Kubica: Wyścig miał dwie połowy

Robert Kubica jest zadowolony z piątego miejsca, które zajął w niedzielnej Grand Prix Korei Południowej, 17. eliminacji mistrzostw świata Formuły 1.

Robert Kubica jest zadowolony z piątego miejsca, które zajął w niedzielnej Grand Prix Korei Południowej, 17. eliminacji mistrzostw świata Formuły 1.

- To dobra pozycja i jest dobrą nagrodą za wysiłek, jaki cały zespół włożył w ten weekend - stwierdził kierowca Renault, który w klasyfikacji generalnej przesunął się na siódme miejsce wyprzedzając Niemca Nica Rosberga z Mercedes GP.

- To był długi, trudny wyścig, który miał dwie połowy. W pierwszej był dla mnie skomplikowany, ponieważ miałem wielkie problemy z właściwym dogrzaniem opon. Nie miałem w ogóle przyczepności i nie mogłem naciskać rywali - tylko koncentrowałem się na utrzymaniu bolidu na torze - mówił Kubica.

Reklama

- Druga, tak mi się wydaje, była bardzo dobra. Ważne było, aby oszczędzać opony przejściowe i jak najdłużej utrzymać je w dobrym stanie, żeby wykorzystać to na ostatnich okrążeniach. To wtedy przesunąłem się do przodu, co zupełnie zmieniło naszą sytuację w tym wyścigu - dodał Polak, który startował z ósmej pozycji, ale w pewnym momencie wylądował nawet na dziewiątej.

- Robert wykonał dużą pracę przesuwając się na piąte miejsce. Dobrze obchodził się z oponami przejściowymi i w końcówce doganiał rywali na torze, co pozwoliło mu ich mijać, wykorzystując błędy przeciwników. Jego ostateczna pozycja to punkt kulminacyjny naszego popołudnia - powiedział Eric Boullier, szef zespołu Renault.

W Korei najlepszy okazał się Fernando Alonso. Kierowca Ferrari wyprzedził Brytyjczyka Lewisa Hamiltona (McLaren-Mercedes) i swego kolegę z zespołu Brazylijczyka Felipe Massę. Hiszpan dzięki zwycięstwu oraz faktowi, że wyścigu nie ukończyli kierowcy Red Bulla - Australijczyk Mark Webber i Niemiec Sebastian Vettel - został nowym liderem klasyfikacji generalnej.

Do zakończenia sezonu pozostały jeszcze dwa starty. 7 listopada Grand Prix Brazylii w Sao Paulo i 14 listopada Grand Prix Abu Zabi.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama