Silnik Kubicy to była katastrofa

Awaria silnika w bolidzie Roberta Kubicy podczas niedzielnej Grand Prix Malezji, może mieć dalej idące konsekwencje niż tylko utrata punktów w jednym wyścigu.

Awaria silnika w bolidzie Roberta Kubicy podczas niedzielnej Grand Prix Malezji, może mieć dalej idące konsekwencje niż tylko utrata punktów w jednym wyścigu.

W tym roku, aby obniżyć koszty startów w Formule 1, zespoły uznały, że jednemu zawodnikowi powinno wystarczyć osiem silników na cały sezon. To oznacza, że każdy z nich musi przetrwać dwa pełne weekendy Grand Prix, a jeden aż trzy. Ten, który wybuchł w bolidzie Polaka w Malezji, był nowy i miał zaledwie 220 kilometrów przebiegu.

Zespół BMW Sauber niechętnie przyznawał się do defektu. Gdy dziennikarz "Przeglądu Sportowego" chciał porozmawiać z naczelnym inżynierem Willym Rampfem, ten grzecznie odmówił. - To nie najlepszy moment - powiedział. Od Kubicy dowiedział się, że był to problem techniczny związany z zanikiem mocy, ale oczywiste jest, że zawiódł silnik i nie była to drobna awaria, lecz katastrofa.

Reklama

"Musimy sprawdzić, czy ten egzemplarz jest już stracony. Jeśli tak, to Robert ma do dyspozycji o jeden motor mniej i musimy tak zmodyfikować plan użycia silników na resztę sezonu, aby przetrwać z pozostałymi egzemplarzami" - stwierdził natomiast Mario Theissen, szef BMW Sauber. "Nie oznacza to, że spadną osiągi bolidu. Raczej wzrośnie ryzyko kolejnych awarii, ponieważ teraz pozostałe silniki muszą przejechać więcej kilometrów" - dodał.

INTERIA.PL/Przegląd Sportowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama