Samochodem do Anglii

Wakacje dobiegają powoli końca, jednak nie oznacza to, że Polacy przestaną nagle wyjeżdżać swoimi autami zagranicę. Jednym ze stałych kierunków polskich "wycieczek" jest Anglia. Jak do niej dojechać?

Oto kolejny list naszego czytelnika z cyklu "wakacyjne podróże"

Cel podróży - Birmingham, Anglia

Przygotowania do podróży zaczęliśmy z dużym wyprzedzeniem. Auto zostało sprawdzone i przygotowane na przebycie 1600 km. Trasę wybraliśmy tak, by ominąć płatne drogi. Ze względu na odległość podzieliliśmy ją na 3 odcinki - mniej więcej po 500 km. Za pomocą Internetu wyszukaliśmy pola kempingowe. Wybraliśmy taki sposób nocowania nie tylko ze względu na znaczne oszczędności - również w Anglii, w miejscu docelowym mieliśmy nocować pod namiotem.

Kempingi wypadły nam w Niemczech (Minden) i Francji w miejscowości odprawy promowej (Boulogne Sur Mer). Dużo wcześniej kupiliśmy bilety na prom, który wyznaczał nam czas podróży. Musieliśmy się stawić na odprawie o godzinie 5.00 rano i stąd cały plan podróży był podporządkowany tej godzinie. Zarezerwowaliśmy mailowo miejsca na kempingach, wykupiliśmy dodatkowe ubezpieczenie i wyruszyliśmy w drogę.

Reklama

Dzień pierwszy

Do pokonania mieliśmy 600 km przez Polska i Niemcy. Na szczęście po Polsce poruszaliśmy się autostradą i jazda odbyła się bezproblemowo. Za granicą jechało się jeszcze lepiej. Dobrej jakości, odpowiednio oznakowane drogi są standardem za zachodnia granicą. Mieliśmy szczęście i ominęły nas kilkukilometrowe korki, które tworzyły się po stłuczkach, jakie miały miejsce na pasie ruchu w przeciwnym kierunku. Nasz kemping leżał niedaleko autostrady, musieliśmy jednak z niej zjechać i kilkadziesiąt kilometrów pokonać drogami podrzędnymi. Te ostatnie naszpikowane są fotoradarami, więc wszystkie auta jeżdżą ściśle przestrzegając przepisów.

Kemping położony był w pobliżu kanału spływowego, w pięknej, zielonej okolicy. Wyposażony w kuchnię, sanitariaty, prysznice (płatne 0,50 euro za 10 minut - automat wrzutowy). Teren dobrze przygotowany, bardzo czysto. Wraz z nami nocowało sporo osób odbywających wycieczki rowerowe. Pod wieczór praktycznie cały kemping był zapełniony. W nocy trochę przeszkadzał szum od drogi szybkiego ruchu znajdującej się w pobliżu, ale dla zmęczonych podróżnych nie jest to problem.

Dzień drugi

Rano złożyliśmy namiot i ruszyliśmy w dalszą drogę. Trochę nudno się jechało przez Niemcy, Holandię i Belgię. Drogi mają bardzo dobrej jakości. Po dotarciu do Francji doszliśmy do wniosku, że nie zatrzymamy się w Dunkierce. To miasto, któremu trzeba by poświęcić, co najmniej cały dzień na zwiedzanie - my tak dużo czasu nie mieliśmy. We Francji najlepiej jest trzymać się głównych dróg. My, np. zatankowaliśmy na "zapyziałej" stacji i okazało się, że z angielskim tu słabiutko. Nie można też było płacić kartą. Planując taką podróż warto jednak zaplanować tankowanie we Francji - benzyna jest tu najtańsza, najdrożej jest w Belgii (reszta krajów ma ceny na podobnym poziomie).

Dotarliśmy do Bolonii. Trasa wiodła deptakiem wzdłuż morza. Czułam się jak w Cannes - palmy, plaża, morze. Mijaliśmy po drodze odprawę promową i oceanarium. Nasz kemping znajdował się w starszej części miasta - tzw. starej wiosce rybackiej. Wjazd odbywał się przez solidną stalową bramę. Niestety, w recepcji po angielsku nikt nie umiał się porozumieć, dogadaliśmy się w wersji "obrazkowej".

Kemping jest położony obok plaży na skalistym wybrzeżu. Plaża jest ogromna i żeby dojść do wody trzeba nieźle się nachodzić. W wodzie pływały pancerzyki krabów i inne morskie stworzonka. Wracaliśmy przez miasteczko, oglądając piękny zabytkowy ryneczek i buszując po uroczych sklepikach, żeby na koniec kupić prawdziwa francuską bagietkę. Wróciliśmy na kemping szykować obiad. Na te dwa "dojazdowe" dni zaopatrzyłam się w jednorazowego grilla i smażyliśmy sobie karczek i kiełbasę. Okazało się to bardzo udanym pomysłem i postanowiłam z niego częściej korzystać.

Na kempingu jest znacznie brudniej niż w Niemczech, do prysznicy (darmowych) ustawiają się kolejki. Trzeba trzymać za obskurny łańcuch żeby leciała woda. W toaletach i umywalniach też było nieciekawie. Nie polecam tego miejsca na dłuższy wypoczynek, noc czy dwie można "przeboleć".

Dzień trzeci

Wstaliśmy wcześnie rano. Kemping "budzi się" dopiero od 8 rano, na szczęście brama od wewnątrz otwiera się automatycznie i mogliśmy wyjechać już po 4 rano. Mieliśmy problem z odnalezieniem drogi do odprawy promowej. Jest niewyraźnie oznakowana, szczególnie dla jadących w nocy. Byliśmy jednym z pierwszych aut. Otwarcie odprawy nastąpiło z prawie 20 minutowym opóźnieniem.

Nie polecam nadgorliwości - można przyjechać w wyznaczonym czasie a i tak się będzie czekało. Odprawa prowadzona była trzema ciągami i przebiegała sprawnie. Po okazaniu dokumentów dostaliśmy kartę wjazdową i numer bramy. Znów musieliśmy czekać około godziny na załadunek. Potem wszystko odbyło się już szybko. Po zaparkowaniu auta udaliśmy się na pokład. Niecała godzina i byliśmy w Anglii. Rozładunek przebiegał bardzo szybko.

Wyjechaliśmy na stały ląd. Bardzo obawiałam się jazdy po lewej stronie, ale rzeczywistość okazała się nie taka straszna. Drogi były dwupasmowe a poruszając się wśród innych samochodów nie sposób źle pojechać. Ruch na drodze był dość duży i trafiliśmy na zator spowodowany wypadkiem. Zwężenie z trzech pasów do jednego spowodowało opóźnienie ponad pół godzinne. W Anglii drogi są dobrze oznakowane, jedynym mankamentem są zjazdy na stacje benzynowe. Znajdują się one w oddaleniu od głównej trasy (oprócz nielicznych) i trzeba trochę "pokluczyć" żeby wjechać z powrotem na główną trasę. Po drodze nie ma też za wiele parkingów. Drogi mają bardzo dobrej jakości - nie asfaltowe a betonowe, stąd brak kolein. Dobrze oznakowane sprawnie prowadzą do celu.

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów, oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anglia | odprawy | szczęście
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama