Dzieci za kierownicą? Nie!

Jak bumerang powraca temat wieku, który upoważniałby do starania się w Polsce o prawo jazdy.

Problem nie jest łatwy, i zawsze wywołuje gorące dyskusje zwolenników skrajnie różnych rozwiązań. Jedni chcą, by o prawo jazdy mogli starać się nawet szesnastolatkowie, inny uważają, że możliwość prowadzenia auta powinna być przywilejem zarezerwowanym dla legitymujących się wiekiem powyżej 21 lat. Kto ma rację?

Statystyki są nieubłagane. Najwięcej wypadków, w przeliczeniu na liczebność populacji, powodują młodzi ludzie w wieku od 18 do 24 lat. Przykładowo w 2005 roku byli oni sprawcami 8 841 wypadków, w których śmierć poniosło 1035 osób, a rannych zostało dalsze 13064. To bardzo dużo. Wprawdzie więcej wypadków (13 336) spowodowały osoby w wieku 24-39 lat, ale ta grupa jest po prostu liczniejsza. Najbezpieczniejszymi kierowcami, statystycznie są osoby powyżej 60 roku życia. W 2005 roku tzw. "kapelusznicy" byli sprawcami 5 785 wypadków.

Reklama

Co wynika z takiej analizy? Najprościej rzecz biorąc - nic. Najwięcej wypadków powoduje najliczniejsza grupa kierujących, najmniej - najmniej liczna. Otwartym pozostaje pytanie, czy zmiana granicy wieku rzeczywiście poprawi bezpieczeństwo?

Najpierw należałoby się zastanowić, co sprawia, że młodzi kierowcy są aż tak niebezpieczni? Odpowiedz, wbrew pozorom, nie jest wcale prosta. Wielu bez wątpienia wskaże na młodzieńcze zapędy połączone z głupotą i brakiem wyobraźni. Fakt, ale to nie jedyny problem. Równie dużym jest bowiem kwestia doświadczenia, którego młody kierowca nie ma prawa mieć. I tutaj właśnie dochodzimy do sedna sprawy, a dokładniej do ułomności systemu szkolenia...

Przykład innych europejskich krajów pokazuje, że podnoszenie progu wiekowego mija się z celem. Wprawdzie z kolejnymi latami człowiek staje się mniej uzależniony od adrenaliny, ale doświadczenia i tak mu nie przybywa. Jeśli brakuje podstawowych umiejętności, wiek kierowcy nie ma większego znaczenia.

Niestety, ale system szkolenia kierowców w Polsce, wciąż jest, łagodnie mówiąc, ułomny. Szkoły nauki jazdy w rzeczywistości powinno przemianować się na szkoły zdawania egzaminów, tylko nieliczne przykładają się do tego, by opuszczający ich bramy kursant potrafił coś więcej, niż tylko liczyć pachołki i na dany "punkt" kręcić kierownicą. Wprawdzie przygotowanie teoretyczne jest całkiem przyzwoite, ale wiedzy o zachowaniu się samochodu w czasie jazdy nabiera się dopiero wówczas, gdy upragnione "prawko" mamy już w kieszeni.

Od lat mówi się o np. wprowadzeniu do szkół placów poślizgowych, symulujących zachowanie się samochodu w trudnych warunkach pogodowych. Problem w tym, że na słowach cała sprawa się kończy, bo jak zwykle, wszystko rozchodzi się o pieniądze. Zarządzenie tego typu zmuszałoby do inwestycji właścicieli szkół jazdy, wiele z nich skazanych by było na bankructwo. Pytanie tylko, czy nie lepiej zmusić do przebranżowienia się kilkaset osób (które niekoniecznie powinny uczyć innych jeździć) a tym samym uratować życie kilku "kierowcom", których owe "szkoły" wypuszczają na ulicę?

Świeżo upieczony właściciel prawa jazdy nie ma zazwyczaj najmniejszego pojęcia o tym, jak zachowuje się samochód przy nagłej zmianie kierunku, czym różni się podsterowność od nadsterowności, ani jak na danej nawierzchni zachowa się wychwalany przeważnie pod niebiosa system ABS. Brak wyobraźni i umiejętności myślenia z wyprzedzeniem nie jest tylko wynikiem niedojrzałości psychicznej niektórych jednostek, ale również tego, że z powodu braku doświadczenia, pierwsza podbramkowa sytuacja kończy się zazwyczaj kontuzją...

W sejmie od dłuższego czasu znajduje się projekt ustawy o gruntownych zmianach w prawie o ruchu drogowym. Jednym z ważniejszych założeń jest możliwość ubiegania się o prawo jazdy już od 16 roku życia. To ryzykowne przedsięwzięcie, ale na dłuższą metę może skutkować poprawą bezpieczeństwa. W myśl szykowanych przepisów, aż do ukończenia 18 roku życia, młodociany kierowca będzie mógł prowadzić pojazd wyłącznie pod opieką osoby dorosłej, przez pierwsze siedem miesięcy obowiązywać go będą również inne ograniczenia prędkości. Wrócić ma także słynny już zielony listek, a samochód prowadzony przez niepełnoletniego będzie musiał być oznaczony odpowiednich rozmiarów literą "L". Dzięki temu młodzi kierowcy będą mieli szansę "liznąć" trochę drogowej rzeczywistości, a kierowcy, na widok "L" wzmóc czujność i nieco spuścić z tonu.

Oczywiście opracowywane przepisy nie są idealne. Zakładają np. że auto dla niepełnoletniego będzie musiało być wyposażone w dodatkowe lusterka i przejść dodatkowe badania techniczne. Naszym zdaniem nie jest to najlepszy pomysł, bo po pierwsze: potęguje koszty, a po drugie wyrabia w młodych kierowcach nawyki korzystania z urządzeń, które nie są standardowym wyposażeniem innych samochodów. Nie jesteśmy do końca pewni, czy tego typu działanie nie poskutkuje przypadkiem wychowaniem pokolenia drogowych analfabetów, który będą potrafili prowadzić jedynie swój pojazd.

Trzeba również popracować nad odpowiednio widocznym oznakowaniem, gdyż przez wspominane pierwsze siedem miesięcy młodych kierowców obowiązywać mają ograniczenia prędkości do 50 km/h w mieście i 80 km/h poza miastem. Zwłaszcza te ostatnie może stanowić problem przy obecnej ograniczonej przepustowości polskich dróg, jak również na autostradzie.

Nie są to być może idealne rozwiązania, ale podobne wprowadzono już w 13 innych krajach Europy (m.in. w Austrii, Niemczech czy na Węgrzech) i liczba wypadków z udziałem młodych kierowców (wiek 18-24) zmniejszyła się o 20-50%!.

W poprawie bezpieczeństwa dużą role mogą również odegrać popularne na zachodzie szkoły doskonalenia techniki jazdy. W Polsce tego typu kursy wciąż są jeszcze bardzo drogie i mało popularne. Miejmy nadzieję, że wraz z napływem kapitału przybędzie u nasz szkół promujących nie tyle rajdową, co bezpieczną jazdę.

Ale czy sadzanie za kierownicę człowieka, który ledwie cztery lata wcześniej opuścił samochodowy fotelik dziecięcy jest słuszne? Doświadczenia innych krajów wskazują, że chyba jednak tak. Pamiętajmy tylko, że w tym przypadku kluczową rolę dla bezpieczeństwa nas wszystkich odgrywają rodzice. Jedynie oni są w stanie ocenić, czy dany człowiek, który zazwyczaj wie już, jak smakuje piwo i wydaje mu się, że jest dorosły, wykazuje wystarczająco dużo zdrowego rozsądku, by decydować o życiu innych.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prawo jazdy | szkoły | kierowcy | doświadczenia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy