzymanych aut z zachodu - np. z Polski...

To nie żart. Jak donosi "Gazeta Wyborcza" wiele aut na polskich tablicach rejestracyjnych spotkać można np. na drogach... Kabulu. Od pojazdów, które jeszcze kilka tygodni temu jeździły po naszych drogach roi się w afgańskich komisach. Skąd się tam wzięły?

Na łamach prasy ogłoszeniowej bez problemu znajdziemy ogłoszenia firm skupujących leciwe samochody. W większości rozbierane są one na części, ale jeśli anons dotyczy wyłącznie aut japońskich, istnieje duże prawdopodobieństwo, że samochód nie zakończy jeszcze swojej drogowej kariery.

Jak informują dziennikarze "Gazety Wyborczej" za starą toyotę lub nissana z początku lat dziewięćdziesiątych zapłacić trzeba w Polsce ok. 4-5 tys. zł. To samo auto, w komisie w Afganistanie, wyceniane jest na 3-5 tys. dolarów. Polscy handlarze od ręki skupują więc jeżdżące pojazdy japońskich marek, które na całym świecie cenione są ze względu na swoją odporność na usterki. Następnie pojazd, który kilka lub kilkanaście lat temu sprowadzono do Polski z Niemiec, ponownie trafia do naszych zachodnich sąsiadów, głównie do Hamburga. Tam Polacy sprzedają auta kolejnym pośrednikom - Ukraińcom, Rosjanom czy Turkom - którzy pakują je do kontenerów i wysyłają do wielu różnych zakątków świata.

Jak udało się nam ustalić, popularnym kierunkiem jest nie tylko Afganistan ale też Indie oraz wiele krajów Afryki. Na pniu sprzedają się tam głównie japońskie mikrobusy z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Polscy właściciele starych aut pokroju mitsubishi l300, nissan urvan czy toyota hiacie wręcz nie mogą opędzić się od klientów. "Kilka razy w miesiącu ktoś pyta mnie, czy nie sprzedam swojego L300. Handlarze zawracają z piskiem opon, gdy zobaczą moje auto na ulicy" - powiedziała dziennikarzowi Interia.pl właścicielka starego mitsubishi L300 z województwa dolnośląskiego.

Zanim auto ostatecznie trafi do komisu w Afganistanie, Indiach lub gdzieś w Afryce, przechodzi przez wiele rąk. Polacy, na dostarczeniu go do niemieckiego portu zarabiają średnio ok. tysiąca złotych. Na ostateczną cenę auta składają się także marże poszczególnych pośredników, koszty transportu czy "ochrony".

Przypominamy, że średni wiek pojazdu w Polsce oscyluje w okolicach 12 lat. Dla porównania, ten sam wskaźnik w Niemczech wynosi około 8 lat. Samochody, które w Afganistanie, Indiach czy Afryce cieszą się więc największym powodzeniem, w Niemczech już dawno pocięte zostały na złom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy