​(Nie)normalna propozycja. W tle szybkie samochody i duże pieniądze

Są propozycje nie do odrzucenia. Ta taką była. Ja, kobieta, nie za młoda, nie za stara, miałam wsiąść do kilkusetkonnych potworów ze znaczkiem Porsche i jeździć nimi na torze. Prawdziwym torze samochodowym, który niedawno dostał homologację PZM. Wprawdzie nie mam pojęcia, co to znaczy, ale mój nastoletni syn powiedział "wow". Znaczy - coś ważnego.

No więc,  była to propozycja nie do odrzucenia. Ale czy normalna? Hmm... Biorąc pod uwagę rozsądek, a ja uważam się za kobietę rozsądną, normalna nie była. Przecież do tej pory poruszałam się jakimś miejskim SUV-em z punktu A do B, czasami  robiłam kilkaset kilometrów, ale po normalnych ulicach, drogach, autostradach. Owszem, lubiłam przycisnąć, kiedyś nawet jechałam 200 kilometrów na godzinę (tak, tak, oczywiście, że na niemieckim autobahnie), ale tor?  Wolne żarty.

Jako że jak już wspomniałam, była to propozycja nie do odrzucenia (dziękuję Artur), spakowałam manatki i w środowe popołudnie pojechałam do pałacu. To w przepięknym Lublińcu mieli spotkać się na kolacji uczestnicy Porsche Track Experience Performance.

Już sama nazwa mnie lekko przeraziła. Performance? Precision ok. Ale Performance? Czy aby to nie pomyłka? "Nie, Ewo" - powiedział na przywitanie szef instruktorów PECSR Janusz Dudek, fachowiec w swojej dziedzinie, jakich na świecie niewielu. "Wrzucamy cię od razu na głęboką wodę" - dodał, tajemniczo się uśmiechając.

Kolację zjadłam w zasadzie na siłę. Bo w uszach cały czas słyszałam to "wrzucenie na głęboką wodę" (zwłaszcza że woda to nie za bardzo mój żywioł - ale to temat na inną opowieść). Ok. Napiszę wam prawdę. Denerwowałam się. Tak po ludzku. Zadawałam sobie pytanie, czy dam radę, czy nie rozbiję jakiegoś porszaka za ciężkie miliony i czy sprostam tym wszystkim facetom...

  Rano, na lekko miękkich nogach  stawiam się na Silesia Ring.  Odprawa. Wspomniany już Janusz Dudek  opowiada o programie Porsche Track Experience Performance, o samochodach (a te to pełny przegląd sportowych aut z Zuffenhausen -  911 w tym Turbo S i GT3, 718 Cayman GT4, Spyder oraz Cayman GTS, Taycan, Panamera GTS itd) , wreszcie o samym torze. Silesia Ring usytuowany jest koło Kamienia Śląskiego. Ma 3,6 kilometra długości, da się na nim ustawiać kilka różnych konfiguracji. Mnie najbardziej interesowały zakręty (przecież jazdy na wprost się nie boję ha, ha).  Zatem zakrętów jest 15. Dziewięć prawych i sześć lewych. Prosta startowa liczy 560 metrów, a najdłuższa 730 metrów. Tyle teorii o torze.

Moja grupa - nomen omen "zielona" - liczy osiem osób, w większości to młodzi ludzie, szybko orientuję się, że niektórzy mieli już doświadczenie z wcześniejszym stopniem szkolenia, czyli Porsche Track Experience Precision. Przede wszystkim znają już tor Silesia, czyli mają nade mną sporą przewagę. Na każdą grupę przypada dwóch instruktorów - my trafiliśmy do teamu pod wodzą Janusza Dudka oraz Michała Kościuszki, znanego kierowcy rajdowego i wicemistrza świata JWRC.

Nastroje są bojowe, testosteron buzuje, 30 porszaków we wszystkich kolorach tęczy jest na wyciągnięcie ręki, każdy już nie może się doczekać wyjazdu na tor, a tu na początek zimny prysznic, czyli małe szkolenie. Bo jak mówi Janusz Dudek, aby biegać, najpierw musisz się nauczyć chodzić.  A do tego przyda się trochę teorii. Ale Janusz doskonale wie, jak przekazać tę wiedzę -  myślę, że jego wykład zrozumiałby nawet mój syn, który nie za bardzo uważał na lekcjach fizyki. Ćwiczenia na torze zaczniemy od nauki przejazdu zakrętem T1. I tak,  można to zrobić klasycznie, pokonując łuk  torem jazdy w kształcie litery U lub nieco bardziej "agresywnie" w kształcie litery V.

Ale zanim to nastąpi - czeka nas niespodzianka - slalom, czyli szybki przejazd między słupkami z nawrotką. Fajna zabawa, myślę, będzie fun, ale za chwilę okazuje się, że nie do końca, bo oto przed nami pierwsza rywalizacja! Sympatyczna pani Ilona właśnie zabiera się za mierzenie czasu naszych przejazdów. Najszybszy zawodnik  trafi na tzw. "Wall of Fame", którą widzieliśmy w hallu budynku. No cóż, nie zgłębiając się w szczegóły, moim kolegom poszło trochę lepiej niż mnie. Każdy z nas próbował podejrzeć, jaki wykręcił czas, ale Ilona pilnie strzegła swoich zapisków. "Jutro się dowiecie", usłyszeliśmy na koniec. 

Czas jednak zapoznać się z torem, gdzie czekają już na nas  911-tki. Jeździmy dwójkami w kolumnie za instruktorami, z którymi cały czas mamy  łączność przez radio. Przerabiamy pierwszą sekwencję zakrętów na torze. Z każdym okrążeniem idzie nam coraz lepiej, ale też szybciej.  Instruktorzy tłumaczą, padają krótkie komendy, od razu korygują nasze błędy. Na krótkich postojach zamieniamy się miejscami, by każdy sam spróbował jazdy. Potem przychodzi kolej na pozostałą część toru, tak by pod koniec dnia przejechać całą pętlę. Początkowy stres z każdą minutą ustępuje, widzę, że każdy coraz bardziej cieszy się jazdą. Jedni obserwują drugich, by zobaczyć, jakie robią postępy. Mam fajną grupę, wiadomo, sami faceci, ale wszyscy są życzliwi i pomocni. Za każdym przejazdem staram się nie popełniać błędów, by zasłużyć na choćby małą pochwałę od szefa. Kiedy słyszę: "Dooobrze było, Ewa!"  czuję, że puchnę z dumy.

A trzeba przyznać, że nasi instruktorzy widzą dosłownie wszystko. Zastanawiamy się z kolegą, jak  oni to robią  - Michał Kościuszko jedzie dwa auta przed nami, cały czas komentuje przez radio, i nagle zwraca uwagę koledze, że źle trzyma rękę na kierownicy! Pierwszy dzień mija bardzo szybko, 9 godzin szkoleń i  intensywnych jazd sprawia, że odczuwam zmęczenie, ale jest to przyjemne uczucie, jak po dobrze zrobionym treningu.

Poranne wstawanie nigdy nie było moją mocną stroną, ale kiedy w perspektywie masz kilka godzin za kółkiem samochodów, o których do tej pory mogłeś tylko pomarzyć, szybko wyskakujesz z łóżka i meldujesz się na torze. Wczorajsze zmęczenie? Jakie zmęczenie? Nie ma po nim śladu, odczuwasz jedynie przyjemny dreszcz nadchodzących emocji. 

I się nie mylisz. Na początek elektryzująca dosłownie i w przenośni wiadomość - jeździmy Taycanami! To  pierwszy w historii Porsche samochód elektryczny zbudowany całkowicie od podstaw. Już słyszę  głosy zwolenników spalinowych silników - eee... elektryk, czym ta wirówka może zaskoczyć. A no może - auto ma nieziemskie przyspieszenie, bo dosłownie wciska w fotel. Oprócz tego jest bardzo komfortowe. Dodajmy jeszcze niesamowitą precyzję i stabilność prowadzenia i mamy auto prawie idealne. 

Drugiego dnia jeździmy już dużo szybciej, dlatego organizatorzy pakują nas w kaski. Przez pierwsze minuty trzeba się przyzwyczaić do ciężkiego pakunku na głowie, mam wrażenie, że ciągle obijam się o zagłówek. A ponieważ piątek powitał nas upalną pogodą, w południe robi się naprawdę gorąco... Bo przed nami kolejna rywalizacja -  próba sprawnościowa na mieszanej nawierzchni. Trening panowania nad samochodem w dynamicznej jeździe na czas przy systemie PSM w trybie OFF,  czyli kręcenie ósemek  na granicy poślizgu. Jest to sztafeta, czyli startujemy dwójkami, a potem musimy się szybko zamienić za kierownicą. W mojej grupie jest bardzo zdolny drifter, który wręcz płynie na zakrętach, liczymy więc, że dzięki niemu wykręcimy dobry czas, bo jest to konkurencja drużynowa. Wybieram pomarańczowe Porsche 911 Carrera z napędem na 4 koła. Choć za efektowny przejazd czy poślizgi  przyznawane są dodatkowe punkty, przyjmuję inną strategię - zamierzam jechać bez szaleństw, by popełnić jak najmniej błędów i nie wjechać w słupki, aby uzyskać jak najlepszy czas. Jak to z planami bywa, udało się... prawie. Straciliśmy trochę czasu przy zamianie kierowców,  bo podczas szybkiego wysiadania wypadła  nam krótkofalówka, która potoczyła się pod auto. A  zegar tykał nieubłaganie...

Ostatnie godziny na torze Silesia Ring to typowa sesja treningowa. Jadąc za instruktorem zwiększamy tempo do całkiem wysokiego, co prawda nie udaje się jeszcze zobaczyć dwójki na prędkościomierzu, ale momentami jest już blisko. 

Koncentrujemy się na wpływie toru jazdy i płynności na prędkość przejazdu. Pomagają nam w tym modele  911 Turbo S. Z mocą 650 KM jest najmocniejszą 911-ką i może pochwalić się sprintem do setki w zaledwie 2,7 sekundy! Piekielnie szybkie, ale i drogie - gdyby ktoś zechciał stać się jego właścicielem musi wyłożyć ponad milion złotych. 

Czas na sprawdzenie, czego nauczyliśmy się przez dwa dni, czyli  Shadow Driving. Do tej pory jeździliśmy grzecznie w kolumnie za instruktorem, starając się robić dokładnie to, co on i utrzymać ten sam tor jazdy. Teraz każdy po kolei jedzie jako pierwszy, a instruktor jak cień podąża tuż za nim, by ocenić jego umiejętności i dawać dodatkowe wskazówki. Idzie nam całkiem dobrze, tylko co jakiś czas padają drobne uwagi techniczne. Można przypuszczać, że już mamy tor w małym palcu, aż tu nagle jeden z kolegów wchodzi za szybko w zakręt  i ląduje na trawie. Na szczęście nic się nie dzieje poważnego, auto też całe, ale ta sytuacja działa na nas trzeźwiąco. A przede wszystkim uczy pokory - jeśli ktoś przez moment poczuł się zbyt pewnie, już wie, że jeszcze daleka droga do takiej pewności.

Na koniec wisienka na torcie dwudniowych szkoleń, czyli Taxi Rides - przejazd na prawym fotelu wraz z instruktorem przy wyłączonych systemach stabilizujących jazdę. Jak zdradził mi Michał Kościuszko to jeden z jego ulubionych punktów programu. I wcale się temu nie dziwię, kiedy za chwilę ruszamy już wiem, że to będzie niezapomniany przejazd. Nie mogę wyjść z podziwu z jaką precyzją, a zarazem lekkością Michał prowadzi 911-kę, zapewniając masę efektownych poślizgów. 

Nadchodzi koniec dwudniowych szkoleń na torze Silesia, w tym mocno oczekiwane ogłoszenie wyników naszej rywalizacji. Niby wszyscy w rozmowach podkreślali, że liczy się przede wszystkim dobra zabawa, a nie punkty i miejsca na podium, to jednak każdy z napięciem czeka na słowa, że to on trafi na słynną ścianę z wynikami. W tej edycji najszybszym kierowcą slalomu okazał się Patryk, kolega z mojej grupy. Z czasem 22,84  "zawisł" na tablicy nad znanym kompozytorem i pasjonatem motorsportu Radzimirem Dębskim. Kolejna konkurencja i znowu ktoś od nas -  tym razem pierwsze miejsce na podium dla Adama, driftera z Krakowa. Czas na wyniki rywalizacji drużynowej - na moment wszyscy wstrzymujemy oddech - czy i tym razem szczęście uśmiechnie się do zielonych? Niestety, nie! Wygrywają - o włos, bo o 3 sekundy - panowie z grupy granatowej. Bijemy brawo, ale każdy myślami wraca do rywalizacji i zastanawia się, gdzie można było urwać te sekundy...

Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale szkolenie Porsche na torze spowodowało, że stałam się lepszym kierowcą. Takie szybkie samochody nie tylko uczą pokory, ale uświadamiają, że gdy się je pozna, gdy ich się "nauczy" można  przekraczać granice szybkiej jazdy. Granice, które wcześniej wydawały się nieprzekraczalne.  

Te wszystkie programy, te overtakingi czy shadow drivingi, choć brzmią tajemniczo i groźnie, tak naprawdę mają sprawić, że człowiek zasiadający za kierownicą tak wymagających samochodów jak Porsche, będzie poruszał się nimi nie tylko szybko, ale przede wszystkim bezpiecznie. Poza tym te dwa dni na torze sprawiły mi megafrajdę. I byłam chwalona za postępy za kierownicą. Kurtuazja w stosunku do blondynki? Nie sądzę. Tak Janusz Dudek, jak i drugi mój instruktor, Michał Kościuszko potrafili nie tylko chwalić, ale i objechać za błędy.

Szkolenie Porsche Track Experience Performance zakończyłam stosownym certyfikatem i gratulacjami. Czułam się zmęczona, ale i szczęśliwa. Dałam radę! Gdy ochłonęłam i wypoczęłam, już w domu, weszłam na stronę Porsche. Kliknęłam na kolejny stopień szkolenia. To Masters. A dlaczego nie? Może za rok?

A później przede mną wyścigowe tory całego świata :)

Ewa Janecka

INTERIA.PL
Reklama