Niesamowity wyczyn Litwina
Udało się! Vitoldas Milius, litewski dziennikarz, po 11 dniach i prawie 16 godzinach podróży dotarł prowadzoną przez siebie dacią sandero stepway z Lizbony do południowo-wschodnich krańców Rosji, ustanawiając w ten sposób nowy rekord świata.
Nikt wcześniej, jadąc samotnie samochodem, nie pokonał w tak krótkim czasie trasy, wiodącej z Lizbony przez Wilno do Władywostoku. Czekając na samolot, który zabierze go do domu, Vitoldas może z poczuciem satysfakcji wylać w odmęty Pacyfiku wodę z butelki, którą napełnił na wybrzeżu Atlantyku...
W drogę, żegnany przez ambasadora Litwy w Portugalii i jego żonę, wyruszył w czwartek, 15 kwietnia, tuż po północy, z miejscowości Cabo do Verde, najdalej na zachód wysuniętego punktu Europy. W dość minorowym nastroju - dzień wcześniej uczestniczył w mszy świętej, odprawionej w Lizbonie dla uczczenia ofiar katastrofy polskiego prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Na szczęście później było jednak już tylko lepiej...
Pierwsze 860 km, do Saragossy, można by uznać za przejażdżkę, gdyby nie fatalna pogoda: ulewy i wiejący z prędkością przekraczającą wszelkie limity wiatr, oraz korki na autostradzie w pobliżu Madrytu.
... z okolic Freiburga
Nazajutrz Vitoldas odezwał się z okolic Freiburga w Niemczech. Miał wtedy za sobą 2300 km i mocne postanowienie jak najszybszego dotarcia do Wilna. Tam planował przygotować się do dalszej eskapady przez drogi Rosji: wyposażyć dacię w dodatkowe koło zapasowe i kanistry na benzynę, zabrać skrzynkę z narzędziami...
Poprzednią noc spędził w hotelu sieci F1. Teraz z zadowoleniem podkreślał, że niemieckie autostrady są wciąż bezpłatne. Na opłaty drogowe w Portugalii, Hiszpanii i Francji wydał ponad 100 euro!
W sobotę rano dziennikarz był już w stolicy Litwy. W ciągu dwóch dób i trzech godzin pokonał prawie 4 000 km, czyli jedną czwartą całej trasy (pierwszego dnia - 1800 km, drugiego - 2174). Wiele godzin za kółkiem, aczkolwiek bez większych przygód. Wiadomo - Europa.
Długi sznur ciężarówek
W Wilnie pozwolił sobie na luksus - wyspał się do woli we własnym domu. Jednak nie tylko odpoczywał. Wraz mechanikiem, zapewnionym przez jednego ze sponsorów wyprawy, dokonał przeglądu dacii. Wymienili opony, zakładając gumy o wyższym profilu i wzmocnionych bokach - continental vanco winter 2 (195/70R 15RF). W bagażniku auta musiało się znaleźć miejsce na dwa kanistry: 20 i 5-litrowy.
Vitoldasowi pomógł list od mera Wilna do mera Władywostoku. Dzięki niemu mógł liczyć na specjalne względy u pograniczników. Po dwóch godzinach był już w Rosji. Tamtejsi celnicy nie mogli się tylko nadziwić, że wwozi do ich kraju benzynę w kanistrach. Przecież wszyscy jadą z paliwem w odwrotnym kierunku...
"Korzyść majątkowa" dla milicji
Jeszcze tego samego dnia podróżnik dojechał do Moskwy, gdzie spotkał się z przyjaciółmi. Przespał się sześć godzin w przydrożnym motelu i ponownie usiadł za kierownicą. Kolejny meldunek nadał z okolic Niżnego Nowogrodu, około 1500 km od Wilna. I tu ciekawa uwaga dotycząca dróg: zdaniem Miliusa, najgorsze jak dotąd spotkał na Łotwie; rosyjskie okazały się całkiem niezłe, choć i tu odcinki o doskonałej nawierzchni przeplatały się z kawałkami dziurawymi jak sito.
Vitoldas co i rusz trafiał też na patrole drogówki, wyposażone w nowoczesne radary. Został trzykrotnie zatrzymany, ale sięgnięcie do portfela po równowartość mniej więcej 50 litów (niespełna 60 zł) zawsze załatwiało sprawę. Również wtedy, gdy milicjanci postanowili ukarać litewskiego kierowcę za przekroczenie o 70 km/godz. (!) dozwolonej prędkości w nieistniejącym obszarze zabudowanym. Zamiast dyskutować, i tym razem wręczył funkcjonariuszom relatywnie niewielką "korzyść majątkową". Załatwione. Obyło się nawet bez pouczenia. Tylko uśmiech i życzenia szerokiej drogi...
Szósty dzień eskapady, Ural, gdzieś między Ufą a Czelabińskiem, w "kołach" już 6400 km. Pada deszcz, monotonny, nieciekawy krajobraz. Na przeważnie dziurawej, częściowo afaltowej, a częściowo pokrytej szutrem drodze duży ruch trudnych do wyprzedzenia ciężarówek. Liczne patrole milicji. Nie da się jechać szybko, trzeba uważać... Praktyczna rada dla wszystkich, którzy wybierają się do Rosji samochodem: w przydrożnych motelach warto się targować, jeżeli przyjedzie się późno, pobyt potrwa tylko kilka godzin, wówczas cenę można zbić nawet o połowę.
Bezkres rosyjskich przestrzeni
Dzień ósmy. 200 km do Krasnojarska, 8800 km od Lizbony. Pogoda bardzo zmienna. Jeszcze wczoraj było słonecznie i bardzo ciepło, 20 stopni powyżej zera. Teraz temperatura spadła do 3 st. C i widać snieg. Vitoldas czuje się przytłoczony bezkresem rosyjskich przestrzeni. Możesz przejechać 300 km, a za oknem wciąż ten sam widok: podmokłe, porośnięte krzakami i brzozami tereny. Oczywiście nie jest całkiem dziko. Od czasu do czasu mijasz wsie, spotykasz inne pojazdy, są stacje paliw, przydrożna gastronomia. No i milicja. Na szczęście trafia się na nią dużo rzadziej niż wcześniej...
Poprzedniego wieczoru, w Nowosybirsku, litewskiego kandydata na rekordzistę świata spotkały nieoczekiwane kłopoty. Zaraz po przybyciu do miasta jak zwykle zapytał przygodnego taksówkarza o możliwości noclegu. Ten zaczął narzekać, że hotele są koszmarnie drogie i przepełnione i zaproponował, że załatwi dziennikarzowi prywatną kwaterę. Vitoldas zignorował tę ofertę. Niestety, okazało się, że taksiarz miał rację. W Nowosybirsku odbywały się targi i w żadnym z hoteli Miliusowi nie udało się znaleźć wolnego pokoju. Wreszcie, za pośrednictwem jakiegoś pracownika ochrony wynajął dwupokojowy "apartament". Za 150 litów. Drogo.
Problem jest sen
Nazajutrz ruszył w drogę skoro świt, ale i tak ugrzązł w porannych korkach i stracił sporo czasu.
"Podróżuję już tydzień, lecz nie odczuwam zmęczenia. Jedynym problem jest sen. Muszę spać wystarczająco długo, by wypocząć, bo przecież jadę sam i nie mam zmiennika, który zastąpiłby mnie za kierownicą, kiedy poczuję się senny. Poza tym unikam jazdy w nocy, bo jest to zbyt niebezpieczne. Niewiele widać, możesz wpaść w dziurę i uszkodzić koło, co zmusi cię do nie planowanego postoju" - pisał litewski dziennikarz w swojej przekazywanej na bieżąco relacji z wyprawy.
10 700 km od Lizbony, parę godzin przed Irkuckiem. To bodaj najtrudniejszy odcinek trasy. Padający śnieg bardzo ogranicza widoczność. Droga szutrowa, ale, jak przekonuje się Vitoldas, szuter szutrowi nierówny. Na niektórych fragmentach można jechać z prędkością 80-90 km/godz., na innych trzeba jednak zwolnić do 5-10 km/godz. Ogromne dziury, w wielu miejscach przelewająca się przez drogę woda sięga do maski samochodu. Jeszcze gorzej bywa w miastach. Litewski dziennikarz widzi dzieci, odwożone do szkoły wielkimi ciężarówkami. To jedyny zdatny tutaj do użytku środek transportu. W Kamsku Milius śpi w prawdziwie sowieckim hotelu, gdzie jedynym luksusem najdroższego apartamentu jest możliwość samodzielnego zagotowania wody na herbatę.
Drogi fatalne, ale przejezdne
Syberia obok minusów ma jednak też plusy. Drogi, choć fatalne, są jednak przejezdne. Do tego prawie puste. Milicja pokazuje się na nich bardzo rzadko. Napędzana benzynowym silnikiem o pojemności 1.6 litra dacia sandero spisuje się bez zarzutu. Kierowca ani razu nie musiał korzystać z zabranych z Wilna narzędzi.
26 kwietnia o godzinie 5.45 rano (czasu wileńskiego), po pokonaniu 15 200 km (gdy wcześniej obliczał jej długość, wychodziło, że będzie to 16 000 km), Vitoldas Milius dotarł do Władywostoku. Ostatnie dwa dni prawie nie odpoczywał, więc najpierw postanowił się porządnie wyspać. Potem wręczył merowi Władywostoku wspomniany list od jego odpowiednika w Wilnie. Teraz chce się jeszcze trochę rozejrzeć po mieście i 3 maja wraca samolotem do domu.
"Tak, jak sądziłem, przejazd przez Europę nie sprawił żadnych problemów, ale i drogi w Rosji, których się obawiałem, nie okazały się aż tak straszne" - podsumowuje wyprawę Vitoldas w ostatnim swoim wpisie na blogu. I obiecuje, że każdemu, kto spróbuje poprawić jego wynik, służy wszechstronnymi radami.
Kamery: Zobacz, jak wygląda sytuacja na drogach.