Polskie drogi

Piesza wbiegła pod auto. A może nie? Polemika

Opublikowany w naszym serwisie artykuł "Piesza wbiegła pod karawan. Kierowca stracił prawo jazdy" spotkał się dużym odzewem.

Przypomnijmy, artykuł powstał na bazie opublikowanego przez policję nagrania z monitoringu, na którym zarejestrowano moment potrącenia pieszej. Doszło do tego na przejściu dla pieszych, kobieta wyszła spomiędzy stojących w korku samochodów i na widok nadjeżdżającego karawanu zaczęła biec - wprost pod koła.

Zdecydowana większość komentujących artykuł zgodziła się z naszymi spostrzeżeniami, że kierowca nie miał możliwości uniknięcia potrącenia, a piesza wręcz wbiegła pod koła. Komentatorzy dziwili się również postawie policji, która uznała zachowanie kierowcy karawanu za "stworzenie zagrożenia w ruchu drogowym" i zatrzymała mu prawo jazdy.

Reklama

Do naszej redakcji dotarły jednak również głosy polemiczne, które nie widzą w zachowaniu pieszej żadnych błędów, zaś całą odpowiedzialnością obarczają kierowcę karawanu. Jeden z takich głosów publikujemy poniżej.

"Spory odzew wzbudziła ostatnio sytuacja w Tomaszowie Lubelskim, w której skutkiem potrącenia pieszej była utrata prawa jazdy przez kierowcę. Zbulwersowanie wzbudziła tam sugestia, że piesza szybkim krokiem weszła pod samochód zza auta stojącego w korku, co utrudniało, jeśli nie uniemożliwiało zauważenie jej przez kierowcę samochodu. Efektem był między innymi artykuł p. Mirosława Domagały, który poruszając wiele kwestii związanych z całą sytuacją, mógł jednak wprowadzić wiele osób w błąd i skierować dyskusję na niewłaściwe tory.

Chcących przypomnieć sobie sytuację, sugeruję obejrzenie filmiku. Widać na nim, z jakim tempem piesza wchodziła na samo przejście i na jego niezakorkowaną część, widać też z jakim tempem jechał samochód przed przejściem. Co jednak najważniejsze, widać tam też, jak wygląda to przejście dla pieszych, a to jest kluczowe dla dalszej oceny sprawy.

W swojej ocenie p. Domagała skupia się mianowicie na zachowaniu pieszej na przejściu. Nie tylko stwierdza, że piesza wbiegła pod samochód, ale że nawet nie upewniła się na środku drogi, czy może bezpiecznie przez to przejście przejść. Cytując autora, “nie dała szansy się zauważyć i wybiega wprost pod koła nadjeżdżających samochodów".

Pewnie wielu z nas pamięta szkolne nauki, że przed przejściem należy obejrzeć się w prawo, w lewo, potem w prawo, a potem jeszcze na środku ulicy znów w lewo. Dla pewności, by nie wejść wprost pod nadjeżdżający samochód. No i rzeczywiście, o tych, elementarnych dla zdrowia i życia zasadach piesza nie pamiętała, wychodząc pod nadjeżdżające auto bez zastanowienia.

Niestety jedna rzecz stoi zdecydowanie po jej stronie. A są to przepisy ruchu drogowego, konkretnie te odnoszące się do przejść dla pieszych. Przejście takie, jak to tutaj, jest jednolite. Nie ma tu wysepki dzielącej je na niejako dwa oddzielne przejścia, gdzie w każdym przypadku obowiązują zasady wejścia na jezdnię i można mówić o wtargnięciu na jezdnię pod jadący samochód. Tu piesza zyskuje pierwszeństwo już w momencie wejścia między auta stojące w korku.

Właśnie te przepisy stoją za odebraniem kierowcy prawa jazdy. Według nich, a wbrew temu, co napisał p. Domagała, 33-letni kierujący Mercedesem miał szansę na uniknięcie potrącenia. Co więcej, miał taki obowiązek. A fakt, że po drugiej stronie stał korek, zamiast go uchylać, jeszcze ten obowiązek wzmacniał. Zgodnie z przepisami, w takiej sytuacji kierowca po prostu musi znacząco zwolnić przed takim przejściem do prędkości, przy której jest w stanie prawidłowo ocenić obecność pieszych na przejściu. Także tych będących między autami stojącymi w korku. Jeśli wymusza to całkowite zatrzymanie, musi to zrobić. Kierowca Mercedesa tego nie zrobił, stąd zdecydowane postępowanie policjantów.

Czy tak być powinno? Jak pokazały komentarze pod artykułem, wiele osób się z tym nie zgadza. Oliwy do ognia dodają tu z pewnością zmiany o pierwszeństwie pieszego, które wprowadzają je nawet w przypadku tych dopiero dochodzących do przejścia, a nie tylko już na nim obecnych. Ale nawet wśród komentarzy widać, gdzie tak naprawdę leży problem.

A leży on nie po stronie pieszej, ale w przepisach i infrastrukturze drogowej, która skutkuje takimi sytuacjami. Wiedzą to dobrze mieszkańcy Rzeszowa, szczególnie ci zmuszeni przechodzić przejściem na ul. Lisa Kuli przy ul. Zamkowej w godzinach szczytu. Jeśli odpowiedzialne za to osoby dążą do karania osób łamiących przepisy, mogą zostawić takie sytuacje bez zmian i liczyć kolejne mandaty i odbieranie praw jazdy. Jeśli jednak chcą rzeczywiście ratować ludzkie życie i zdrowie, taka sytuacja to jasny sygnał, że w przepisach i infrastrukturze jest coś nie-tak, i że zrzucanie winy na kierującego nie uratuje zdrowia tej pieszej.

Filip Cygan"

Tyle nasz czytelnik. Zgadzacie się z takim podejściem do sprawy?



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy