Polski kierowca

Ludzie! Przecież muszę gdzieś zaparkować!

My, polscy kierowcy, bardzo lubimy narzekać na kiepskie drogi, na nadmiar znaków drogowych, na bezsensowne ograniczenia prędkości, na fotoradary, na policjantów, którzy polują na nas tzw. suszarką itd.

A czy sami jesteśmy bez winy? Wystarczy spojrzeć chociażby na sposób parkowania samochodów na ulicach miast i osiedli.

A co mnie to obchodzi?

Jeden z warszawskich szpitali. Tuż przed podjazdem dla karetek stoi sobie fiat panda, zaparkowany tak, że karetka nie zdoła już podjechać pod izbę przyjęć. W tym czasie zespoły medyczne, przenosząc przywiezionych pacjentów, muszą pokonywać na piechotę prawie 100 metrów. Okolice podjazdu też są zastawione samochodami. Leje deszcz.

Wreszcie pojawia się pani w średnim wieku. I od razu agresywnie: "Ja tu przyjechałam do mojego ciężko chorego męża! Przecież muszę gdzieś zaparkować!". No pewnie! A co ją to obchodzi, że inni, też ciężko chorzy pacjenci mokną, zanim zostaną doniesieni do izby przyjęć?

Reklama

Jedna z krakowskich ulic. Auta stoją ukośnie, zaparkowane przednimi kołami na chodniku. Niektórzy kierowcy wjechali tak, że pomiędzy przednim zderzakiem a ścianą budynku pozostaje zaledwie około 30 cm. Kobieta prowadząca wózek z dzieckiem musi zejść na jezdnię, bo nie ma mowy, by przecisnąć się pomiędzy budynkiem a pojazdem. To samo za chwilę czyni inwalida poruszający się na wózku. Krawężnik jest wysoki, mężczyzna bez nogi o mało nie wywraca się zjeżdżając z chodnika na jezdnię. Przepis mówiący, że szerokość chodnika pozostawiona dla pieszych powinna wynosić co najmniej 1,5 metra to w naszym kraju czysta kpina! No ale cóż, ten kierowca też zapewne "musiał gdzieś zaparkować".

Inna ulica, duże warszawskie osiedle. Jezdnię od chodnika rozdziela szeroki trawnik. Niewiele już z niego zostało, w ziemi widać głębokie koleiny wyryte kołami pojazdów. Kiedyś rosła tu trawa i piękne kwiaty. No, ale kierowcy "musieli gdzieś zaparkować". Co ich to ob-chodzi, że zniszczyli trawnik? Ciekawe jednak, czy tak samo by rozjeżdżali kwiaty w swoim własnym ogródku?

Komu robimy na złość?

W naszym kraju lekceważenie przepisów ruchu drogowego (i nie tylko!) jest wręcz cechą narodową. Nikt mi nie będzie niczego narzucał, bo ja wiem, co mam robić. Zakaz? Mnie on nie dotyczy! Ja stanąłem tu tylko na chwilę! Przepisy? Są głupie, wiec nie będę ich przestrzegał.

Zastanówmy się, komu robimy na złość, komu utrudniamy życie? Władzy? Nie, władza sobie poradzi. Utrudniamy życie innym, zwykłym ludziom. Takim samym, jak my. Tylko że to nas w danej chwili nie interesuje, widzimy jedynie czubek własnego nosa. Przemawia przez nas zwykły egoizm, z którym wyraźnie przegrywa wyobraźnia, poczucie przyzwoitości, nie mówiąc już o poszanowaniu prawa.

Stalą i betonem

Trudno się dziwić, że na niektórych osiedlach mieszkaniowych ustawiane są stalowe zapory, słupki lub betonowe bloki, mające uniemożliwić nieprawidłowe parkowanie. Niestety, tylko w ten sposób można w naszym kraju wyegzekwować respektowanie zakazów. Na nic zdają się tablice zakazujące parkowania, oznaczenia dróg pożarowych, znaki zakazu. Zawsze znajdzie się mnóstwo takich, którzy wjadą, bo... muszą gdzieś zaparkować. Bo oni tylko na chwilę... Jeśli nie da się gdzieś wjechać, bo drogę tarasuje głaz lub stalowa rura, to wówczas rzeczywiście problem dzikiego parkowania zostaje rozwiązany. Chociaż z drugiej strony takie zapory mogą zatarasować drogę również straży pożarnej czy karetce pogotowia.

Pieniądze leżą na ulicy

W każdym polskim mieście sporo jest takich ulic, na których za znakiem B-36 czyli Zakazem zatrzymywania się stoi mnóstwo samochodów. Straże miejskie nie nadążają z karaniem kierowców ignorujących zakazy. Zdarza się zresztą, że obok tych nieprawidłowo zaparkowanych samochodów przejeżdża samochód straży miejskiej i nic, żadnej reakcji. Dlaczego? Jeden ze strażników powiedział nam, że gdyby zatrzymał się i zaczął wypisywać mandaty, spędziłby na jednej ulicy cały dzień, a ma przecież inne wezwania.

Dziwię się natomiast bardzo, dlaczego nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, by powołać prywatne firmy do usuwania nieprawidłowo zaparkowanych samochodów? Gdyby ktoś mi pozwolił założyć takie przedsiębiorstwo, po roku stałbym się milionerem! Wystarczy zacząć od jednego samochodu - lawety. Dziennie byłbym w stanie wywieźć co najmniej 20 samochodów. Każda taka wywózka to kara 1.000 zł. dla kierowcy, który nieprawidłowo zaparkował auto. A zatem dziennie uzbierałbym 20.000 zł. Z tego do skarbu państwa 90%, czyli 18.000, a dla mnie 10% - dwa tysiące. Przy dobrej operatywności, rozkręcając taki biznes, miałbym po roku 30 lawet i dostarczał państwu polskiemu 197.000.000 zł. rocznie! To niebagatelna suma, za którą można by połatać wiele dziurawych jezdni, zainstalować niejedną sygnalizację świetlną itd. Ja byłbym zainteresowany tym, aby wywieźć jak najwięcej samo-chodów, a więc działałbym skutecznie i sprawnie, a kierowcy nauczyliby się, że zignorowanie zakazu parkowania może być bardzo kosztowne. A gdyby takich firm było więcej?

FotosyA zatem pieniądze leżą, a raczej stoją zaparkowane nieprawidłowo na ulicy! No, ale wtedy podniosłyby się głosy szlachetnego oburzenia, że prześladuje się biednych kierowców, że ktoś się na tym dorabia. Media same huczałyby na ten temat, chcąc się przypodobać czytelnikom. To jest właśnie to nasze zakłamanie! Może więc lepiej zdemontować wszystkie znaki zakazu i dać sobie spokój z przepisami, skoro i tak nagminnie są łamane?

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy