Polskie drogi

Nowe przepisy są bezlitosne. Strażaku, oddaj prawo jazdy!

Wprowadzone w połowie maja przepisy pozwalające na zatrzymanie przez policjanta prawa jazdy kierowcy, który o 50 km/h przekroczy prędkość w terenie zabudowanym, zasiały strach nie tylko wśród piratów drogowych.

Pełni obaw są również strażacy z Ochotniczych Straży Pożarnych zrzeszonych w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym.

Fora skupiające członków i sympatyków OSP aż huczą. Strażacy nie zostawiają suchej nitki na przepisach, w myśl których, spiesząc się na akcję, mogą z miejsca stracić prawo jazdy!

By wyjaśnić o co chodzi, musimy przybliżyć nieco zasady funkcjonowania systemu ratownictwa.

Gdy obsługujący telefon alarmowy dyżurny otrzyma informację o wypadku lub pożarze musi zaalarmować najbliższą jednostkę Państwowej oraz Ochotniczej Straży Pożarnej. Wówczas w remizie OSP rozlega się syrena alarmowa, a strażacy ochotnicy (wykonujący w tym czasie swoje codzienne obowiązki w pracy lub w domu) wzywani są do jednostki za pomocą (rozsyłanego automatycznie) smsa.

Reklama

Zgodnie z obowiązującymi przepisami na wyjazd z remizy strażacy mają około pięciu minut. Na miejscu zdarzenia powinni być nie później niż w 15 minut od ogłoszenia alarmu.

Często drużyny wyjazdowe składają się z ochotników mieszkających najbliżej remizy, którzy - w kilkadziesiąt sekund - są w stanie dobiec z domu do wozu bojowego. Niestety, wśród strażaków nie brakuje i takich, którzy mieszkają lub pracują w sąsiedniej miejscowości lub 2-3 km dalej. Oni również muszą stawić się do wyjazdu w maksymalnie 5 minut od otrzymania powiadomienia.

Nie dziwi więc, że na miejsce zbiórki dojeżdżają samochodami nie zważając na obowiązujące w danym miejscu ograniczenia prędkości. W wielu przypadkach chodzi np. o kierowców wozów bojowych - nie każdy ma przecież uprawnienia do prowadzenia samochodów ciężarowych...

Tutaj, niestety, pojawia się problem. Przed wprowadzeniem nowych przepisów, w przypadku kontroli drogowej, pędzący do wezwania strażak miał oczywiście prawo nie przyjmowania mandatu. Swoich praw - powołując się na stan wyższej konieczności - mógł dochodzić w sądzie. Udowodnienie faktu, że pędził, by udzielić pomocy poszkodowanym nie stanowiło przecież większego problemu. Nawet, gdyby - w pośpiechu - przyjął mandat sprawa skończyłaby się najprawdopodobniej na kwocie 500 zł i 10 punktach karnych.

Obecnie nie jest to jednak takie proste. Nawet jeśli zatrzymany odmówi przyjęcia mandatu, decyzję o zatrzymaniu prawa jazdy, na miejscu kontroli, podejmuje policjant. Może się więc okazać, że spieszący się do poszkodowanych strażacy, jeszcze przed wyjazdem, stracą kierowcę...

Oczywiście pokwitowanie wydane przez policjanta zezwala na prowadzenie pojazdów przez kolejne 24 godziny. Znalezienie zastępcy na następne trzy miesiące może jednak stanowić pewien problem.

Trzeba też pamiętać, że - w wyniku takiej sytuacji - pędzący z pomocą strażak stracić może źródło utrzymania. Nie każdy może sobie bowiem pozwolić na rezygnację z poruszania się samochodem przez taki okres.

Teoretycznie problem wydaje się błahy - policjanci drogówki i strażacy często spotykają się na miejscu wypadków, trudno więc przypuszczać, by ci pierwsi stwarzali w takich sytuacjach problemy. Wypada jednak zauważyć, że w Polsce działa przeszło 16 tys. OSP zrzeszających blisko 700 tys. osób, więc poleganie na znajomościach to jednak trochę za mało...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: strażacy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy