Obsługa stacji wlała złe paliwo. Nikt nie chce zapłacić za naprawę

​W szczecińskim sądzie rozpoczął się w czwartek proces o odszkodowanie za uszkodzenie samochodu do transportu niepełnosprawnego chłopca. Osoba pracująca na stacji benzynowej wlała do baku zły rodzaj paliwa.

Blisko 30 tys. zł domaga się matka niepełnosprawnego Filipa w ramach odszkodowania za naprawę specjalistycznego samochodu, który służy jej do transportu syna. Jak wskazuje, nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za szkodę.

Anna Brożyna w październiku 2019 r. przyjechała na jedną ze stacji benzynowych w Szczecinie. W czwartek w sądzie wyjaśniała, że do auta podszedł mężczyzna, jak uznała - pracownik stacji, i rozpoczął tankowanie samochodu. Wtedy przeszła do kasy, a po zapłaceniu za paliwo odjechała; ok. 2 km dalej samochód zaczął szarpać. Kobieta zatrzymała pojazd na poboczu. Po kilku chwilach sprawdziła paragon; widniała na nim kwota za benzynę, zamiast za olej napędowy (samochód posiada silnik diesla).

Kobieta w sądzie wyjaśniała okoliczności przewiezienia samochodu do warsztatu w Gartz (mieszka po niemieckiej stronie granicy). Wskazała, że gdy rozmawiała z prowadzącym stację benzynową - obecnie pozwanym - przyjął odpowiedzialność za sprawę.

"Nie było problemu de facto do momentu, w którym ubezpieczyciel stwierdził, że niestety nie może zapłacić odszkodowania ze względu na to, że jednak pracownik nie jest pracownikiem (stacji)" - mówiła Brożyna.

Obsługujący dystrybutor z paliwem był, jak się okazało, pracownikiem agencji pracy tymczasowej. Jak stwierdził w sądzie pełnomocnik Anny Brożyny, to "przepychanki" pomiędzy ubezpieczycielem a agencją pracy spowodowały, że sprawa zakończyła się w sądzie.

Przedstawiciel pozwanego - prowadzącego stację - wskazał natomiast, że skoro jest trzeci podmiot (agencja pracy), który świadczył usługi na stacji benzynowej, to pozwany nie powinien płacić za szkodę.

Anna Brożyna tłumaczyła, że sama musiała zapłacić za naprawę samochodu - wymagało to szerszego zakresu prac, także w serwisie po polskiej stronie granicy. Wskazała też, że na czas napraw musiała m.in. wynająć samochód zastępczy. Uszkodzone w 2019 r. auto jest przystosowane do potrzeb trzynastoletniego Filipa, który jest w pełni uzależniony od osób trzecich.

"Ten samochód to moje ręce i nogi, i Filipa również. Auto ma platformę, na którą mogę wjechać wózkiem, zapiąć syna bezpiecznie i zamocować wózek w środku. Nie muszę go podnosić, i choć mam siłę, to mam też jej granice" - powiedziała dziennikarzom kobieta.

Jak dodała, oczekiwałaby, aby "ktoś wreszcie wziął odpowiedzialność" i zapłacił za szkodę, która nie powstała z jej winy

Reklama
PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy