Sprawca masakry w Sopocie na wolności

- Wariat? Idiota? Pijany? - padają zdumione okrzyki. Przestraszeni spacerowicze oglądają się ze oddalającym się samochodem, komentują szokujący incydent. Nie wiedzą, że to dopiero preludium do masakry, która wydarzy się za chwilę. Samochód zatrzymuje się na moment na wysokości dawnej Algi. Nieznany młody mężczyzna podchodzi do auta, wygląda na to, jakby przybijał "żółwika" z kierowcą. Potem honda rusza dalej. Wbija się w tłum ludzi wędrujących w kierunku Placu Kuracyjnego prowadzącego na sopockie molo. I znowu przerażeni ludzie uciekają w popłochu. Samochód przejeżdża niektórym niemal po nogach.

Reklama

Na placu przed molo honda zawraca i tym razem z jeszcze większą prędkością rusza z powrotem na Monciak.

- Szaleniec! Bandyta! - krzyczą ludzie. Ci, którzy byli najbliżej, są przerażeni. Pojazd o mało w nich nie uderzył. Kilku młodych mężczyzn zaczyna biec za pędzącym samochodem. Co jednak mogą zrobić?

W tym czasie rozpędzone auto wjeżdża w tłum w pobliżu domu towarowego, tam, gdzie deptak zaczyna się zwężać. Uderza spacerujących ludzi, przewraca ich, jednego z poszkodowanych wiezie przez chwilę na masce. Wpada do restauracyjnego ogródka, wywraca stoliki, przejeżdża kilku osobom po nogach. Na koniec, na szczęście, uderza w drzewo i to je zatrzymuje. Nie wiadomo, ile jeszcze osób poraniłby lub zabił ten osobnik, gdyby na drodze samochodu nie stanęło drzewo.

Tłumy ludzi rzucają się w kierunku rozbitego auta. Kierowca wyskakuje i próbuje uciekać, ale młodzi mężczyźni rzucają się na niego. Dopiero w tym momencie pojawia się policja. Gdyby nie to ludzie sami mogliby mu wymierzyć sprawiedliwość.

W wyniku tej bandyckiej jazdy 23 osoby zostają ranne, w tym 16 bardzo poważnie. Dwóm poszkodowanym lekarze z trudem ratują nogi przed amputacją. Pewien mężczyzna przechodzi kilkanaście operacji. Ludzie, których uderzył samochód, będą leczyć się jeszcze przez wiele lat. Doznali głębokiego urazu psychicznego. Niektórzy boją się wręcz samochodów, mają problemy z samodzielnym wyjściem na ulicę.

Niepoczytalny?

Okazuje się, że sprawcą masakry jest 32-letni (wówczas) Michał L. Pierwsze wypowiedzi przedstawicieli Policji cytowane w mediach wskazują, że najprawdopodobniej kierujący Hondą Civic znajdował się pod wpływem środków odurzających. Tak twierdzi w swojej wypowiedzi rzeczniczka sopockiej policji Karina Kamińska. Ponadto w prasie ukazują się informacje, że mężczyzna ten był już wcześniej notowany przez policję za pobicia połączone z uszkodzeniem ciała.

Wkrótce jednak ton informacji zmienia się o 180 stopni. Reporterzy dowiadują się, że sprawca bandyckiego wyczynu to podobno człowiek, który już wcześniej leczył się psychiatrycznie. W dodatku okazuje się, że to absolwent psychologii i pracownik dużego amerykańskiego koncernu informatycznego. Co więcej, media zaczynają prezentować jego nieposzlakowany życiorys jako społecznika, ratownika WOPR, sportowca, miłego sympatycznego człowieka.

28 lipca, a więc dziewięć dni po tragedii, Prokuratura Okręgowa a Gdańsku informuje: podejrzany nie był pod wpływem takich substancji jak marihuana, amfetamina, kokaina, czy opiaty. W tym samym czasie media nadal grzebią w życiorysie sprawcy sopockiej masakry, analizując jego ostatnie wypowiedzi na Facebooku. Ktoś doszukuje się analogii pomiędzy wyczynem tego osobnika, a postępkiem bohatera jakieś powieści. Rozpędu nabiera też plotka, że matka sprawcy jest rzekomo sędzią.

5 sierpnia, a więc zaledwie po 17 dniach od zdarzenia, Prokuratura Okręgowa w Gdańsku wie już, że sprawca był niepoczytalny. Tak wynika z opinii biegłych.

- Ta osoba nie jest winna temu, że jest chora - oświadcza prokuratur Grażyna Wawryniuk.

Tu nasuwa się pierwsza wątpliwość, albowiem powszechnie wiadomo, że do wydania takiej opinii o niepoczytalności konieczna jest długotrwała obserwacja psychiatryczna. Czy można zatem w ciągu zaledwie dwóch tygodni stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że sprawca takiego makabrycznego czynu był całkowicie niepoczytalny? W wielu innych podobnych sprawach biegli przeprowadzają badania przez kilka miesięcy, prowadząc wnikliwą, całodobową obserwację. Zwróćmy też uwagę, że Michał L. nie zdradzał oznak choroby psychicznej. Pracował w dużej firmie na odpowiedzialnym stanowisku, zajmował się pozyskiwaniem specjalistów. Przed policją zeznał, że nie pamięta tego, co zrobił.  Jakie zatem przesłanki wskazywały tak jednoznacznie, iż był niepoczytalny akurat w momencie popełnienia tego makabrycznego czynu na Monciaku?

16 grudnia 2014 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku wydaje prawomocne postanowienie o zastosowaniu wobec Michała L. detencji czyli o umieszczeniu go w zamkniętym oddziale psychiatrycznym. W licznych komentarzach internautów można przeczytać: posiedzi rok czy dwa w psychiatryku, a potem go wypuszczą...

Michał L. trafia na detencję albo inaczej internację do zamkniętego oddziału psychiatrycznego o zaostrzonych środkach bezpieczeństwa szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim. Niedługo po tym podejmuje starania o wypuszczenie go na wolność. Pomaga mu w tym aktywny, znany w Trójmieście adwokat. 16 czerwca 2015 r., a więc niespełna rok po tragedii na Monciaku, sąd odrzuca wniosek Michała L. o kontynuowanie leczenia w warunkach wolnościowych.

Sprawca masakry jednak nie rezygnuje. W grudniu 2016 r. sąd w Sopocie odrzuca kolejny wniosek Michała L. o wypuszczenie na wolność. Adwokat zaskarża to postanowienie i zwraca się o pomoc do Rzecznika Praw Obywatelskich. Mecenas zarzuca wręcz sądowi naruszenie prawa, albowiem twierdzi, że opinie biegłych wskazują jednoznacznie, jakoby Michał L. nie wymagał już leczenia na oddziale zamkniętym, a zatem - zdaniem adwokata - przetrzymywanie Michała L. w szpitalu jest bezprawne. Adwokat chyba zapomina, że to nie biegli, lecz sąd wydaje ostateczną decyzję i może, ale nie musi, uwzględnić opinii biegłych.

Działania energicznego prawnika przynoszą jednak skutek. 6 kwietnia br., po ponownym rozpatrzeniu sprawy, Sąd Rejonowy w Sopocie na posiedzeniu niejawnym orzeka, że sprawca masakry może już opuścić szpital i nie stanowi dłużej zagrożenia zarówno dla siebie jak i swojego otoczenia. W rezultacie człowiek, który ciężko poranił 23 osoby, taranując je samochodem, wychodzi na wolność.

Czy niepoczytalnego można wyleczyć?

W tej sprawie nie dowiemy się zapewne nigdy, na co był (lub jest) chory Michał L., gdyż takie informację chroni tajemnica lekarska. Każdy z nas ma prawo zadać sobie jednak pytanie, jaka jest gwarancja, że ten osobnik nie popełni kolejnego podobnego czynu? Czy znajdzie się chociaż jeden psychiatra na świecie, który podpisze się pod stwierdzeniem: tak z całą pewnością ten człowiek nigdy już nie zrobi nic groźnego i jest całkowicie zdrowy? Jakie przesłanki skłoniły biegłych do wydania jednoznacznej opinii, że Michał L. nie jest już niebezpieczny? Czy, biorąc pod uwagę wiedzę medyczną, takie stwierdzenie jest w ogóle możliwe?

Co mówią psychiatrzy?

Dr Anatol Bagiński, biegły psychiatra, który sam wydaje orzeczenia, mówi:

"Oczywiście nie można zagwarantować, że chory po wyjściu ze szpitala nie zaniecha leczenia, niemniej jednak staramy się zrobić to tak, żeby prawdopodobieństwo odstąpienia od leczenia było niewielkie. Niestety, obecny stan prawny nie przewiduje kontynuacji detencji w warunkach poradnianych, tj. ścisłego nadzoru zażywania leków (sprawdzania stężenia leków w surowicy), aktywnej kontroli stanu zdrowia chorych, poprzez wizytowanie w miejscu zamieszkania, regularnych obligatoryjnych wizyt pacjentów u psychiatry i psychologa". (Tygodnik Rybnicki, 26.11.2013).

Z wypowiedzi tej wynika, że zastosowane wobec sprawcy sopockiej masakry środki, tj. nadzór nad leczeniem w domu oraz w poradni nie gwarantują, że Michał L. będzie kontynuował leczenie. Podobnie zapewnienia, że człowiek ten otrzymał zakaz kierowania jakimikolwiek pojazdami, obiecał, że do żadnego pojazdu nie wsiądzie, no i bardzo żałuje rzekomo swojego czynu. W Polsce masa osób jeździ bez prawa jazdy i nie spotykają ich za to szczególne sankcje. Swoich czynów "żałują" niemal wszyscy przestępcy, przynajmniej przed sądem.

Warto też sięgnąć do opracowań naukowych. W periodyku "Psychiatria Polska" (2013, tom XLVII, numer 4 strony 587 - 597), w opracowaniu psychiatrów Magdaleny Tyszkowskiej i Marka Jaremy pt. "Między zdrowiem a schizofrenią" znaleźć można następujące stwierdzenia: "Definiowanie pojęcia wyzdrowienia (powrotu do zdrowia) w schizofrenii przysparza trudności. Wyzdrowienie (recovery) różni się od wyleczenia (cure) i uzdrowienia (healing), które w przypadku schizofrenii nadal pozostają obietnicą niemożliwą do spełnienia; oznaczałoby ono całkowity powrót do stanu sprzed zachorowania i trwałe uwolnienie od choroby."

Dalej autorzy opracowania twierdzą:

"Kryteria diagnostyczne i metody oceny stanu psychicznego, pomimo prób standaryzacji, nadal są przyczyną sporów wśród samych psychiatrów. Obiektywne "zmierzenie" zdrowia psychicznego jest trudne.(...) Pacjenci i ich rodziny są skłonni przyjmować najbardziej optymistyczne scenariusze przebiegu schizofrenii. Pojawiają się ostrzeżenia, żeby - ze względu na szacunek dla pacjentów i zobowiązanie do wyrażania opinii lekarskiej w oparciu tylko o udowodnioną wiedzę - nie składać obietnic bez pokrycia. Nie wszyscy chorzy mogą osiągnąć wyzdrowienie pomimo zastosowania adekwatnego leczenia. Dla niektórych pacjentów uzyskanie satysfakcjonującej remisji objawowej lub funkcjonalnej nie będzie możliwe."

Ponadto w opracowaniu znajdujemy dane statystyczne dotyczące badań przeprowadzonych przez psychiatrę Harrisona, który stwierdził, poddając długoletniej obserwacji 644 pacjentów, że: "W czasie 15-letniej katamnezy u 32% pacjentów nie obserwowano okresów powrotu do stanu zdrowia sprzed zachorowania."

Co to oznacza? U 68% pacjentów w ciągu 15 lat od pierwszego incydentu stwierdzono bardziej lub mniej nasilony powroty choroby.

Wojciech Zalewski (Gdańskie Studia Prawnicze, tom XXXIII, 2015, "Niepoczytalność, poczytalność zmniejszona - garść wątpliwości, co do konstrukcji i instytucji w kontekście najnowszych rozwiązań wobec >niepoprawnych< przestępców") wysuwa następujące wnioski:

"(...) omijając oczywiste wady ustawy przyjętej w 1997 r. rozwiązanie rodzi zasadnicze wątpliwości, zwłaszcza w zakresie, w którym zasadę ultima ratioizolacji stosuje się do sprawców z zaburzeniami, których zachowanie stwarza niebezpieczeństwo dla innych osób i porządku prawnego. W sposób nieuzasadniony kładzie się tu nacisk na leczenie, podczas gdy wiadomo, że w większości wypadków zaburzeń psychicznych wyleczyć trwale nie można. Zapomniano o tym, że idzie o sprawców czynów zabronionych, których należy izolować w imię ochrony porządku prawnego (...) Jeżeli interes publiczny weźmie górę z powodu spodziewanego zagrożenia ze strony sprawcy, wtedy jego prawa jednostki zejdą na dalszy plan i będzie musiał znosić detencję."

Minister sprawiedliwości nakazał prokuraturze w Sopocie wniesienie zażalenia na decyzję sądu zezwalającą Michałowi L. na przebywanie na wolności. W oficjalnym oświadczeniu prokuratorzy stwierdzili: "W ocenie prokuratury nie ma żadnych wątpliwości, iż Michał L. jest osobą chorą psychicznie, która swoim zachowaniem dopuściła się czynu zabronionego o wysokiej społecznej szkodliwości i która wymaga opieki i leczenia. Istnieje przy tym wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez niego ponownie czynu zabronionego o zbliżonej społecznej szkodliwości.  Konieczne jest zatem stosowanie wobec Michała L. środka izolacyjnego w postaci zakładu psychiatrycznego. Najpełniej zabezpieczy on społeczeństwo przed możliwymi czynami zabronionymi sprawcy i zapewni Michałowi L. całodobową opiekę psychiatryczną".

Sąd Okręgowy w Gdańsku nie wziął tej opinii pod uwagę i podtrzymał decyzję sądu w Sopocie. Sprawca sopockiej masakry jest już na wolności.

Jan Pogodny

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy