Polska złomowiskiem Europy? Gdyby nie złom, jeździłbyś Tico!

Od 1 maja 2004 roku, gdy Polska stała się państwem członkowskim Unii Europejskiej, prywatny import używanych pojazdów osiągnął rekordową liczbę 9 mln egzemplarzy!

Jak wynika z danych Instytutu Samar, na koniec lipca wynik ten zamknął się liczbą dokładnie 9 072 980 samochodów.

Przedstawiciele Instytutu zwracają uwagę, że 1 maja 2004 i 31 lipca 2015 roku dzieli równo 4108 dni. Oznacza to, że w tym czasie każdego dnia rejestrowanych było w Polsce aż 2208 używanych samochodów pochodzących z importu. Jeśli odjąć od tego zestawienia weekendy i święta, gdy wydziały komunikacji w urzędach pozostają zamknięte, okaże się, że każdego dnia roboczego w Polsce rejestrowanych było aż 3050 sprowadzonych przez prywatnych importerów samochodów osobowych!

Reklama

Z danych GUS wynika, że w naszym kraju czynnych zawodowo jest około 17,5 mln osób. Oznacza to, iż w ostatnich 11 latach co druga pracująca osoba przynajmniej raz kupiła sprowadzony używany samochód! To wynik, o jakim dealerzy nowych pojazdów nie śmią nawet marzyć. Roczna sprzedaż nowych aut od lat utrzymuje się w przedziale od 300 do 380 tys. sztuk (w 2014 roku było to 372,6 tys. egzemplarzy), z czego niemal 60 proc. rejestrowanych jest na firmy!

Oczywiście, można twierdzić, że przekroczenie granicy 9 mln sprowadzonych do Polski samochodów używanych to smutny rekord. Zanim jednak zaczniemy rozczulać się nad stanem technicznym importowanych pojazdów, musimy zdawać sobie sprawę, że właśnie dzięki nim, na polskich drogach dokonała się historyczna, pokoleniowa zmiana.

Nie ma ani krzty przesady w twierdzeniu, że "złom z zachodu" wyparł z polskich dróg złom z Bielska i Żerania. Wysłużone auta zachodnich marek zastąpiły w polskich garażach Polonezy (produkowane do 2002 roku) i "maluchy" (produkcja do 2000 roku).

Nie można też zapominać, że w latach poprzedzających nasze wejście do UE (2000-2002) najlepiej sprzedającym się samochodem osobowym w Polsce był... Fiat Seicento produkowany w naszym kraju aż do 2010 roku! Jednym z jego największych rywali w wyścigu o palmę pierwszeństwa było Daewoo Tico, które z polskiej oferty zniknęło w 2002 roku.

Biorąc powyższe pod uwagę, śmiało zaryzykować można twierdzenie, że gdyby w maju 2004 roku nasza granica nie otworzyła się szeroko na auta z zachodu, dziś - zamiast Passatów B5 i Golfów IV - na polskich drogach królowałyby pozbawione poduszek powietrznych, ABS-u, wspomagania kierownicy czy klimatyzacji produkty z Żerania i Bielska-Białej.

Jeśli więc płaczecie nad swoim losem narzekając na zużytą turbosprężarkę w 1,9 l TDI czy konieczność remontu wielowahaczowego zawieszenia w waszym Passacie, spieszymy wyjaśnić, że gdyby nie "złom z Zachodu" wybór rodzinnego auta rodzinnego ograniczałby się dziś głównie między dokonującym żywota Polonezem Plusem a "nowoczesnymi" Daewoo Lanosem lub - w najlepszym przypadku - będącą symbolem wysokiego statusu - Nubirą. Nieprzypadkowo każde z tych aut - na tle równorocznych, importowanych Citroenów, Opli, Renault  czy Volkswagenów - wyceniane jest nawet pięciokrotnie (!) niżej.

Jeśli przedstawiony przez nas scenariusz wydaje się wam niewiarygodny przypominamy, że średnia wartość używanego samochodu z importu od wielu miesięcy utrzymuje się na - stosunkowo wysokim - poziomie około 15 tys. zł. Twierdzenie, że napływ używanych aut z zachodu zabija sprzedaż nowych pojazdów jest więc - łagodnie mówiąc - nadużyciem.

Dysponując kwotą 15 tys. zł (często na kredyt...) nie da się kupić w Polsce żadnego nowego samochodu osobowego. Dwukrotnie więcej (!) zapłacić trzeba dziś za nowego Fiata Pandę (który - przy dwójce dzieci - okazuje się raczej kiepskim pomysłem) czy kompaktową Dacię Logan z podstawowym wyposażeniem...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samochody używane | import
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy