Kubica w Ferrari? To możliwe. Tylko tyle i aż tyle...

Rozstanie zespołu Lotus Renault z Robertem Kubicą nie zostało nad Wisłą przyjęte zbyt dobrze.

Po zakończeniu kariery skoczka przez Adama Małysza, Kubica pozostał praktycznie jedynym sportowcem zdolnym do wywoływania poczucia dumy narodowej. Małysz, co prawda, nadal udziela się w sporcie, ale tym razem robi to wyłącznie dla zabawy. I to własnej.

Tymczasem Kubica, którego wszyscy w Polsce uważają za jednego z najlepszych kierowców w stawce F1, któremu potrzeba tylko odpowiedniego bolidu, by zostać mistrzem świata, ciągle ma pod górkę. Najpierw przygoda z BMW została zakończona przez nagłe odejście niemieckiego producenta z F1.

Reklama

Robert związał się Renault, które dalekie było od mistrzowskiej formy, a następnie wpadło w finansowy kryzys zakończony zmianą właściciela. A na koniec - jakby tego było mało, Polak uczestniczył w pechowym wypadku, który powinien zakończyć się wyłącznie rozbiciem samochodu, a jak się zakończył - wszyscy wiemy.

Po ocaleniu najpierw życia, a później ręki, Kubica zniknął nam z oczu. Media cytowały menedżera Polaka, który mówił o tym, jak szybko przebiega rehabilitacja, że lekarze są w szoku, że wyprzedza program, że wkrótce wsiądzie do bolidu. Ze świadomości wypieraliśmy informacje o kolejnej, "rutynowej" operacji łokcia. Już, już Kubica miał nam się objawić niczym młody bóg, niczym Feniks z popiołu...

Zamiast tego, przyszły dwa ciosy jeden po drugim. Pierwszy to oświadczenie Kubicy, że nie będzie gotowy do powrotu do ścigania w przyszłym sezonie. I drugi, krótko potem - Renault 31 grudnia zakończy współpracę z Polakiem.

W tej sytuacji media i kibice są spragnieni dobrych wieści, jak tlenu. Czy można się więc dziwić, że każdy artykuł o polskim kierowcy, w którym pada słowo Ferrari, natychmiast urasta w Polsce do miana newsa dnia?

Nie inaczej było dziś: jeden z francuskich wortali sportowych napisał, że Ferrari chce, aby w przyszłym roku Polak pojeździł ich bolidem z 2010 roku (tak starego auta nie obejmuje zakaz testów). Włosi chcą nawet Polakowi za to zapłacić kwotę około miliona euro, co ma być gwarancją wyłączności na usługi (zakaz konkurencji).

Czy jednak Polak będzie w ogóle w stanie wsiąść do bolidu, albo czy testy będą na tyle pozytywne, by Ferrari chciało go zaangażować jako kierowcę na sezon 2013? Na te pytania nie ma na razie odpowiedzi.

I warto z tego zdawać sobie sprawę czytają sensacyjne tytuły w polskich mediach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy