Rosberg zadbał o przyszłość swoją i zespołu

Wygrana Nico Rosberga w barwach ekipy Mercedesa nie mogła nadejść w lepszym momencie, i to nie tylko ze względu na dotychczasowy przebieg jego kariery.

Niemiec stanął na najwyższym stopniu podium kilka dni po tym, jak wśród udziałowców właściciela Mercedesa - koncernu Daimler, zaczęły pojawiać się opinie o konieczności zaprzestania dalszego finansowania programu rywalizacji marki w Formule 1.  

Miniony weekend wyścigowy w Szanghaju nareszcie był weekendem Rosberga. Niemiec najdłużej z kierowców F1 swojego pokolenia - do którego należą też Lewis Hamilton i Robert Kubica - czekał na upragnione zwycięstwo. Doczekał się po 111 startach i sześciu latach notowania wyników, na podstawie których trudno było precyzyjnie przewidzieć dalszy bieg jego kariery. Rosberg od początku miał "papiery", żeby na stałe zagościć w czołówce kierowców F1, ale po spędzeniu pierwszych lat z Williamsem można było się zastanawiać, czy syn mistrza świata z 1982 roku nie zapisze się w historii cyklu Grand Prix, raczej obok swojego rodaka Nicka Heidfelda, który choć bywał na podium, nigdy nie zaznał smaku zwycięstwa.

Reklama

Wątpliwości tych nie rozwiały także pierwsze dwa lata jazdy Nico w zespole Mercedesa. Co prawda Rosberg pokonał utytułowanego Michaela Schumachera, ale powszechnym przekonaniem było, iż na wygrywanie z prawie emerytowanym siedmiokrotnym mistrzem świata stać właściwie każdego z utalentowanych, młodych kierowców czołówki. Ugruntować pozycję Rosberga mogła więc tylko zwyżka formy Mercedesa albo przesiadka do samochodu, który umożliwiłby mu walkę o zwycięstwa.

Po wymarzonym wyniku w GP Chin ta druga ewentualność wydaje się teraz znacznie mniej prawdopodobna. Nico popisał się już w sobotnich kwalifikacjach, kiedy do wywalczenia pierwszego w karierze pole position wystarczył mu pojedynczy przejazd w Q3, którym o ponad 0,5 sekundy pokonał kolejnych w tabeli czasów Hamiltona i Schumachera. W niedzielę Niemiec pojechał perfekcyjny wyścig, czym zaskoczył szczególnie rywali z McLarena, typowanych do zwycięstwa w trzeciej rundzie tegorocznych mistrzostw świata.Warto w tym kontekście podkreślić również doskonałą pracę zespołu, który w Chinach uporał się z trapiącym W03 problemem z duża degradacją ogumienia.

Choć w niedzielne popołudnie w padoku upiornego chińskiego toru kamery telewizyjne koncentrowały się zwłaszcza na radości Rosberga, jego zwycięstwo było nie mniej ważne dla samego Mercedesa. Po nieudanych GP Australii i Malezji, w których ekipa z Brackley nie zdołała wykorzystać potencjału samochodu, nad zespołem zaczęło pojawiać się widmo zaliczenia trzeciego z rzędu sezonu znacznie poniżej oczekiwań. Nietrudno się domyślać, że w świecie Formuły 1, w którym za zainwestowane pieniądze każdy oczekuje dobrych wyników i realnych korzyści, taki stan rzeczy nie wróży dobrze. Tym bardziej, jeśli swojej obietnicy wygrywania w trzecim roku startów nie byłby w stanie dotrzymać Ross Brawn, a więc człowiek, którego usłana sukcesami przeszłość sugeruje, iż posiadł umiejętność tworzenia w zespołach mistrzowskich struktur.

Zwycięstwo Rosberga nie oznacza oczywiście, że Mercedes znalazł się na ścieżce wiodącej wprost do mistrzostwa. Jednak ten wynik powinien przekonać szefostwo koncernu ze Stuttgartu, iż warto dać Brawnowi i spółce jeszcze trochę czasu. Po zimowych wzmocnieniach kardy technicznej zespół wydaje się posiadać wszystkie niezbędne do zwyciężania składniki. Postępy są widoczne gołym okiem. Rosberg uciszył krytyków i dowiódł, że mając odpowiedni sprzęt może zwyciężać, a Brawn (nie po raz pierwszy zresztą), że nawet nie dorównując zasobami Ferrari czy McLarenowi, da się z nimi skutecznie rywalizować.

Wygrana w GP Chin może być traktowana przez sympatyków zespołu Mercedesa jako przysłowiowa jaskółka, która choć nie czyni wiosny, jest niewątpliwym sygnałem tego, że po dwóch chudych latach Srebrne Strzały zmierzają we właściwym kierunku. Teraz, kiedy zespół pozbył się ciążącej na nim presji pierwszego zwycięstwa, kolejne powinny być już tylko kwestią czasu. Z pewnością będzie o nie łatwiej bez nerwowego oczekiwania na możliwą powtórkę tego, co pracownikom Brackley zafundowała pod koniec 2008 roku znudzona brakiem wyników Honda.

Jacek Kasprzyk


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy