Prześladują zespół Vettela. To spisek?

Po weekendzie wyścigowym na Hockenheim najbardziej pokrzywdzonym zespołem czuł się Red Bull Racing. Nie dość, że sędziowie ukarali Sebastiana Vettela za nieprzepisowy manewr wyprzedzania i wyrzucili go z podium, to na dodatek władze sportu uznały nowe mapy silnika Red Bulla za niezgodne z duchem sportu i szybko nakazały ich modyfikację. Mistrzowie świata uznali to za wielką niesprawiedliwość i przejaw prześladowania ich ekipy.

Najbardziej o rzekomo krzywdzącej polityce FIA gardłował w ostatnich dniach doradca sportowy Red Bulla Helmut Marko. Doradcą Austriak jest tylko teoretycznie. W rzeczywistości to prawa ręka właściciela marki Red Bull i szara eminencja obu ekip spod znaku Czerwonego Byka. W padoku mówi się nawet o tym, że to on, a nie Christian Horner, szefuje mistrzowskiej ekipie w najważniejszych kwestiach. Gdy zatem tak zdecydowany głos zabiera jedna z najwyżej postawionych osób w Red Bullu, można podejrzewać, że sprawa jest bardzo poważna i zespołowi naprawdę dzieje się ogromna krzywda. Czy na pewno?

Reklama

Pierwszą sprawą, która rozeźliła Marko była wspomniana już ostra reakcja FIA na najnowszy wynalazek zespołu. Do Niemiec Red Bull przyjechał ze specyficznymi mapami silnika, które sterowały nim tak, że na mokrej nawierzchni kierowcy korzystali z efektu przypominającego zakazaną regulaminem kontrolę trakcji, a w zakrętach dyfuzor był dmuchany spalinami, poprawiając balans i przyczepność samochodu. Piątek i sobota minęły w stosunkowo spokojnej atmosferze. Burza rozpętała się jednak w wyścigową niedzielę, kiedy sędziowie bliżej przyjrzeli się pracy silnika w samochodach RBR, i zastanawiali nawet, czy nie ma możliwości ukarania Red Bulla przed zawodami. Ale zmiany w mapach silnika nie stanowiły wyraźnego naruszenia litery przepisów i na czas wyścigu Red Bullowi się upiekło. FIA uznała natomiast zmiany za niezgodne z duchem sportu i po Grand Prix na Hockenheimringu szybko postanowiła doprecyzować ten obszar regulacji, zmuszając Red Bulla do porzucenia kontrowersyjnych praktyk.

Skąd tak duże oburzenie Helmuta Marko? Wątpliwe, żeby na decyzji FIA Red Bull stracił wiele czystej szybkości swojego samochodu (kierowcy szacują ewentualne straty na maksymalnie 0,1-0,2 sekundy). Może chodzić o coś innego. W ubiegłym sezonie, gdy zespoły mogły nieskrępowanie dmuchać dyfuzory spalinami, Red Bull i Vettel dominowali. Niemiec wyraźnie korzystał na specyficznym balansie auta, który w zakrętach zapewniało dmuchanie dyfuzora. Na początku tego roku, pozbawiony nowatorskiego rozwiązania, Vettel nie radził sobie już tak dobrze i na pierwszy plan zaczął wysuwać się jego zespołowy kolega Mark Webber. Czy niedawna decyzja FIA ma potencjał ograniczenia możliwości RB8? W teorii nie. W praktyce owszem, ponieważ może poważnie skomplikować życie Vettelowi, wyraźnie niezadowolonemu z tegorocznego zachowania auta.

Trudno dziwić się Marko, że walczy o jak najkorzystniejsze warunki jazdy swojego pupila, ale nie powinien dziwić się FIA, która chyba nauczona ubiegłorocznymi perturbacjami tym razem chciała zdusić aferę w zarodku.

Nie mniejsze larum Marko podniósł po decyzji ukarania Vettela doliczeniem czasu wskutek nieprzepisowego wyprzedzenia Jansona Buttona na ostatnich okrążeniach GP Niemiec. Najczęstsze tłumaczenie manewru Vettela, który zyskał pozycję wyjeżdżając czterema kołami poza tor brzmi tak, że to Button zmusił go do zbyt szerokiej jazdy. Ale to Button był przed Vettelem i jechał po wewnętrznej, więc to Anglik mógł wybrać sobie linię jazdy. To, że Vettel znalazł się poza torem było tylko i wyłącznie jego winą. Czy Niemiec pchałby się tak chętnie na zewnętrzną, gdyby zamiast asfaltowego pobocza tuż za nitką toru znajdowała się bariera albo żwirowa pułapka? Zapewne nie.

Karnego doliczenia 20-sekund do wyniku Vettela i spadku na z 2. na 5. miejsce w klasyfikacji wyścigu dało się zresztą uniknąć. Doświadczony zespół wiedział przecież, iż Sebastian zyskał pozycję w sposób, który na pewno zainteresuje sędziów. Czy nie lepiej było natychmiast oddać Buttonowi pozycję i chwilę później ponownie przypuścić atak na jadącego na mocno zużytym ogumieniu McLarena? Nawet gdyby się nie udało, Vettel ukończyłby wyścig na wciąż dobrym trzecim miejscu. Kara dla mistrza świata może i była surowa, ale regulamin nie przewiduje możliwości zastosowania innej dolegliwości. Można zatem uznać, że Red Bull i Vettel opuścili tor Hockenheim niepocieszeni trochę na własną prośbę.

Mimo to niemieccy dziennikarze chętnie sięgają po teorie spiskowe. Według nich Vettel i Red Bull padają ofiarą walki o władzę, jaką na najwyższym szczeblu toczą nieprzepadający za sobą prezes FIA Jean Todt i szef F1 Bernie Ecclestone. Ten drugi jest znany ze sprzyjania Red Bullowi i możliwe, że chcąc zagrać mu na nosie, Todt i jego podwładni z Federacji nie są już tak pobłażliwi wobec daleko posuniętej pomysłowości inżynierów zespołu z Milton Keynes, a na ulgowe traktowanie nie może już liczyć także Vettel (w sezonie 2010 Niemcowi podobno upiekło się kilka minimalnych, prawie niezauważalnych falstartów). Teoria o krucjacie władz sportu przeciwko Red Bullowi wydaje się chyba zbyt odważna, ale przecież w zakulisowych rozgrywkach w Formule 1 dochodziło już do większych sensacji.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy