Polski kierowca

Czy wiesz, do czego służą światła?

Takie pytanie może wydawać się banalne. Jak to do czego? Do oświetlania drogi! - odpowie większość naszych wspaniałych kierowców i kierownic... kierowczyń... kierowczynek? Nie, nie! Ja nie stosuję takiej durnej, a niestety ostatnio modnej, feminizacji rzeczowników. A oświetlanie drogi to dopiero druga funkcja świateł...

Kiedyś, dawno temu, gdy na drogach królowały furmanki, a samochód przejeżdżał raz na godzinę, istotnie światła włączano w autach dopiero wtedy, kiedy było już tak ciemno, że kierujący nie widział drogi przed pojazdem.  W przeciwnym razie po co świecić i zużywać żarówki?

Ten drogowy atawizm można jednak zaobserwować także dziś. Widocznie brak wyobraźni zawiera się w genach i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie.

Inni muszą widzieć ciebie

Przede wszystkim twój pojazd musi być widoczny dla innych. Jeśli pozostali uczestnicy ruchu nie widzą twego samochodu lub motocykla z odpowiedniej odległości, to stanowisz dla nich i dla siebie śmiertelne zagrożenie.

Reklama

Im wcześniej zostaniesz dostrzeżony, tym więcej czasu ma kierujący innym pojazdem lub pieszy na odpowiednie zareagowanie. Jeśli natomiast zostaniesz zauważony dopiero w ostatniej chwili, będzie już za późno i dojdzie do wypadku.

Wydaje się to proste i oczywiste, a jednak...

Zastanówmy się na przykład nad światłami do jazdy dziennej. Chyba nawet osoba o ubogiej wyobraźni i braku elementarnej wiedzy technicznej potrafi sobie uzmysłowić, że światła te nie służą do oświetlania drogi. A zatem do czego? Ich zadaniem jest zasygnalizowanie obecności pojazdu na drodze.

Oczywiście zaraz odezwą się przeciwnicy, którzy będą twierdzić, że jazda z włączonymi światłami w słoneczny dzień to bezsens i głupota. Badania wykazują jednak, że taki pojazd jest lepiej widoczny, wcześniej zauważalny, niż ten bez świateł.

Czasem jest to kwestia minimalnych różnic, ale pamiętajcie, że przy prędkości 90 km/h w czasie zaledwie 1 sekundy pokonujemy 25 metrów. A do uniknięcia wypadku może  czasem zabraknąć kilku zaledwie metrów.

Zwróćcie zresztą uwagę: wszystkie pociągi (lokomotywy) jeżdżą w ciągu dnia z włączonymi światłami. Samoloty i statki także mają przez całą dobę włączone światła nawigacyjne. Może warto wyciągnąć stąd wnioski, a nie dowodzić na siłę, że to bez sensu?

Światła do jazdy dziennej tylko przy dobrej widoczności

Przy okazji przypomnę, albo może wyjaśnię, że światła do jazdy dziennej nie mogą być używane nocą lub podczas ograniczonej widoczności w ciągu dnia. Dlaczego? No, szanowni mistrzowie, kto odpowie?

Pojazd musi być widoczny nie tylko z przodu, ale i z tyłu.  Gdy mamy włączone światła dziennie, z tyłu pojazdu nie działają światła pozycyjne. Wynika to z przepisów, z warunków technicznych pojazdów. Dopiero włączenie świateł mijania lub drogowych (no i oczywiście pozycyjnych) sprawi, że i tył naszego pojazdu zostanie oświetlony.

A zatem ktoś, kto podczas śnieżycy, silnej ulewy albo mgły porusza się na światłach do jazdy dziennej (a takich niestety jest wielu), naraża się  na to, że inny kierujący najedzie na tył jego auta.

Nie wspominam już o jeździe nocnej.

Wbijcie sobie zatem do głów raz na zawsze: światła do jazdy dziennej tylko w dzień i tylko przy dobrej widoczności!

Nie bądźcie do przesady oszczędni. Nieopodal mnie mieszkał pewien taksówkarz, który wracając późnym wieczorem po pracy, gdy wjeżdżał na naszą cichą i mało ruchliwą uliczkę, wyłączał światła w samochodzie i ostatnie 50-80 metrów pokonywał bez oświetlenia. Kiedy zapytałem go, dlaczego tak robi.

- No bo żarówki krócej się palą, a więc na dłużej mi starczą...

No cóż, wodę w ubikacji też można spuszczać co drugi dzień. Jaka to oszczędność!

Oślepianie plagą polskich dróg

Z moich obserwacji wynika, że średnio co trzeci samochód ma źle ustawione reflektory. O ile na dobrze oświetlonych miejskich drogach nie jest to jeszcze tak bardzo uciążliwe, o tyle poza obszarem zabudowanym stanowi bardzo poważne utrudnienie i niebezpieczeństwo.

Po to wymyślono światła mijania, aby nie oślepiały kierowców nadjeżdżających z przeciwka. Zresztą chyba sama ich nazwa wyraźnie wskazuje, do czego służą.

Niestety, to właśnie światła mijania w polskich autach oślepiają.

Wynika to z kilku powodów. Przede wszystkim większość kierowców nie ma bladego pojęcia, jak powinny świecić te światła. Uważają, że wystarczy je włączyć.

Niestety, na skutek drgań i wibracji pojazdu, reflektory zmieniają swoje położenie. Z czasem dochodzi do tego, iż zaczynają świecić wyżej, a mówiąc wprost - w oczy tych, którzy zbliżają się z przeciwnego kierunku.      

Oślepiony kierowca przestaje widzieć drogę. Zasięg widoczności spada do kilku metrów albo nawet do zera. Jeżeli akurat w tym momencie napotkamy idącego skrajem jezdni pieszego, rowerzystę, dziurę w jezdni, wypadek będzie nieuchronny! Nawet nie zdążymy nacisnąć pedału hamulca.

Do tego dochodzą jeszcze różne szkodliwe pseudo-kseonony, podróbki itp. wynalazki, chętnie montowane w ramach tzw. wiejskiego tuningu.

Zadajcie sobie teraz pytanie: kiedy ostatnio sprawdzaliście ustawienie reflektorów w swoim aucie?

Niska świadomość, czyli ciemnogród

Uboga świadomość motoryzacyjna dotyczy zresztą nie tylko kierowców. Popatrzcie na rowerzystów. Ilu z nich jeździ po zmroku bez żadnego oświetlenia? No bo po co? Samochody mają reflektory, więc kierowca mnie zauważy.  Szkoda, iż nie wiedzą, że zasięg świateł mijania wynosi zaledwie 40-50 metrów (przy dobrej pogodzie). Samochód jadący z prędkością 100 km/h pokonuje tę odległość w czasie niespełna dwóch sekund...

A piesi? Ilu ubranych w ciemną odzież osobników porusza się poboczem lub skrajem jezdni? Oczywiście bez żadnych odblasków, mimo że wprowadzono radośnie ten obowiązek, którego i tak nikt nie egzekwuje.

Kierowca dostrzega takiego pieszego z odległości kilkunastu metrów.

Niestety, mimo ogromnych aspiracji i wspaniałego przekonania o sobie, wielu uczestników ruchu prezentuje drogowy analfabetyzm. Te kwestie powinny być więc łopatologicznie wbijane do głów nie tylko uczestników kursów na prawo jazdy, ale wpajane już przedszkolakom.

A w  Polsce to jest trochę tak jak z niechcianymi ciążami. Jak to się stało, że zaszłam w ciążę?...

Podobnie mówią sprawcy wypadków: jak to się stało?

I w jednym, i w drugim przypadku wyjaśnienie jest proste: to niestety rezultat waszej głupoty i nieodpowiedzialności.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy