Volkswagen Castrol Cup 2014

Krystian Korzeniowski pisze na blogu: Myślałem, że to koniec mojej kariery. Przez czerwony przycisk

Po dłuższej wakacyjnej przerwie przyszedł czas na 4. rundę VW Castrol Cup. Wyścigowy weekend odbył się na czeskim obiekcie Autodrom Most... Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda tego rodzaju impreza oczami zawodnika?

Oto kolejny wpis na blogu  ścigającego się w barwach INTERIA.PL  Krystiana Korzeniowskiego. Zapraszamy do lektury.

Piątek

Tor jest dość stary, co można było odczuć po charakterystyce zakrętów. Mam wrażenie, że kiedyś tory budowało się z większą kreatywnością, niż dzisiaj - różnorodne wzniesienia, techniczne zakręty oraz "zdradliwe" miejsca były czymś zupełnie normalnym. Tor jest mi znany z symulatorów oraz z fotela pasażera. Przejechałem na nim kilka okrążeń jako instruktor. Po pierwszej sesji treningowej byłem mile zaskoczony, obiekt ten od razu przypadł mi do gustu, a czas z pierwszej sesji treningowej był tego potwierdzeniem - 2. miejsce w moim drugim okrążeniu. Na drugą sesje treningową zostawiłem zużyte opony z pierwszego treningu. Wielu zawodników pozamieniało tylne koła na przednią oś dla lepszej przyczepności. Ja uznałem to za bezcelowe. Drugi 30 minutowy trening poświęciłem na sprawdzenie tempa wyścigowego. Z każdym kolejnym okrążeniem byłem w stanie poprawiać swój czas o 0,2 sekundy. Ostatecznie skończyłem tuż przed Robertasem na 12. pozycji. Wynik mnie nie zmartwił, z dobrym nastawieniem zakończyłem dzień. Wieczorem, jak w każdy wyścigowy weekend, analizowałem telemetrię wraz z moim inżynierem Sławkiem.

Reklama

Sobota

Kwalifikacje poszły zgodnie z planem - zakładał  on wyjechanie na tor i przejechanie 3-4 okrążeń pomiarowych. Dalszej jazdy zaprzestałem aby oszczędzić opony. Wiele razy pisałem o tym, że opona jest najbardziej wydajna właśnie na samym początku pracy, z biegiem czasu jest już tylko gorzej. Mój inżynier, Michał Gil, ustawił ciśnienia w oponach perfekcyjnie! Wystarczyły mi 2 czyste okrążenia pomiarowe do zrobienia czasów, które dały mi kolejno dwie drugie pozycje startowe. Super! najlepsze kwalifikacje jak do tej pory!

Po udanych treningach i kwalifikacjach nastawiony byłem bojowo. Czułem, że jestem coraz bliżej upragnionego podium. Niestety z powodu mojego błędu start wyszedł fatalnie. Nie do końca wcisnąłem przycisk push-to-pass, który uruchamiał ten system. Odpowiedzialny jest on za dodanie 50 koni mechanicznych na czas 10 sekund. Wchodząc w pierwszy, dość wolny zakręt, zostałem uderzony w bok samochodu - przy prędkości prawie 100 km/h - przez Gosię Rdest. Strzał był na tyle mocny, że pojazd bezpieczeństwa musiał rozdzielić nasze samochody, które zdawały się do siebie przyklejone.

Poczułem niesamowitą złość, bezradność oraz smutek.  Podczas powrotu na linie holowniczej do parku maszyn myślałem o konsekwencjach. Przez myśl przeszła mi nawet rezygnacja z pucharu. Trudno było dostać się do tej serii wyścigowej, ale jeszcze trudniej jest się w niej utrzymać. Do tego doszła tak niepotrzebna i bezmyślna kolizja.

Kilka kolejnych minut spędziłem sam przy samochodzie, patrząc na dalszy przebieg wyścigu. Z biegiem czasu myślę, że dobrze zrobiła mi chwila w samotności, ponieważ pod wpływem emocji mogłem powiedzieć wiele złych słów.

Po zakończeniu wyścigu wróciłem do miasteczka VW, w którym wymieniłem się spostrzeżeniami na temat zachowania Gosi. W późniejszych godzinach zadzwoniła do mnie z przeprosinami. Sprawa naszego zderzenia jest w toku...

Niedziela

Kolejny dzień rozpoczął się standardowym zebraniem, na którym były omawiane incydenty z dnia poprzedniego. Do drugiego wyścigu podszedłem - o dziwo - z pozytywnym nastawieniem. Musiałem chwilowo zostawić "dzwon" za sobą i skupić się na wyścigu, w którym ponownie startowałem z pierwszej linii. Była to kolejna szansa na walkę o podium oraz zdobycie cennych punktów. Po wcześniejszej analizie wiedziałem, że na starcie nie wcisnąłem dobrze czerwonego przycisku na kierownicy.

Mimo pełnej świadomości o błędzie... popełniłem go ponownie. Na takim poziomie takie coś nie powinno mieć miejsca. Mimo tak sporej pomyłki wystartowałem lepiej niż mój "zespołowy" kolega Robertas Kupcikas, ale zyskaną przewagę szybko straciłem tuż przed pierwszą szykaną. Strata kolejnego miejsca była efektem źle ustawionej pozycji po pierwszym zakręcie - niestety innego wyboru nie miałem.

 Dopiero po kilku okrążeniach moja jazda nabrała tempa i płynności, być może dlatego, że był to mój teoretycznie pierwszy, a nie drugi wyścig. Reszta wyścigu przebiegała pomyślnie. Cały dystans wyścigu siedział mi na ogonie wicelider pucharu VWCC 2013, z którym miałem dobrą sportową rywalizację - Kuba Litwin.

Przez cały weekend prażyło słońce. W niedziele temperatura wynosiła 32 stopnie. Do wyścigówek wsiadamy zawsze ubrani w golf, kalesony, długie skarpety, kominiarkę, rękawice, kask, hans i kombinezon, a dodatkowo jeździmy przy zamkniętych szybach.

Przy takich warunkach atmosferycznych silnik ma tendencję do grzania się. Aby poprawić jego osiągi wielu kierowców włącza ciepłe nawiewy, by go ochłodzić i poprawić jego wydajność. Tak też zrobiłem. W samochodzie panował niesamowity skwar, czułem efekt płonących stóp w ubraniu, które zapobiega - o ironio - paleniu się. Po takim 30 minutowym wyścigu organizm traci sporo wody. Dopiero po wyjściu z samochodu człowiekowi robi się naprawdę słabo i odczuwa silną potrzebę nawodnienia organizmu. Mimo tak ciężkich warunków, kondycyjnie nie miałem z tym żadnych problemów.

Runda na torze Most była bardzo skrajna emocjonalnie. Po pierwszym wyścigu myślałem, że to koniec mojej kariery - myśli krążyły wokół faktur - a przez głowę przechodziły czarne scenariusze. Dzięki sporej ilości słów otuchy byłem w stanie szybko podnieść się na nogi i - co najważniejsze - jechać i walczyć dalej.

Na sam koniec chciałem podziękować wszystkim, którzy byli ze mną i za mną w ten weekend! Dziękuję także mechanikom, za zastępczy samochód, w którym poczułem się jak w "domu" oraz firmom Interia.pl i Brisk. Już za dwa tygodnie tor Slovakiaring!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy