Mercedes S 500e. Samochód, który onieśmiela

Co wspólnego mają ze sobą samochody i kobiety? Bardzo wiele, ale między innymi to, że niektóre z nich działają zniewalająco na facetów a jednocześnie ich bardzo, ale to bardzo onieśmielają.

Nieprawda? Że niby spotkawszy taką na przykład Angelinę Jolie albo Monikę Bellucci jak gdyby nigdy nic rzucilibyście swobodne: "hej Angie, hej Monica", a potem zaprosilibyście dowolną z wymienionych pań na kawę?

No dobrze, zostawmy te rozważania, bo rzecz będzie nie o kobietach, lecz o pojazdach mechanicznych. Do aut, które potrafią i zniewolić, i onieśmielić przeciętnego śmiertelnika należy, naszym zdaniem, najnowszy, oferowany od 2013 roku, Mercedes klasy S. Jest to oczywiście opinia subiektywna, sformułowana po zaledwie kilku dniach bliższej znajomości ze wspomnianym modelem, ale będziemy jej bronić tak jak zmotoryzowany mieszkaniec współczesnego, strzeżonego osiedla broni swego wykupionego za ciężkie pieniądze miejsca parkingowego.

Reklama

Z czego wynika owo poczucie onieśmielenia? Nie z prestiżu marki. Raczej też nie z gabarytów S-klasy, bowiem owszem, udostępniony nam do zrecenzowania sedan to kawał auta, mierzy ponad 5 metrów długości i waży z górą 2 tony, ale przecież są samochody jeszcze okazalsze.

Rzecz również nie w pieniądzach, bowiem co prawda testowany egzemplarz kosztuje prawie 700 tys. zł, a cennik wersji S 500e zaczyna się od kwoty przekraczającej pół miliona złotych, lecz zdarzało się nam jeździć samochodami jeszcze droższymi.

Chodzi o ogólny klimat towarzyszący luksusowej, dystyngowanej limuzynie. Aż zanadto luksusowej i dystyngowanej, a przez jakby nie pasującej do obecnych czasów, potrzeb i realiów.

Nad zewnętrznością pojazdu, który zawitał na nasz redakcyjny parking, nie ma co się rozwodzić. Prezentuje się on tak, jak przystało na wziętego z najwyższej półki przedstawiciela marki z "gwiazdą" w logo, przeznaczonego dla bardzo zamożnej, statecznej i konserwatywnie nastawionej klienteli. Dostojnie, bez ekstrawagancji, jednocześnie wykazując jednak oczywiste pokrewieństwo stylistyczne z innymi współczesnymi modelami ze Stuttgartu.

Wewnątrz - wiadomo: skóra, aluminium, wstawki ze szlachetnego drewna, najwyższej jakości materiały, nienaganne wykończenie. Do tego królewska przestronność, książęca wygoda, hrabiowskie dodatki.

Masz ochotę na relaksujący i zarazem rozgrzewający masaż? Nie ma sprawy - wystarczy, że włączysz  odpowiednią funkcję fotela. Zapragnąłeś zintensyfikować nieco zapach, przyjemnie odświeżający wnętrze auta? Nic prostszego - musisz tylko poszukać właściwej pozycji w menu ustawień pojazdu. Jesteś melomanem? Twoje wyrafinowane oczekiwania zaspokoi wysokiej klasy pokładowy system audio. I tak dalej...

Mercedes klasy S dba o komfort wszystkich podróżujących nim osób. Tylna części jego kabiny to prawdziwy przedział VIP z dwoma arcywygodnymi, wszechstronnie regulowanymi fotelami, mnóstwem miejsca na nogi, dyskretnym oświetleniem, oddzielnie regulowaną klimatyzacją, elektrycznie sterowanymi przesłonami na szybach, ekranami LCD, pozwalającymi obejrzeć film lub program w telewizji itp. Wszystko po to, by Pan Prezes lub Jego Ekscelencja mogli spokojnie popracować lub odprężyć się w drodze na ważne spotkanie.

Tradycjonalistów może zaskoczyć liczba nowoczesnych systemów wspierających kierowcę, a także zastąpienie klasycznych instrumentów przez elektroniczne, fantastycznie wyraziste wyświetlacze.

Z Mercedesem S 500e można porozumiewać się za pomocą pokrętła i gładzika, a także za pośrednictwem komend głosowych,  na przykład po angielsku. Niestety, ze względu na naszą kiepską dykcję lub mało oksfordzki akcent mieliśmy z tym niejakie kłopoty, co prowadziło do nieporozumień. Zamiast przejść do żądanej stacji radiowej interfejs samochodu przełączał się na nawigację, kilkakrotnie prosząc o przeliterowanie nazwy miejscowości, do której rzekomo pragniemy dojechać.

Wielkie, luksusowe limuzyny kojarzone są zazwyczaj z mocnymi, solidnymi dieslami ewentualnie z potężnymi silnikami benzynowymi. Testowany mercedes był z tego punktu widzenia pewną techniczną ciekawostką, jako że został wyposażony w napęd hybrydowy. I to typu plug-in, czyli z możliwością doładowywania akumulatorów ze źródeł zewnętrznych, nie wykluczając zwykłej, domowej instalacji elektrycznej 230V.

Niestety, dodatkowa bateria tworzyła wyraźny próg w bagażniku, zmniejszając nie tylko jego pojemność (ledwie 395 litrów), ale i funkcjonalność. To jednak jedyny minus takiego rozwiązania, bowiem zestaw złożony z sześciocylindrowej, trzylitrowej jednostki benzynowej 333 KM i silnika elektrycznego 85 kW (łączna moc systemowa: 440 KM, maksymalny moment obrotowy: 650 Nm) oraz automatycznej, siedmiostopniowej skrzyni biegów zapewnia hybrydowemu mercedesowi (jego proekologiczny charakter sygnalizują m.in. niebieskie zaciski hamulców) co najmniej wystarczającą dynamikę i osiągi: od 0 do 000 km/godz. w 5,2 sekundy, prędkość maksymalna ograniczona elektronicznie do 250 km/godz.

Reakcja po gwałtownym naciśnięciu pedału gazu przypomina sprintera, który już stojąc w blokach, zmobilizowany, w ostatniej chwili przed startem przełyka ślinę - trwające ułamek sekundy zawahanie a potem piorunujące przyspieszenie.

Pneumatyczne zawieszenie zamienia samochód w poduszkowiec. Mamy wrażenie, że auto jakby unosi się nad powierzchnią drogi, co w połączeniu z pewnością jego prowadzenia i doskonałym wyciszeniem kabiny uspokaja i rozzuchwala kierowcę. Trzeba się bardzo pilnować, aby nie przesadzić z prędkością.

Mercedes S 500e. Samochód, który onieśmiela. Co nie znaczy, że nie chcielibyśmy zostać z nim na dłużej...     

    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy