Motocyklista domaga się śmierci...

Bez względu na to, kto ma rację, nieszczęście może przytrafić się każdemu. Rzeczywistość bywa brutalna.

Jak wielu czytelników, nas także mocno poruszyła historia Janusza Świtaja, o której pisaliśmy kilka dni temu. Życie pisze czasami koszmarne scenariusze. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, by wystąpić na drogę sądową, domagając się... własnej śmierci?

Przypominamy, że w maju 1993 r. Janusz Świtaj miał wypadek na motocyklu, w wyniku którego doszło do zmiażdżenia rdzenia kręgowego i złamania kręgów szyjnych. Na skutek wypadku doznałem urazu z porażeniem czterokończynowym i niewydolnością oddechową, krótko mówiąc mam tylko trzeźwo myślącą głowę i od 13 lat żyję biologicznie nienaturalnie, oddychając za pomocą maszyny, zwanej respiratorem - pisze na swojej stronie internetowej.

Reklama

My, podobnie jak czytelnicy, politycy czy nawet sąd nie mamy prawa oceniać decyzji Pana Janusza. Zdajemy sobie też sprawę z tego, że jest ona przemyślana. Trudno nam się jednak pogodzić z myślą, że nikt, począwszy od Ministerstwa Zdrowia, przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a na Premierze i Prezydencie kończąc nie zainteresował się problemem. Każda prośba o pomoc, pozostawała bez echa! Jedynie władze rodzinnego Jastrzębia Zdroju przyznały Panu Januszowi zasiłek celowy, nikt jednak nie jest w stanie powiedzieć na jak długo...

Najsmutniejszy w tym wszystkim jest fakt, że prośba o odłączenie od aparatury podtrzymującej życie, w momencie śmierci jednego z rodziców, podyktowana jest względami materialnymi. Rodziny pana Janusza po prostu nie stać na to, by zapewnić mu należytą opiekę, rodzice są dla niego opiekunami, lekarzami, rehabilitantami i masażystami.

To straszne, ale czy tak błahy powód, jak brak funduszy, może skazać człowieka na śmierć? Przecież opłacenie rehabilitantów i zapewnienie opieki to koszt, którego żadna państwowa instytucja powołana do ochrony zdrowia i życia nawet by nie odczuła!

Jeśli jednak nasze państwo nie jest w stanie poradzić sobie z opieką nad jednym człowiekiem, to być może my, zwykli obywatele potrafilibyśmy pomóc?

Z doświadczenia wiemy, że motocykliści stanowią zamkniętą, bardzo zżytą grupę ludzi. To twardziele, ale pod wypolerowanym kaskiem i nabijaną ćwiekami "skórą" bije przeważnie dobre serce. Być może udałoby się przeprowadzić jakąś zakrojoną na szeroką skalę zbiórkę, która Panu Januszowi i jego podobnym pozwoliłaby uporać się, przynajmniej z częścią problemów? Okazji jest przecież mnóstwo, zima powoli odchodzi do lamusa i lada dzień zaczną się pierwsze imprezy dla amatorów dwóch kółek...

Ze swojej strony obiecujemy wspomóc taką inicjatywę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zdrowie | wypadek | motocyklista
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy