Sprawny Fiat? To oksymoron!

Moja ukochana wydała ostatnio wyrok śmierci na domowy budżet. W czasie pewnej dyskusji subtelnie dała mi do zrozumienia, bym w końcu "naprawił dużego Fiata"...

Jak na męską szowinistyczną świnię przystało - wykorzystałem okazję. Zanim wytłumaczyłem jej, że związek frazeologiczny "napraw Fiata" nie występuje w języku polskim, zamówiłem w Internecie dobre dwa wiadra części. Od lejącego zaworu nagrzewnicy, przez sparciałe uszczelki gaźnika, na przegniłej "dwururce" wydechu kończąc.

Wymiana zdań z partnerką, która swoją motoryzacyjną przygodę zaczynała zdecydowanie później niż ja (w dodatku autem "made in japan"), sprawiła, że poczułem się niczym Mistrz Yoda. Swoje słowa kieruje więc do nowego pokolenia fanów motoryzacji: Przed klasykami z PRL rodem przestrzec was muszę!

Reklama

Wśród moich znajomych wielu może pochwalić się posiadaniem Malucha, Dużego Fiata czy "Borewicza". Znam też licznych miłośników Ład, Trabantów, Syren czy chociażby Wartburgów. Wszystkich łączy jedno - każdy zaczynał swą motoryzacyjna przygodę od tego typu auta. Każdy dysponuje też wiedzą i doświadczeniem pozwalającym wykonywać większość czynności obsługowych we własnym zakresie. Wszyscy nabywaliśmy je latami - często wbrew swej woli, bo właśnie tego wymagała od nas tamta motoryzacja. O tym, kiedy (i czy w ogóle) uda ci się dojechać do domu decydowały wyłącznie zapas walających się po bagażniku części i umiejętność kombinowania...

Problem w tym, że pomysł sprawienia sobie klasyka z PRL coraz częściej rodzi się w głowach dwudziestolatków motywujących swoje marzenie słowami "Tata miał takiego". W takim przypadku zakup auta jest z reguły pierwszym krokiem na drodze do nerwicy i finansowej katastrofy.

Być może zburzę czyjś światopogląd, ale muszę stanowczo zaznaczyć, że słowa sprawny Polonez, Maluch czy "Duży Fiat" to oksymoron. Większość z tych aut nie była w pełni sprawna nawet wówczas, gdy opuszczały bramę FSO. Opowieści o poprawianiu po fabryce polegającemu na dokręcaniu śrub czy usuwaniu wycieków w nowych egzemplarzach nie są żadną przesadą!

"Napraw Fiata" to wyzwanie z kategorii "poliż się w łokieć". Jeśli nie dysponujesz  budżetem rzędu 20-30 tys. zł. przywrócenie auta do pełnej sprawności jest - po prostu - niemożliwe. Można co najwyżej przywrócić je do stanu "jezdnego". Samochody tego typu nie są dla wszystkich, a już na pewno, nie można ich traktować w kategorii youngimerów do codziennego użytku!

Przykładowo - normalna eksploatacja wiąże się z corocznym czyszczeniem hamulców, ustawianiem luzów zaworowych, wymienianiem wylanych amortyzatorów czy zużytych krzyżaków napędowych. Gdy już dojdziecie do końca takiej checklisty, na dobrą sprawę, możecie zacząć ją od początku.

Oczywiście, to świetna zabawa dla lubiących majsterkowanie, ale dla nowego pokolenia kierowców, którzy nie potrafią nawet zmienić koła (nie mówiąc już o komplecie klocków hamulcowych) taki zakup okaże się finansową katastrofą. To prawda - samochody mają banalnie prostą konstrukcję, więc dysponując zestawem narzędzi, kilkoma gratami i kawałkiem drutu większość właścicieli dojedzie wszędzie (czego przykładem jest chociażby kultowy Złombol). Sęk w tym, że wszystkie prace musicie potrafić wykonać we własnym zakresie. Jeśli nie zabierzecie się za nie sami, koszty utrzymania puszczą was z torbami po pół roku!

Podsumowując - jeśli chcesz nauczyć się dawnej motoryzacji, masz sporo luźnych środków na koncie i miejsce, gdzie - pod dachem - możesz porzucić auto na dobre trzy miesiące (by wrócić do stanu równowagi nerwowej) - kupuj śmiało. Jeśli jednak wydaje ci się, że "Duży Fiat" czy "Borewicz" będzie dizajnerskim dodatkiem do brody i będziesz mógł dojeżdżać nim na zajęcia - solidnie strzel się w głowę. Nie tylko wyrzucą Cię z uczelni, bo spóźnisz się na egzaminy, ale w kieszeni nie zostanie Ci nawet luźna dycha na czteropak browara...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: oldtimery
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy