Energetyka na krawędzi wytrzymałości. A nie ma jeszcze elektrycznych aut!

Wystarczyło kilka upalnych dni, by polski system energetyczny zbliżył się do kresu wytrzymałości. Polska bije kolejne rekordy letniego zużycia prądu. Dziś może paść kolejny - ponad 23,5 gigawata (GW).

Większe zapotrzebowanie na prąd, w połączeniu z upałami, "to bardzo ryzykowna i kosztowna mieszanka" - zauważa RMF FM. Z powodu upału rozciągają i przegrzewają się przewody energetyczne. Z odprowadzaniem ciepłą nie radzą sobie również trafostacje. Niektóre muszą być wyłączane z użytku.

Dodatkowe obciążenie wynika nie tylko z wyższej temperatury otoczenia. Prądu nie da się skutecznie magazynować - elektrownie, na bieżąco, muszą więc zwiększać jego produkcję, by zasilać uruchamiane przez nas wiatraki i klimatyzacje. Niestety, takich obciążeń już dziś nie wytrzymują niektóre bloki energetyczne. Z powodu upału brakuje wody do ich chłodzenia. W rezultacie polskie koncerny energetyczne muszą importować droższy prąd z zagranicy. Oznacza to, że - jak podkreśla RMF.FM - jesienią możemy zapłacić wyższe rachunki za energię!

Reklama

Zaistniała sytuacja doskonale obrazuje stopień przygotowania naszego kraju do promowanej przez rząd Mateusza Morawieckiego elektryfikacji pojazdów. Niedawno zespół naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego i Uniwersytetu w Bostonie - stosując kilka scenariuszy rozwoju elektromobilności - starał się prognozować wpływ elektrycznych pojazdów na globalny rynek energetyczny. Okazało się, że - wg różnych szacunków - do 2050 roku samochody pochłaniać mają między 13 a 23 proc. ogółu produkowanej na świecie energii eklektycznej! W związku z rozwojem elektrycznych aut naukowcy prognozują wprawdzie znaczący spadek emisji emitowanych przez nie gazów cieplarnianych (głównie CO2), ale te optymistyczne szacunki zdecydowanie nie dotyczą Polski. Nasz sektor energetyczny w ogromnej większości opiera się bowiem na spalaniu węgla kamiennego, a takie rozwiązanie nie jest ani ekologiczne, ani przyszłościowe. W wyniku spalania tego paliwa do atmosfery emitowane są ogromne ilości CO2, tlenków siarki i azotu. Powstaje również wiele niebezpiecznych dla środowiska odpadów stałych, jak np. żużel. W tzw. "czystszych" elektrowniach, wyposażonych w układy odsiarczania spalin, wytwarzane są również inne szkodliwe substancje, jak np. odpady z absorbera zawierające ogromną ilość siarczanów.

Problemu, wydajności elektrowni i kondycji linii przesyłowych, który wraz z popularyzacją pojazdów elektrycznych nasilać się będzie z każdym rokiem, nie rozwiąże się ani szybko, ani w sposób przyjazny dla środowiska. Realny zastrzyk energii do krajowej sieci zapewniłyby jedynie farmy wiatrowe z dużymi turbinami o mocy dochodzącej do 2 MW (długość ramienia musi wówczas wynosić około 25 metrów). Pamiętajmy jednak, że sama tylko Elektrownia Bełchatów posiada bloki energetyczne o mocy... 4440 MW. Z prostej matematyki wynika więc, że by zastąpić tylko tę jedną elektrownię, trzeba by wybudować w Polsce 2220 dużych turbin wiatrowych, wielkością przewyższających 36-metrowego Jezusa ze Świebodzina! Problem w tym, że wiatr nie wieje stale, przyjmuje się więc, że turbiny wiatrowe pracują zaledwie 1/3 czasu pracy elektrowni konwencjonalnej. A to oznacza, że chcąc zastąpić jedną tylko siłownię w Bełchatowie, należałoby postawić ponad 6500 tysiąca wiatraków...

Na obecnym etapie można mieć jedynie nadzieję, że producenci pojazdów opracują nową technologię ich napędu (chociażby ogniwa paliwowe), zanim markowany przez rząd program rozwoju elektromobilności przyniesie wymierne rezultaty. W przeciwnym wypadku, wraz ze wzrostem popularności elektrycznych aut, Polacy będą musieli pogodzić się z coraz większymi trudności w dostawie energii elektrycznej. Niewykluczone, że będzie ona reglamentowana, a ceny prądu osiągną astronomiczny pułap.

Paweł Rygas

INTERIA/RMF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy