Śmierć kierowcy karetki pogotowia. Sekundy na wagę ludzkiego życia

Jedna osoba zginęła, a pięć zostało rannych w wyniku zderzenia karetki z audi, do którego doszło w weekend we Wrocławiu. Z nieznanych jeszcze przyczyn karetka zderzyła się z audi i dachowała. Kierowca karetki pomimo reanimacji zmarł.

Na kanwie tego wypadku przypominamy tekst mówiący jak ciężka i niebezpieczna jest praca kierowcy karetki pogotowia.

Wielu kierowców, widząc mknące na sygnałach pojazdy uprzywilejowane, np. karetki pogotowia, myśli sobie: taki to ma dobrze, nie stoi w korkach, nie zatrzymuje się na czerwonym świetle, wszyscy zjeżdżają mu z drogi!

Rzeczywistość nie jest jednak tak różowa. Aby Was o tym przekonać, przez tydzień "pracowałem" jako kierowca w warszawskim pogotowiu ratunkowym. Oczywiście wcześniej musiałem uzyskać uprawnienia niezbędne do kierowania pojazdem uprzywilejowanym.

Reklama

Jestem zapewne pierwszym dziennikarzem w Polsce, który podjął się takiego zadania. Nie zachęcam jednak kolegów do naśladowania. To naprawdę nie jest takie proste!

0-17, wyjazd!

Rozpoczynam dyżur, jest godzina 7.00. Pora dojazdów mieszkańców miasta do pracy, do szkół, na uczelnie. Nie minął kwadrans, a już słyszę w głośniku głos dyspozytora: "0-17, wyjazd do wypadku!". Za chwilę w naszej karetce jest już lekarz i sanitariusz. Ruszamy. Zgodnie z procedurą do wypadku jedziemy na sygnałach, włączam więc "bomby" i wyjeżdżam z bazy pogotowia. Do celu nie jest daleko, na ulicy Świętokrzyskiej młoda dziewczyna została potrącona przez samochód.

Cenne sekundy płyną

Niestety, już na ulicy Hożej napotykam na korek. Prawy pas jezdni całkowicie zablokowany przez samochody dostawcze, które o tej porze przywiozły towar do sklepów. Mimo, że jest tu zakaz zatrzymywania się, nikt go nie przestrzega. Lewy pas ulicy Hożej jest wydzielony specjalnie dla karetek pogotowia, ale na nim też mnóstwo samochodów. Na widok naszej karetki powstaje panika, część kierowców nie wie, co zrobić, inni próbują zjechać na prawo. Cenne sekundy płyną. Używam poza sygnałami jeszcze klaksonu, lecz niewiele to daje. Wreszcie część pojazdów odjechała, gdyż zapaliło się zielone światło na sygnalizatorze przed skrzyżowaniem. Ruszam szybko, ulicę Marszałkowską pokonujemy po torach tramwajowych, bo tu na szczęście jest to możliwe. W pewnej chwili muszę gwałtownie hamować, bo ...po torowisku zawraca sobie młody kierowca Volvo. Zapewne nie zauważył karetki, bo widzimy w jego dłoni komórkę. Pochłonięty rozmową nie zwraca uwagi na nasze sygnały, wykonuje manewr zawracania w miejscu, gdzie jest to zabronione, a karetka de facto musi go przepuścić.

Stoimy więc, wyjemy syrenami?

Skręt w Świętokrzyską nie jest taki łatwy. Samochody jadące Marszałkowską mają akurat zielone światło i pędzą sobie, tak jakby kierowcy w ogóle nie widzieli ambulansu na sygnałach. Wreszcie hamuje kierowca Lanosa i o mało nie dochodzi do kolizji, bo jadąca za nim pani kierująca Citroenem za późno się zorientowała... Słychać przeraźliwy pisk opon, Citroen zatrzymuje się tuż za zderzakiem Lanosa.

Fakt, że jeden z pojazdów zatrzymał się, wcale jeszcze nie upoważnia mnie do ruszenia, do wykonania skrętu. Na pozostałych pasach nadal jadą samochody i kierowcy też nie kwapią się z zatrzymaniem, przepuszczeniem karetki. Gdybym nie zważając na to wjechał na skrzyżowanie, z pewnością doszłoby do poważnego karambolu. Stoimy więc, wyjemy syrenami, migamy niebieskimi lampami, a czas płynie nieubłaganie.

Na Świętokrzyskiej też korek, spowodowany między innymi wypadkiem. Omijam zgrupowane samochody lewym stroną jezdni, "pod prąd". Kierowca Peugeota, starszy pan w kapeluszu nadjeżdżający z przeciwka zatrzymuje się, stoi i czeka, aż ominę jego auto. Żadnego ruchu, żadnego pomysłu, by ułatwić karetce przejazd. A przecież mógłby zjechać trochę na bok. Włączam megafon: "Pan zjedzie trochę na prawo" - instruuję kierowcę. Kierowca próbuje ruszyć, gaśnie mu silnik, czas biegnie... Na szczęście inni kierowcy zrobili miejsce naszej karetce no i docieramy na miejsce wypadku.

Tak długo jechali?

Wokół tłum gapiów, ranna dziewczyna leży na jezdni, lecz nikt nie udziela jej pomocy. Kierowca małej furgonetki, który ją potrącił, krąży nerwowo z papierosem i komórką w dłoni. Ludzie, którzy tak spieszą się zazwyczaj, teraz stoją, obserwują, komentują. Jedni się śmieją, jakaś kobieta z małym, kilkuletnim chłopczykiem przepycha się do przodu, żeby lepiej widzieć. Jakoś wszyscy przestali się spieszyć. Taka "atrakcja", trzeba sobie popatrzeć, z ciekawości... Ale żeby spróbować pomóc? Potworna, przerażająca znieczulica, obojętność, żądza sensacji. Mentalność społeczeństwa ujawnia się w takich właśnie chwilach z całą ostrością.

Po co są kursy pierwszej pomocy przedlekarskiej, skoro nikt z kierowców stojących w korku nie pospieszył tej rannej z pomocą? Gdyby jej serce nie pracowało, gdyby nie oddychała, w ciągu zaledwie 4 minut doszłoby do nieodwracalnych zmian w mózgu. Ta dziewczyna mogłaby umrzeć albo nigdy już nie odzyskać przytomności! A my jechaliśmy aż 5 minut!

- Tak blisko, a tak długo jechali - słychać głosy z tłumu. - Nie spieszyli się!

No właśnie, a dlaczego tyle czasu zajął nam dojazd? Z tłumem nie mamy zamiaru dyskutować, biegniemy z noszami i walizką lekarską do rannej. Na szczęście dziewczyna oddycha, jej serce pracuje, ma złamaną prawą kość udową. Zabieramy ją do szpitala.

Szybsi niż karetka

Kolejne wezwanie otrzymujemy tuż po wyjeździe ze szpitala. Na Saskiej Kępie zasłabł na ulicy starszy mężczyzna. To może być zawał, wylew, liczą się dosłownie sekundy! Włączam sygnały. Pędzimy lewym pasem Trasy Łazienkowskiej. Prędkość naszej "Erki" dochodzi do 120 km/h. Wyprzedzam jadące sąsiednimi pasami pojazdy, które tutaj sprawnie usunęły się nam z drogi.

Nagle tuż przed karetkę wjeżdża z pasa środkowego VW Passat. Hamuję gwałtownie, kierowca dopiero teraz zorientował się, że zajechał nam drogę i... też hamuje! Gwałtownym skrętem omijam go z prawej strony, karetka silnie przechyla się na bok. Cudem unikamy zderzenia! Robi mi się gorąco, ale nie mam czasu, by nawet troszkę ochłonąć. Pędzę teraz prawym pasem i widzę za sobą w lusterku srebrną Toyotę, która wykorzystując utorowaną przez nas drogę jedzie tuż za naszą karetką. Kierowca - cwaniak "podczepił" się do karetki, bo też mu się zapewne bardzo spieszy. Czy nie zdaje sobie jednak sprawy, że ambulans może zostać zmuszony do gwałtownego hamowania? Że takie postępowanie niesamowicie utrudnia mi jazdę, bo muszę obserwować również poczynania tego bezmyślnego osobnika?

Ruch chwilowo rozluźnia się, mimo, że jedziemy z prędkością przekraczającą 100 km/h, są i tacy, którzy wyprzedzają nas lewym pasem. Czyżby nie wiedzieli, że wyprzedzanie pojazdu uprzywilejowanego na obszarze zabudowanym jest zabronione? A gdybym tak musiał zmienić gwałtownie pas ruchu? Ba, muszę przedtem sprawdzić, czy nie jestem wyprzedzany przez kierowcę, któremu spieszy się jeszcze bardziej niż karetce...

Wjeżdżamy w wąskie ulice Saskiej Kępy. Tym razem wszystkie samochody ładnie usuwają się na prawo, niektórzy z poświęceniem wjeżdżają na chodniki i krawężniki. Za wcześnie jednak pochwaliłem zmotoryzowanych, gdyż nagle jedna pani "indywidualistka" zjeżdża ... na lewo. Odwrotnie, niż wszyscy pozostali. Czy w ten sposób chciała ułatwić nam przejazd? Wręcz przeciwnie, bardzo utrudniła.

Jesteśmy w Europie!

Przed nami jedzie Mercedes prowadzony przez młodą damę. Zbliżamy się do niego, kobieta dostrzega nas w lusterku i... gwałtownie hamuje! Muszę uczynić go samo. Czy tak należy reagować na widok jadącej za nami karetki? Czemu ta pani nie wpadła na pomysł, by trochę przyspieszyć i zjechać na bok?

Zbliżamy się do przejścia dla pieszych. Dwie młode dziewczyny idą sobie spacerowym krokiem. Dopiero gdy jesteśmy kilkanaście metrów przed przejściem, zauważają nas i rozradowane uciekają. Fajna zabawa, a w tym czasie może umierać człowiek, do którego jedziemy.

Następne przejście. Młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna idzie sobie majestatycznie, a nawet przystaje, aby... zapalić sobie papierosa. Używam klaksonu. Dostrzega karetkę, nawet patrzy na nas i widzimy w jego oczach tępą, małpią wręcz złośliwość. Ani trochę nie przyspiesza kroku. A może małpy są mniej złośliwe, niż niektórzy ludzie?

- Co za bydło! - nie wytrzymuje sanitariusz.

Ja nie mam czasu na komentarze, chociaż same cisną się na usta. Tak bardzo chciałoby się zatrzymać, wyjść i zapytać:

- Co robisz, bezmyślny człowieku? Dlaczego tak postępujesz? Czy nie wiesz, że ja jadę komuś na ratunek?

Nie mamy czasu na wychowywanie społeczeństwa, a zresztą czy to by przyniosło jakiś efekt? Cały czas mam na uwadze uciekające sekundy. Sekundy na wagę ludzkiego życia!

Wjeżdżam w uliczkę jednokierunkową "pod prąd". W tym czasie wielkim vanem wyjeżdża z parkingu jakaś kobieta. Lekarz wychyla się przez okno i krzyczy: "Niech się pani cofnie!".

Elegancka kobieta uchyla szybę i odpowiada:

- Sp... - po czym rusza sobie i jedzie przed nami.

Słów brakuje, patrzymy na siebie przerażeni. Gdzie my żyjemy? To jest kraj, który mieni się członkostwem w Zjednoczonej Europie? To są ludzie, którzy zwą się dumnie Europejczykami żyjącymi w demokratycznym wolnym kraju?

Widać dla wielu z nich demokracja i wolność oznaczają zezwolenie na chamstwo, egoizm, bezmyślność, robienie tego, na co mamy ochotę, nawet kosztem innych. Tak wielkie przekonanie mają o sobie nasi liczni rodacy, a nie potrafią zachować się w najprostszej sytuacji, kiedy to trzeba ułatwić przejazd karetce spieszącej na ratunek. Niestety, nie dorośliśmy chyba nawet do tego!

Warto było narażać się

Docieramy na miejsce w ciągu 3,5 minuty! Lekarz i sanitariusz podejmują akcję reanimacyjną. Wokół również tłum gapiów i też oczywiście nikt nie udzielił pomocy. Tylko jakaś pani podłożyła temu człowiekowi pod głowę kapelusz. Po co? Zapewne chciała dobrze, ale nie powinno się rannemu podkładać niczego pod głowę, bo to może utrudnić oddychanie! Na szczęście udaje się uratować życie temu starszemu panu.

Czuję ogromną satysfakcję, że nie przyjechaliśmy za późno! To w małej części także moja zasługa. I wiem, że warto było narażać się na chamstwo i złośliwości niektórych szanownych obywateli, warto było jechać z pełnym poświęceniem właśnie po to, by temu człowiekowi uratować życie.

Czuję ogromne napięcie

Opisane przeze mnie sytuacje wcale nie są wyjątkowe. Po całodziennym dyżurze w karetce jestem naprawdę półprzytomny. Huczy mi w głowie od wyjących syren, wciąż czuję ogromne napięcie, jakie towarzyszy kierującemu pojazdem uprzywilejowanym na każdym skrzyżowaniu i przejściu dla pieszych. Wciąż mam w pamięci przykłady nieporadności zmotoryzowanych, nieudolności, złośliwości, pospolitego chamstwa i prostactwa. Oczywiście nie wszyscy tak postępowali! Byli i tacy kierowcy, którzy szybko zjeżdżali na bok, włączali nawet prawy kierunkowskaz, żeby mnie upewnić, że dają mi wolną drogę. Byli kierowcy, którzy potrafili szybko rozpoznać, skąd nadjeżdża karetka i błyskawicznie ułatwić jej przejazd.

Wystarczy pomyśleć

Wiele jeszcze chyba wody musi upłynąć w Wiśle, zanim tak będzie postępować większość. Samochodów wciąż przybywa, wciąż wydawane są też nowe prawa jazdy. Świadomość społeczna, poziom wyszkolenia kierowców zmieniają się znacznie wolniej.

A przecież wystarczy pomyśleć, że ja też mogę kiedyś potrzebować pomocy. Moi najbliżsi też kiedyś mogą oczekiwać na karetkę.

Jak czułaby się ta elegancka pani z vana rzucająca pod naszym adresem wulgarne słowa, gdyby to ona leżała na jezdni, a karetka nie mogłaby dojechać z powodu kogoś postępującego podobnie?

Czy te dziewczyny rozbawione pojawieniem się karetki też by się tak śmiały, gdyby ta karetka jechała do ich matki lub ojca? A ten młodzian z papieroskiem, idący złośliwie powolutku po przejściu? Też by tak postępował, gdybyśmy jechali ratować życie jego bratu?

Co by wtedy powiedzieli, gdyby karetka po drodze napotkała kierowców i pieszych podobnych do tych, których opisałem? Wystarczy tylko trochę wyobraźni. To tak niewiele i tak wiele zarazem! (Reportaż "Za kierownicą karetki pogotowia" pochodzi z archiwum moto.interia.pl)

(JB)

ZJEDŹ NA CHWILĘ NA POBOCZE

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy