Polskie drogi

Dlaczego prokuratura nie chce oskarżyć kierowcy Seicento?

Sensacyjny okazał się finał śledztwa dotyczącego głośnego wypadku z udziałem byłej premier - Beaty Szydło. Jak dowiedzieli się dziennikarze RMF, prokuratura chce warunkowo umorzyć śledztwo w tej sprawie. Oznacza to również zakończenie postępowania dotyczącego domniemanego sprawcy - 21-letniego Sebastiana K.

"Właśnie podpisałem postanowienie o zamknięciu śledztwa" - powiedział w środę szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie prok. Rafał Babiński. "Prokuratura ma teraz 14 dni czasu na podjęcie decyzji końcowej; nie możemy wykluczyć, że będzie to wniosek o warunkowe umorzenie postępowania" - powiedział prok. Babiński. 

Jak poinformował Babiński: "z decyzji o zamknięciu śledztwa wynika, że są przesłanki na sporządzenia aktu oskarżenia. Zgromadzono wystarczający materiał dowodowy, a opinia biegłych mówi jednoznacznie, że sprawcą jest kierowca Seicento. Wątpliwości budzi tylko i wyłącznie kwestia, czy były sygnały dźwiękowe kolumny rządowej, czy nie było. Według biegłych w obu wersjach sprawcą jest kierowca" - powiedział prok. Babiński. Badana natomiast będzie kwestia zawinienia - zaznaczył.

Reklama

Do wypadku doszło przeszło rok temu - 10 lutego 2017 roku. Jadąca w kolumnie rządowa limuzyna, wioząca ówczesną premier Beatę Szydło, zderzyła się w Oświęcimiu z prowadzonym przez 21-latka Fiatem Seicento i zakończyła podróż na przydrożnym drzewie. Szefowa polskiego rządu musiała zostać odwieziona do szpitala. W wyniku wypadku poważne obrażenia ciała, utrzymujące się dłużej niż siedem dni, odniósł też jeden z funkcjonariuszy BOR - szef ochrony premier.

Od początku winę za zdarzenie starano się przypisać 21-letniemu kierowcy Fiata, który miał przyznać się do popełnienia wykroczenia w czasie policyjnego przesłuchania. Wkrótce jednak pojawiły się wątpliwości dotyczące m.in. tego, czy kolumna poruszała się przy wykorzystaniu sygnałów dźwiękowych (tylko wówczas mówić można o pojazdach uprzywilejowanych).

W połowie stycznia dziennikarze RMF dotarli do opinii biegłych z Zakładu Badania Wypadków Drogowych Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie, którzy sprawę otrzymali w czerwcu, a aż do listopada uzupełniali materiały o kolejne informacje. Z opracowanej w końcu opinii wynika, że winę za zdarzenie ponosi młody kierowca Fiata. Napisano w niej m.in. że kierowca Seicento - na widok uprzywilejowanego samochodu zjechał - do prawego krawężnika i zatrzymał się. Gdy ten samochód go minął, "włączył się do ruchu" i wtedy uderzyła w niego limuzyna Beaty Szydło. W opinii biegłych przy tym manewrze wymagane jest upewnienie się, czy droga jest wolna i nie ma znaczenia, czy nadjeżdżający pojazd jest uprzywilejowany, czy też nie (kwestia sygnałów dźwiękowych).

Tutaj jednak pojawia się poważny problem natury prawnej. Zgodnie z przepisami - jeśli zatrzymanie pojazdu wynika z warunków ruchu (a tak niewątpliwie jest, gdy kierowca przepuszcza pojazd uprzywilejowany) - nie można mówić o "włączaniu się do ruchu"! Analogiczna sytuacja ma miejsce chociażby w czasie oczekiwania na przejazd przy zapalonym czerwonym świetle. W świetle prawa samochód znajduje się wówczas w ruchu, mimo że - z punktu widzenia fizyki - nie przemieszcza się. Właśnie w oparciu o te przepisy drogówka karze mandatami kierowców, którzy - w czasie oczekiwania na zmianę świateł - rozmawiają przez telefony komórkowe...

Mówi o tym art. 17. Prawa o Ruchu Drogowym, który brzmi:

"Włączanie się do ruchu następuje przy rozpoczynaniu jazdy po postoju lub zatrzymaniu się niewynikającym z warunków lub przepisów ruchu drogowego oraz przy wjeżdżaniu:  

1) na drogę z nieruchomości, z obiektu przydrożnego lub dojazdu do takiego obiektu, z drogi niebędącej drogą publiczną oraz ze strefy zamieszkania; 

2) na drogę z pola lub na drogę twardą z drogi gruntowej; 

3) na jezdnię z pobocza, z chodnika lub z pasa ruchu dla pojazdów powolnych; 

3a) na jezdnię lub pobocze z drogi dla rowerów, z wyjątkiem wjazdu na przejazd dla rowerzystów; 

4) pojazdem szynowym - na drogę z zajezdni lub na jezdnię z pętli. "

Jak widać, w omawianym przypadku nie zachodzi żaden z tych przypadków. Kierowca Seicento zjechał do krawężnika, a nie na chodnik, a samo zatrzymanie wynikało z warunków ruchu. Nie sposób więc przypisać mu włączanie się do ruchu, jak chcą tego biegli. A tylko w takim przypadku kierowca musiałby ustąpić pierwszeństwa wszystkim pojazdom i traciłby na znaczeniu fakt włączenia lub nie sygnałów dźwiękowych.
W tym miejscu warto dodać, że - w ocenie biegłych - rządowa limuzyna jechała mniej więcej 55 kilometrów na godzinę. Jej kierowca zaczął hamowanie, ale trafił na studzienkę w jezdni - co utrudniło manewr. Biegli wyliczyli, że funkcjonariusz na reakcję miał sekundę. Po uderzeniu w Fiata SC, Audi wjechało w drzewo z prędkością 30 kilometrów na godzinę.

Ustalenia dotyczące prędkości udało się wykonać (właściwie należy użyć słowa "oszacować") na podstawie zapisu przypadkowych kamer monitoringu zamontowanych na trasie przejazdu. Zgodnie w informacjami prokuratury, w rządowym - ze względów bezpieczeństwa (?) - lokalizator GPS był wyłączony, co uniemożliwiło odczyt faktycznej prędkości.

Wygląda więc na to, że doniesienia o umorzeniu śledztwa "ze względu na niekaralność i młody wiek kierowcy" to próba wyjścia z twarzą prokuratury, której akt oskarżenia mógłby w sądzie zostać obalony. Nic więc dziwnego, że do takiego rozwiązania nieśpieszno jest adwokatowi Sebastiana K. Władysław Pociej powiedział radiu RMF, że "opinia biegłych (...) budzi szereg wątpliwości, które muszą zostać wyjaśnione, czy to w sądzie czy na etapie postępowania przygotowawczego". Mecenas poinformował również, że decyzje dotyczące dalszego postępowania podejmie w najbliższych dnia, po zapoznaniu się ze szczegółami rekonstrukcji wypadku.

INTERIA.PL/RMF/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy