Auta z PRL wśród golfów II, escortów, daewoo i innych

Uporządkowany, ogrodzony plac na obrzeżach Legnicy. Za bramą w rządku, niczym przed apelem, poustawiane różnej maści pojazdy.

Mimo, że często wiekowe, większość pochwalić się może dobrą kondycją techniczną. Przykładów nie musimy wcale daleko szukać...

Naszą uwagę przykuwa zaparkowany na wprost od wjazdu polonez caro. Wyprodukowane w połowie lat dziewięćdziesiątych auto znajduje się w idealnym stanie technicznym. Większość swojego życia spędziło w garażu, więc na polakierowanej w zielony metalic karoserii nie znajdziecie ani śladu rdzy.

Na tym jednak lista zalet tego egzemplarza się nie kończy. Auto przejechało w swojej karierze zaledwie 110 tys. km, ma też w pełni sprawną instalację gazową. Chociaż stoi pod chmurką od wielu dni, silnik pali na "strzała". Cena? Nie, nie - ten samochód nie jest na sprzedaż...

Reklama

Idziemy więc dalej. Ledwie o kilka kroków od "karówki", przed wejściem do biura, przycupnął inny wytwór polskiej myśli technicznej - czerwony polonez atu. Chociaż nie jest tak ładny, jak zaparkowany wcześniej hatchback, prawdę mówiąc, nie ma się, do czego przyczepić. Brak korozji, nowe opony i ładne, aluminiowe felgi z szerokim rantem, których nie powstydziłaby się niejedna 4-5 letnia "trójka". Ile za niego? Nie, nie - tego też nie sprzedajemy...

Za atu, kolejny relikt minionej epoki. 25-letni fiat 126p z przebiegiem nieco ponad 66 tys. km. Nie licząc kiepsko podszpachlowanych nadkoli, stan auta śmiało określić można jako dobry. Mimo długiego postoju, wystarczy sekunda pracy rozrusznika, by dwucylindrowy silnik wydał z siebie dobrze znany wszystkim Polakom dźwięk.

Nie myślcie jednak, że oglądamy się wyłącznie za motoryzacyjnymi spadkami po szczęśliwie zmarłej PRL. W gąszczu golfów II, fordów escortów czy daewoo w oczy rzuca się np. czerwony opel astra pierwszej generacji.

Jest w lepszej kondycji niż większość z tych, które mijamy codziennie w drodze do pracy. Zadbany, bez korozji z czystym wnętrzem. Wymiany wymaga jedynie powgniatany przedni błotnik - auto najprawdopodobniej zaliczyło jakąś niewielką parkingową stłuczkę. Za samochód w takim stanie, przynajmniej w opinii wielu sprzedających, zapłacić trzeba ok. 4 tys. zł. Tego egzemplarza nie da się jednak kupić...

Ostatnia droga...

Jak zapewne zdążyliście się zorientować nie jesteśmy na żadnej giełdzie, parkingu czy w komisie. Pogrążeni w listopadowej chandrze odwiedzaliśmy miejsce, które określić można mianem samochodowego cmentarza - stację demontażu pojazdów.

Wszystkie ze stojących na placu aut, spowite gęstą mgłą, pokornie czekają, aż dopadną je pracownicy auto-złomu. Gdy w ruch pójdą piły, szlifierki kątowe i nożyce do cięcia blach, w kilka godzin każdy z samochodów skończy w kontenerze.

Jakie auta trafiają obecnie na złom? Sylwester - jeden z właścicieli punktu kasacji - nie ukrywa, że maluch, o którym wspominaliśmy, to dzisiaj prawdziwy "rodzynek". Dość często spotkać można jeszcze polonezy, ale np. o "dużym fiacie" trzeba zapomnieć. Te już dawno przeszły w ręce entuzjastów.

"Zdecydowanie częściej klienci zostawiają u nas samochody zachodnich marek, takie które jeszcze 3-4 lata temu przyciągały kupujących do komisów". Dla przykładu - coraz rzadziej na złomy trafiają np. golfy II generacji, niemal wszystkie wymarły już śmiercią naturalną. Częstym widokiem są za to volkswageny passaty B3, fordy escorty z połowy lat dziewięćdziesiątych czy np. ople omegi B."

Teoretycznie, zmiana pokoleniowa, jaka nastąpiła właśnie na polskich złomowiskach powinna nas cieszyć. "Do pieca" trafiają coraz młodsze auta, co może sugerować, że Polaków stać na coraz lepsze samochody. Naszego entuzjazmu nie podziela jednak właściciel auto-złomu.

"Utrzymanie auta jest w Polsce coraz droższe, wiele osób decyduje się więc oddać swój pojazd na złom, zamiast ponosić koszmarnie wysokie koszty ubezpieczenia, przeglądów i eksploatacji. Nie wszyscy decydują się na nowsze auto, wielu klientów - w nadziei na lepsze jutro - zawiesza swoją przygodę z motoryzacją. Co ciekawe - duża część samochodów kończy też swój żywot przez przypadek".

Mechanik cwaniaczek

Mówiąc to, Sylwester prowadzi nas do częściowo rozebranego już peugeota 106. Zanim samochód trafił do stacji demontażu w pełni zasługiwał na określenie "w stanie idealnym". Autem z daleka przyjechał do rodziny pewien student, pech chciał, że właśnie w Legnicy, żywota dokonało sprzęgło. Właściciel odstawił więc pojazd do jednego z warsztatów, w którym mechanik wycenił naprawę na... prawie dwa tysiące złotych! "Cwaniaczki - wyczuli pismo nosem i liczyli pewnie, że młodzieniec odsprzeda im samochód za bezcen" - dodaje Sylwester. Ten nie dał się jednak wystawić do wiatru, nie miał też najwyraźniej ani czasu, ani ochoty, by zajmować się autem.

"Zadzwonił do nas, kazał przyjechać do warsztatu lawetą i zabrać peugeota na złom. Miny mechaników pamiętać będę do końca życia" - kwituje Sylwek.

Nie jest gołosłowny - po dokładnym obejrzeniu samochodu dochodzimy do wniosku, że poza fabryką lakierowane były tylko przednie błotniki. Silnik - o ile oczywiście podepniemy akumulator - odpala od razu, wnętrze jest w stanie idealnym. Na liczniku - 141 tys. km. Nie mamy podstaw by w to nie wierzyć. Gwoli ścisłości - koszt naprawy uszkodzonego sprzęgła zamknąłby się na pewno w kwocie 400-500 zł.

Nowe to szmelc?

Od ludzi, którzy przeprowadzają samochody na drugą stronę motoryzacyjnego Styksu, można też zasięgnąć paru ciekawych opinii na temat współczesnych pojazdów. Osoby, które zawodowo zajmują się wszelkiej maści "złomami", wbrew pozorom, nie pałają zachwytem do nowszych aut.

Rozmawiamy chwilę nad pociętym już wrakiem renault laguny II generacji, która trafiła na złom po wypadku. Samochód uderzył przodem w drzewo, uszkodzeniu uległa podłużnica. Nie kryjemy zadowolenia, że tak uszkodzony pojazd skończył właśnie tu, a nie u blacharza, który wstawiłby go następnie do komisu jako "bezwypadkowy". Właściciel auto-kasacji nie podziela jednak naszego optymizmu.

"Gdyby był to stary mercedes czy audi, auto jeszcze długo służyłoby nowemu właścicielowi. Nawet, jeśli nie udałoby się go sprzedać, wielu blacharzy zostawiłoby je dla siebie. W przypadku nowych aut, zupełnie się to nie kalkuluje. Zresztą popatrzcie, jakimi samochodami poruszają się, na co dzień właściciele warsztatów. Niezależnie od tego ile zarabiają, rzadko który ma auto młodsze niż 10-letnie. To nie przypadek - ekologia i elektronika zabiły to, co w aucie najważniejsze - niezawodność."

Zanim jeszcze dyskusja rozgorzała na dobre, w pół słowa przerywa nam dzwonek telefonu komórkowego. Podekscytowany rozmówca przeprasza, ale nie może poświęcić nam więcej czasu - kolega znalazł właśnie dla niego "ładnego W124" więc trzeba się spieszyć, by ktoś nie "sprzątnął go sprzed nosa".

Nie, ten samochód nie trafi na złom, Sylwester ma zamiar użytkować go prywatnie. Czy współwłaściciela dużej, jednej z nielicznych na terenie województwa, stacji demontażu pojazdów nie stać zakup nowego samochodu? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama