Kia Stinger 3.3 T-GDI – rewolucja 2.0

Minęło 11 lat odkąd Kia udowodniła, że jej samochody mogą walczyć z modelami europejskich producentów jak równy z równym. Teraz przyszedł czas na próbę przebicia ich. Czy udaną?

Był rok 2006, a do salonów jechała pierwsza generacja Kii cee’d - samochodu, który rozpoczął koreańską rewolucję. Był ładny, miał nieźle wykonane wnętrze, dobre silniki, a przede wszystkim bogate wyposażenie i korzystną cenę. No i jeszcze 7-letnią gwarancję (na zespół napędowy)! Nic dziwnego, że Koreańczycy przekonali do siebie europejskich kierowców, kierujących się rozsądkiem. I robią to po dziś dzień.

Przyszedł więc czas na złapanie nas za serce, co ma uczynić model Stinger. Mierzący 483 cm liftback aspiruje do miana tak zwanych "4-drzwiowych coupe" (choć w tym przypadku auto ma pięcioro drzwi), a więc bardzo wąskiego i dość ekskluzywnego grona. W klasie średniej należą do niego jedynie Volkswagen Arteon, Audi A5 Sportback oraz BMW serii 4 Gran Coupe. Tylko czy koreański samochód może być dla nich realną konkurencją?

Reklama

Z pewnością nie ma się czego wstydzić, jeśli chodzi o stylistykę. Stinger ma oczywiście charakterystyczny grill w stylu "tygrysiego nosa", typowego dla modeli marki, ale poza tym to zupełnie świeży i całkiem odważny projekt. Czy spojrzymy na oryginalne reflektory, długą maskę z wlotami powietrza, dynamicznie pociągniętą linię dachu czy też tylny pasek świetlny zachodzący daleko na błotnik, nie sposób określić z autem jakiej marki mamy do czynienia. Pewien przechodzień zapytał nas nawet, czy to nie przypadkiem... Maserati! Dodamy jedynie, że nie tylko nasza redakcja miała takie pytania podczas testowania Stingera.

Myślicie pewnie jednak, że czar pryska, kiedy siadamy za kierownicą? Cóż, we wnętrzu wita nas tapicerka z naturalnej skóry, wstawki z prawdziwego aluminium i skórzane pokrycie deski rozdzielczej. Po naciśnięciu przycisku Start fotel kierowcy podjeżdża do przodu, a kierownica elektrycznie się obniża, wracając do wcześniej zapamiętanego ustawienia. Sam fotel jest oczywiście ogrzewany i wentylowany, a długości siedziska nie reguluje się ręcznym wysuwaniem poduszki - siedzisko wydłuża się elektrycznie, jak w luksusowych limuzynach.

Przynależność do koreańskiej marki widać jednak w wielu elementach - część przycisków, zegary, system multimedialny - wszystko to już gdzieś widzieliśmy. Nie jest to zarzut jako taki, ponieważ wszystko działa w Stingerze jak należy, ale warto mieć świadomość, że zdarzają się pewne zapożyczenia z innych modeli marki.

Inne "zapożyczenia" znajdziemy także pod maską - zarówno "benzyniaka" 2.0 T-GDI znajdziemy w innych Kiach, podobnie jak diesla 2.2 CRDi. Nasz egzemplarz jednak napędzany był podwójnie doładowanym V6 o pojemności 3,3 l i mocy 370 KM! Jednostka ta może pochwalić się też maksymalnym momentem obrotowym wynoszącym 510 Nm, dostępnym w od 1300 do 4500 obr./min. Takie wartości robią wrażenie, podobnie jak sprint do 100 km/h trwający 4,9 s oraz prędkość maksymalna, wynosząca 270 km/h!

Sporą zasługę w uzyskiwaniu tak dobrego czasu przyspieszenia ma seryjny napęd na wszystkie koła oraz ośmiobiegowa przekładnia automatyczna. Warto zauważyć, że ta druga, będąca konstrukcją własną Kii, może śmiało konkurować z najlepszymi. Potrafi zmieniać biegi łagodnie i niezauważalnie, ale także bardzo szybko. Jedyna wada - skrzynia nie potrafi "zrzucić" kilku biegów naraz, co przydaje się kiedy mamy tyle przełożeń.

Świetnie działa także napęd na wszystkie koła, który nie pozwala zapomnieć, że Stinger to samochód, który w słabszych wersjach ma napęd na tył. Co więcej, na przednią oś trafia do 40 % mocy, przez co podczas szybkiej jazdy daje się wyczuwać tendencje tyłu do zarzucania. Co oczywiście stara się neutralizować elektronika, chyba, że przełączymy tryb jazdy na Sport lub Sport+... Wtedy możemy Stingerem naprawdę poszaleć, również za sprawą adaptacyjnego zawieszenia, skutecznych hamulców Brembo oraz torque vectoring, czyli możliwości osobnego rozdziału mocy między tylnymi kołami. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko odrobinę precyzyjniejszego układu kierowniczego.

A także dźwięku silnika. Pomimo czterech imponujących rur wydechowych, Stinger jest dość cichy i... nie narzuca się ze swoimi możliwościami. Kiedy jednak wybierzemy tryb Sport, aktywujemy... "elektroniczny generator dźwięku". Innymi słowy, z głośników zaczynają dobiegać "rasowe" dźwięki. Brzmi to dość dobrze, ale... takie chwyty w aucie z silnikiem V6 pod maską? Naprawdę?

Gdybyśmy mieli wytknąć jeszcze jakąś wadę, to byłby to bagażnik. 406 l w aucie tak dużym, to zdecydowanie za mało. Audi i BMW oferują zauważalnie większą przestrzeń bagażową, a Volkswagen zwyczajnie deklasuje Kię na tym polu. Irytuje także malutki bak - 60 l jest dobre w aucie kompaktowym, a nie sportowej limuzynie, która przy dynamicznej jeździe po mieście potrafi spalić 17 l/100 km!

Napisaliśmy na początku, że Stinger będzie próbował podebrać klientów, nie tylko Volkswagenowi Arteonowi, ale także Audi A5 Sportback oraz BMW serii 4 Gran Coupe. Po tygodniu spędzonym z koreańską nowością uważamy, że... ma ona do tego wszelkie predyspozycje! To kawał świetnego samochodu, który sprawia mnóstwo przyjemności, zarówno podczas szybkiej, jak i zrelaksowanej jazdy. Jakością wykonania i wyposażeniem nieznacznie przebija Arteona i depcze po piętach niemieckiej klasie premium. Jest też zdecydowanie najładniejszym autem w tej klasie. Druga koreańska rewolucja motoryzacyjna? Na to wygląda!

Do tego wszystkiego, co napisaliśmy powyżej, trzeba dodać jeszcze kwestię ceny. Testowanego Stingera kupicie za 234 900 zł, co jest zaskakującą wręcz okazją. Mowa bowiem o kompletnie wyposażonej wersji GT, która ma wszystkie wymienione wcześniej elementy, plus pakiet systemów bezpieczeństwa, LEDowe światła, wyświetlacz head-up, nawigację, nagłośnienie Harman Kardon o mocy 720 W (!) i wiele innych elementów. Podobnie wyposażony Arteon kosztuje nieco ponad 250 tys. zł, ale pod jego maską pracuje "jedynie" 280-konny silnik, a napęd trafia domyślnie na przednie koła. Pod względem napędu konkurentami są więc BMW 440i xDrive (326 KM) oraz S5 Sportback (354 KM). Tyle, że pierwszy, po doposażeniu, to wydatek 370 tys. zł, a drugi ponad 400 tys. zł! Jeśli więc cena ma dla was jakiekolwiek znaczenie...

Michał Domański

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy