Baba za kierownicą to mit!

Kobiety - zawodowi kierowcy - już udowodniły: płeć piękna radzi sobie z czterema kółkami równie dobrze jak brzydka.

Podczas kursu na prawo jazdy kobieta pyta instruktora:

- Jak pan sądzi, ile czasu potrzeba, żebym nauczyła się dobrze jeździć?

- Co najmniej trzy - odpowiada instruktor.

- Godziny? - dopytuje dama.

- Nie. Samochody.

Jeszcze do niedawna opowiedzenie takiego dowcipu w towarzystwie, bez względu na jego podział na części damską i męską, wywołałoby salwy śmiechu. Dzisiaj opowiadający go "dowcipniś" mógłby co najwyżej oberwać torebką po głowie tudzież zostałby wyzwany na pojedynek na torze. I niewykluczone, że by przegrał, bo Polki coraz skuteczniej walczą ze stereotypem "baby za kierownicą" - niepewnej, bojaźliwej, stwarzającej na drodze same niebezpieczeństwa.

Reklama

Widok filigranowej dziewczyny prowadzącej kilkunastotonową ciężarówkę czy 18-metrowy autobus nawet w XXI wieku wywołuje zdziwienie u męskiej części "publiczności". Tymczasem panie coraz częściej i chętniej decydują się zdawać egzaminy na zawodowe prawo jazdy kategorii C i D. Wożą tony towarów po całej Europie, dziesiątki pasażerów między miejskimi przystankami, a nawet VIP-ów w rządowych, opancerzonych limuzynach. Równie dobrze jak "w trasie" radzą sobie na torach wyścigowych i rajdowych odcinkach specjalnych. A przy tym nie ukrywają, że jeżeli już zostają zawodowcami, to muszą być najlepsze.

- Kobiety coraz częściej preferują "męski" styl jazdy - twierdzi dr Ewa Tokarczyk z Zakładu Psychologii Transportu w Instytucie Transportu Samochodowego. Czy to wszystko oznacza nieuchronny koniec epoki męskich "macho" za kierownicą?

W Polsce ciągle brakuje chętnych do jazdy TIR-ami, a firmy spedycyjne walczą o każdego kierowcę. W Szwecji czy Wielkiej Brytanii nikogo nie dziwi widok damy za kierownicą kilkunastotonowego kolosa, podczas gdy nad Wisłą takie zjawisko zalicza się do kategorii cudu. Jednak szybko może się to zmienić, ponieważ pracodawcy nie mają żadnych oporów przed zatrudnianiem pań. Co więcej, coraz chętniej specjalnie do nich adresują oferty pracy, kusząc dodatkowo bezpłatnymi kursami prawa jazdy. Po polskich drogach TIR-ami jeździ dziś około 30 pań.

Wśród nich prawdziwą gwiazdą jest Patrycja Johlson z Łodzi, najmłodsza w kraju "kierowczyni" ciężarówki. Ta filigranowa dziewczyna ma zaledwie 19 lat, a każdego dnia pokonuje swoją 14-tonową Scanią kilkaset kilometrów.

Jeździ głównie w zagraniczne trasy, bo - jak sama przyznaje - dzięki temu może zwiedzić kawał świata. Ciężarówki to rodzinna pasja Johlsonów. Ojciec Patrycji ma firmę transportową i po raz pierwszy posadził córkę za kierownicą TIR-a, gdy ta miała zaledwie 12 lat. Potem dziewczyna już sama wiedziała, że jak praca, to tylko z samochodami. - Kiedy wsiadłam do ciężarówki taty, od razu zdecydowałam, że chcę zostać zawodowym kierowcą.

Zaraz po 18. urodzinach odebrałam prawo jazdy na osobówki. Błyskawicznie skończyłam kurs na TIR-y i od ręki znalazłam pracę - opowiada Patrycja. Kiedy po raz pierwszy samodzielnie wyjechała na ulice Łodzi, wzbudziła niemałe zainteresowanie. - Pamiętam, jak przejeżdżałam koło baru. Kilku chłopaków zobaczyło moją twarz w szybie i od razu wyskoczyli z piwnego ogródka, gwiżdżąc jednoznacznie. To było naprawdę sympatyczne - wspomina 19-latka.

W trasie młoda Johlsonówna stara się nie nadużywać radia CB, bo kiedy koledzy po fachu słyszą jej delikatny głos, nie chcą się odczepić i mogliby zagadać ją na śmierć. Zresztą jeździ ze swoim chłopakiem (także kierowcą), który w takich sytuacjach bywa zazdrosny.

Już niedługo Patrycja może mieć sporo równie młodych koleżanek po fachu, ponieważ do słabszej (teoretycznie) płci przekonał się nawet sam prezes łódzkiego Stowarzyszenia Przewoźników Międzynarodowych i Spedytorów. - Sprawdzałem umiejętności świeżo upieczonej "kierowczyni" i byłem miło zaskoczony tym, co zaprezentowała. Panie naprawdę dobrze radzą sobie za kierownicą TIR-a - ocenia Andrzej Majewski. Łódzkie SPMiS stara się utrzymać nowy trend.

W ramach unijnego programu "Jeżdżę po Europie" stowarzyszenie przeszkoliło cztery panie, a w ciągu trzech najbliższych lat zamierza zwiększyć liczbę damskich kierowców do kilkudziesięciu.

Rodzynek w zajezdni Równie ambitne plany mają Miejskie Zakłady Autobusowe w Warszawie. Już dziś w szeregach firmy pracuje kilkanaście "kierowniczek", między innymi Justyna Kobus. - To nasz rodzynek. Nie dość, że ładna, to jeszcze świetnie jeździ - mówią o niej koledzy. Do zawodu Justynę wprowadzał ojciec, kierowca z 28-letnim stażem. Na zajezdni "Chełmska", gdzie na początku pracowała, od razu stała się ulubienicą i maskotką wszystkich kierowców. Równie dobrze radzi sobie za kierownicą starego Ikarusa i nowoczesnego Solarisa. A najlepiej świadczy o tym zdobyte przez nią w ubiegłym roku trzecie miejsce na ogólnokrajowych Mistrzostwach Polski Kierowców zorganizowanych w Krakowie.

Ramię w ramię rywalizowała z mężczyznami w konkurencjach technicznych, parkowania autobusu i innych trudnych manewrach. Po tym wydarzeniu dyrekcja MZA postanowiła wyjść naprzeciw kobietom. Oplakatowała wszystkie wagony stołecznego metra, zachęcając damy do podjęcia pracy za kierownicą autobusu.

- Dziś jeździ 19 pań i są często chwalone przez pasażerów. Według nich prowadzą one spokojniej i, co ważniejsze, nie szarpią autobusem - twierdzi rzecznik MZA Adam Stawicki. I chyba nie przesadza, czego najlepszym dowodem jest zabawna historia, która spotkała panią Justynę podczas kursu na linii 131. - Gdy dojechałam na pętlę, podeszła do mnie jedna z pasażerek, gorąco dziękując za znakomitą jazdę, wręczając mi jednocześnie nagrodę w postaci słoika dżemu truskawkowego. Jeszcze nigdy nie zostałam tak mile zaskoczona - opowiada z rozbawieniem pani Justyna i dodaje, że prowadzenie pełnego pasażerów autobusu to dla niej nie tylko praca i odpowiedzialność, ale także zabawa.

Zabawą nie jest natomiast ochrona rządowych VIP-ów. Tego zadania podejmują się zazwyczaj twardzi, zaprawieni w boju faceci. Pewnie dlatego w kręgach rządowych wszyscy zazdroszczą ministrowi obrony narodowej Aleksandrowi Szczygle, którego ochroniarzem i kierowcą w jednej osobie jest? " Dorota Parol.

To pierwsza w Polsce kobieta, która wozi i ochrania jednego z najważniejszych przedstawicieli władz państwowych. Jest pracownikiem Żandarmerii Wojskowej zajmującej się ochroną w MON-ie. Gdy Biuro Ochrony Rządu dowiedziało się o tym ewenemencie, natychmiast zamieściło na swojej stronie internetowej ogłoszenie: "Panie do pracy przyjmę od zaraz".

Nic dziwnego, skoro Parol jest ambitna, pracowita i odważna. Prowadzi prestiżowe BMW 760i i w razie czego z pistoletem w ręku osłania ministra własnym ciałem. - Do życia potrzebuję adrenaliny, a praca w żandarmerii ją zapewnia - wyznaje i dodaje, że zdobycie zaufania i szacunku u przełożonych dużo ją kosztowało. - Tłumaczyłam, upierałam się i błagałam, by mnie sprawdzili i przekonali się, że jestem idealna do tej roboty - śmieje się dziś Dorota. W końcu przełożeni ulegli.

Zabrali ją do centrum Warszawy w godzinach szczytu i powiedzieli: - Proszę w jak najkrótszym czasie dostać się na drugi koniec miasta. Nieważne, jak pani to zrobi. Ma być szybko. Ten test sprawdza tzw. umiejętność jazdy adaptacyjnej, wymagającej opanowania i dużych umiejętności. Szefowie byli pod dużym wrażeniem możliwości Doroty Parol. Nie pozostawiła im wyboru.

Nie mniej emocji towarzyszy za kierownicą Natalii Kowalskiej, która nie ma jeszcze prawa jazdy! Mimo to dziennikarze już nadali jej przydomek "Robert Kubica w spódnicy". I tak jak Kubica, Kowalska chce zrealizować swoje największe marzenie - dostać się do Formuły 1.

Wprawdzie droga do grona 22 najszybszych kierowców świata jest długa i pokrętna, ale zaledwie 17-letnia zawodniczka ma szansę szybko ją pokonać. Już dziś ma na swoim koncie sukcesy. W tym roku jako pierwsza Polka w historii zasiadła za kierownicą bolidu formuły Renault 2000 - jednego z najważniejszych etapów na drodze do startów w F1.

Wszystko zaczęło się niewinnie - od gokartów. - Właściwie wychowałam się na torach. Jako pięciolatka podglądałam moją starszą siostrę w czasie wyścigów. Trzy lata później już samodzielnie startowałam - opowiada Natalia. Dalej wszystko potoczyło się jak w filmie. Kiedy miała 12 lat, włoski team CRG zaproponował jej występy w swoich barwach. Rodzice nie zgodzili się, gdyż nie chcieli zostawić Natalii we Włoszech. I dobrze, ponieważ w 2005 roku Kowalska jako pierwsza kobieta otrzymała tytuł Mistrzyni Polski w najszybszej klasie gokartowej Intercontinental A Narodowa.

Później przyszedł czas na występy na torach zagranicznych, po których dziennikarze nazwali Natalię "nieoszlifowanym diamentem". Dziś udział w wyścigach stara się pogodzić z nauką i uczestnictwem w kursie na prawo jazdy. - Podczas lekcji czasami zastanawiam się, kto tu kogo powinien uczyć jeździć. Na wyścigach rozwijam 240 km/h, a tu instruktor mówi, jak bezpiecznie jechać przy 50 km/h - żartuje Natalia.

O szybkiej i bezpiecznej jeździe książkę mogłaby napisać Klaudia Podkalicka - druga po Martynie Wojciechowskiej Polka, która weźmie udział w Rajdzie Dakar, jednej z najsłynniejszych imprez motoryzacyjnych na świecie. Klaudia wystartuje jako pilot w załodze z Grzegorzem Baranem (pojadą ciężarówką MAN). Nie ukrywa jednak, że styczniowy udział w prestiżowym rajdzie traktuje jako rozgrzewkę przed startem w Dakarze 2009.

- To dla mnie bardzo ważny etap w karierze. Traktuję go jako pierwszy przystanek na drodze do samodzielnego startu - zwierza się Podkalicka. Za rok ta urodziwa blondynka zamierza wystartować w żeńskiej załodze. Jej pilotem ma być bowiem kobieta, z którą przesiądzie się do samochodu terenowego - Mitsubishi Pajero.

Klaudia kontynuuje rodzinne tradycje po ojcu Mariuszu Podkalickim, kilkakrotnym rajdowym mistrzu Polski. Od najmłodszych lat ćwiczyła balet, ale gdy skończyła 16, zdecydowała, że nadszedł czas, aby białą sukienkę i baletki zamienić na kask. Porzuciła karierę primabaleriny i rzuciła się w wir rajdów. W 2002 roku zdobyła mistrzostwo województwa zachodniopomorskiego, a w ubiegłym wygrała klasyfikację generalną kobiet w Kia Picanto Cup. W tym roku prowadzi w tej samej kategorii i oprócz tego startuje w niemieckim Pucharze Dacii Logan.

Podkalicka, Kowalska, Parol, Kobus, Johlson - wszystkie podkreślają, że nie czują się emancypantkami. - Jeżeli ktoś kocha samochody i umie jeździć, to płeć nie ma tu nic do rzeczy - podkreślają zgodnie. To, czy będzie wygrywał wyścigi, czy sprawdzał się za kierownicą TIR-a, zależy tylko od niego samego. Nawet jeżeli na co dzień nosi spódnicę?

Tekst: Tomasz Wojciechowski

tygodnik "Motor"
Dowiedz się więcej na temat: stereotyp | mity | baby | płeć | ciężarówki | Klaudia | prawo jazdy | TIR-y | baba za kierownicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy