Polskie drogi

Ile osób zabijają drogowcy?

Z raportu Komendy Głównej Policji wynika, że w 2017 roku na polskich drogach doszło do 32 760 wypadków. Największa liczba wypadków dotyczyła "zderzenia się pojazdów w ruchu". Aż w 86,6 proc. (28 359 wypadków) odnotowano winę kierujących.

Do tej kategorii zaliczane są trzy najczęstsze grzechy polskich kierowców: nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu (7 416 wypadków), niedostosowanie prędkości do warunków ruchu (6 837 wypadków) i nieprawidłowe wyprzedzanie (1 323 wypadki).

Co ciekawe, przynajmniej jeśli wierzyć policyjnym raportom, zaledwie 2 (słownie - DWA!) z całej liczby 32 760 wypadków spowodowane były "nieprawidłowo zabezpieczonymi robotami drogowymi". Statystycznie stanowi to około... 0,006 proc. wszystkich tego typu zdarzeń. Zdaniem policji, w 2017 roku drogowcy nie mieli na sumieniu żadnej ofiary śmiertelnej. Zaledwie dwie osoby odniosły obrażenia...

Reklama

W policyjnych danych nie byłoby może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ich rzetelność pozostawia wiele do życzenia. Chyba każdy kierowca w Polsce spotkał się z problemem odpowiedniego oznakowania i zabezpieczenia prac prowadzonych przez drogowców.

Przykładów nie trzeba wcale daleko szukać. Wystarczy chociażby przywołać tragiczny wypadek, do jakiego doszło w minioną niedzielę na moście im. kard. Franciszka Macharskiego (obwodnica Krakowa - w ciągu drogi S7). Około godziny 13 osobowe BMW serii 3 wbiło się w podporę pracującego na drodze dźwigu. W akcji ratunkowej, oprócz strażaków starających się uwolnić zakleszczonego w pojeździe kierowcę, brał udział śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Mimo starań ratowników 31-letniego mężczyzny nie udało się uratować.

Rozstawiony na lewym skrajnym pasie (w tym miejscu są trzy) dźwig wykonywał prace związane z konserwacją oświetlenia. Problem w tym, że o działaniach drogowców informowała jedynie tablica świetlna zamontowana na stojącym w niewielkiej odległości od dźwigu busie. Kierowcy nie byli wcześniej informowani o prowadzonych pracach żadnymi znakami ostrzegawczymi, mimo że  na feralnym odcinku obowiązuje ograniczenie prędkości do 120 km/h!

Jeśli wziąć pod uwagę profil drogi i oślepiające słońce (do wypadku doszło około godz. 13, chwilę po zarejestrowaniu nagrania) widoczność zamontowanego na busie znaku świetlnego pozostawiała wiele do życzenia. Wszystko wskazuje na to, że kierowcy BMW w ostatniej chwil udało się uniknąć zderzenia z busem, nie miał on jednak wystarczająco dużo miejsca, by zatrzymać się przed dźwigiem. Śmiało można więc założyć, że gdyby miejsce prowadzonych prac zostało zawczasu stosownie oznakowane, tragedii można by uniknąć.

Wypadek bada teraz prokuratura, która zajmie się m.in. kwestią prawidłowości oznakowania miejsca, w którym były prowadzone prace. Biegli będą również próbowali ustalić prędkość z jaką poruszało się BMW przed wypadkiem.

Trzeba zdawać sobie sprawę, że w policyjnych statystykach aż roi się od nieścisłości. O ich rzetelności najlepiej świadczy fakt, że - zdaniem Komendy Głównej Policji - w 2017 roku odnotowano 40 wypadków drogowych, w których bezpośrednią przyczyną była "niesprawność techniczna pojazdu". Zginęło w nich 6 osób, a rany odniosło 49. W tym miejscu warto dodać, że wg CEPiK, po polskich drogach porusza się aktualnie przeszło 29 mln (!) pojazdów silnikowych, z czego ponad 22 mln to samochody osobowe.

Dla porównania, według danych niemieckiej organizacji DEKRA z 2010 roku, w wypadkach na niemieckich drogach uczestniczyło 19,9 proc. pojazdów z usterkami technicznymi i aż 6,6 proc. takich, których "uszkodzenia były istotne dla zaistnienia wypadku". Przy zanotowanych w naszym kraju w ubiegłym roku 32 760 wypadkach "niemieckie" 6,6 proc. daje liczbę... 2 162 wypadów, do których przyczynił się stan techniczny auta. A do tego dodać trzeba jeszcze, że średni wiek samochodu w naszym kraju jest zdecydowanie wyższy niż u naszych zachodnich sąsiadów...

Nie od dziś wiadomo, że policjanci drogówki poruszają się głównie w obrębie kilku "oklepanych" formułek z Prawa o ruchu drogowym, jak np. "niedostosowanie prędkości do warunków jazdy". To bardzo szerokie zagadnienie, zawsze można przecież uzasadnić, że gdyby auto poruszało się wolniej "wylany" amortyzator czy wystrzał skrajnie zużytego ogumienia nie miałoby większego wpływu na zaistnienie wypadku... Do policjantów nie sposób mieć jednak pretensji. Nie są oni przecież certyfikowanymi diagnostami, a samochody po wypadkach bada się pod kątem ewentualnych usterek jedynie na zlecenie sądów rozpatrujących najpoważniejsze, medialne, sprawy klasyfikowane np. jako katastrofy w ruchu lądowym. Dopiero w takich przypadkach biegli rzeczoznawcy dokonują stosownych oględzin i mogą oszacować wpływ stanu technicznego pojazdu na zaistniałą sytuację.

PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama