Samochody elektryczne

Polaków stać na samochód częściej niż Duńczyków

W ciągu dekady odsetek Polaków, którzy nie mogą sobie pozwolić na samochód spadł trzykrotnie, liczba aut wzrosła o 8 mln, a najczęściej kupowanym przez Polaków modelem jest auto klasy premium. Fantastyczna zmiana? Bynajmniej.

Lipiec, słoneczna pogoda, a jakość powietrza w wielu miastach Polski jest "umiarkowana" lub "dostateczna" i przekracza normy ONZ-owskiej Światowej Organizacji Zdrowia. Powodem jest nadmierna ilość trującego ozonu w powietrzu. Gaz powstaje przy dużym nasłonecznieniu i obecności tlenków siarki, emitowanych m.in. z rur wydechowych samochodów.

Niespecjalnie się tym jednak przejmujemy, bo czymże jest abstrakcyjne czyste powietrze w porównaniu do namacalnego luksusu jaki daje Audi A4? Niemieckie auto klasy premium, kosztujące w salonie zwykle ok. 150 tys. zł, to najczęściej rejestrowany samochód w Polsce. Oczywiście liczba rejestracji nowych egzemplarzy jest zupełnie niezauważalna w morzu przywożonych z Niemiec egzemplarzy "zupełnie nowych" sprzed 10 lat z ogromnym 3-litrowym silnikiem Diesla o zawrotnej mocy 280 KM za 35 tys. zł albo "ślicznych, jak nowych, z klimą, od pierwszego właściciela", rocznik 2003, za 15 tys. zł. Wciąż za dużo? Nie ma sprawy, rocznik 1996, z przebiegiem 390 tys.km można mieć już za 2900 zł. Tylko w jednym serwisie znajdziemy ponad 240 ogłoszeń sprzedaży tego auta z ceną poniżej 5 tys. zł i prawie tysiąc z ceną do 10 tys. zł.

Reklama

Stare, liczące średnio 11 lat, auta z Zachodu płyną do Polski szerokim strumieniem - ok. 1 mln szt. rocznie. W Niemczech mają już bowiem zakaz wjazdu do największych miast, wiec ich wartość istotnie stopniała. Dzięki temu, jak wynika z danych Eurostatu, na zakup własnego auta nie stać już tylko 6,6% Polaków, podczas gdy jeszcze dekadę temu było to nieosiągalne dla niemal 20% z nas. Paradoksalnie to wynik niewiele gorszy od Niemców i lepszy od Duńczyków czy Finów. Najwyraźniej Duńczycy nie rozważają po prostu możliwości pozwolenia sobie na Audi A4 z 1996 roku, a opłaty środowiskowe skutecznie ich do tego zniechęcają.

Sytuacja z pozoru jest doskonała dla wszystkich - Niemcy pozbywają się starych, bezużytecznych limuzyn, a Polacy kupują je w cenie, na jaką nas stać. Po kilku latach zarobią też złomowiska, powstaną miejsca pracy przy wyciąganiu kabli z wraków i będzie miedź do przetopienia. Polskę można by nazwać Chinami Europy gdyby nie fakt, że Chińczycy kończą właśnie z polityką importu śmieci z Europy. Nieposegregowane tworzywa trafiają więc do Polski, gdzie zamiast recyklingu są podpalane niemal każdego tygodnia i rozpływają się toksycznymi chmurami w powietrzu, dokładając swoją cegiełkę do stanu powietrza jaki mamy.

Od czasu do czasu polityków nachodzą refleksje, że import rzęchów to zaśmiecanie własnego kraju, wzrost zanieczyszczenia powietrza, wyższe koszty leczenia ludzi, większa śmiertelność wśród starszych i dzieci, więcej wypadków na drogach i szerzące się kradzieże aut na części zamienne. Robią jednak niewiele, bo w końcu zadowoleni kupcy Audi A4 mogą na nich nie zagłosować gdy odmówi im się tej odrobiny luksusu. Przez ostatnie 25 lat podejścia pod zmianę przepisów robiły już rządy SLD, PO i PiS. Ostatni projekt, mający uzależnić cła na import używanych samochodów od ich wieku i pojemności silników, upadł niespełna rok temu.

Zamiast bata na import starych, trujących aut, rząd chce więc dać marchewkę. W poniedziałek, 2 lipca, do Prezydenta trafił - uchwalony w ubiegłym tygodniu przez Senat - projekt ustawy tworzącej Fundusz Niskoemisyjnego Transportu. Z jednej strony przepisy obciążą cenę paliwa opłatą emisyjną (ok. 10 gr brutto), a z drugiej mają wesprzeć rozwój elektromobilności. Jednym z rozważanych kierunków jest dofinansowanie zakupu aut w 100% zasilanych prądem. Problem w tym, że auta za 140 tys. zł, nawet z dopłatą 25 tys. zł, będą słabą alternatywą dla zakupu "niemal nowego" Audi A4 z 2003 roku.

Bez lepszej kontroli technicznej i zaostrzania norm ochrony powietrza nic się nie zmieni. Polska przestanie być nawet Chinami Europy, bo rząd w Pekinie inwestuje ogromne pieniądze w technologie przyszłości i kończy z rolą światowego śmietnika dla bogatego Zachodu.

Pozytywnie wyróżnić mógł się na tym tle Kraków. Miejscy radni 4 lipca mieli zająć się uchwałą wprowadzającą strefę czystego transportu w zabytkowym sercu Kazimierza. Kilka ulic miało zostać zamkniętych dla samochodów spalinowych, poza autami samych mieszkańców. Poza nimi i służbami komunalnymi po wybranych ulicach poruszać mogłyby się jeszcze tylko auta elektryczne. Rada miasta przełożyła jednak dyskusję na ten temat na sierpniową sesję. Szanse, że zdecyduje się przyjąć ograniczenia tuż przed wyborami samorządowymi będą mniejsze.

Bartłomiej Derski

WysokieNapiecie.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy