Wypadek na przejściu. Sąd: winna piesza! Przechodniu - nie wierz w nowe prawo!

Wielkimi krokami zbliżamy się do daty 1 czerwca, gdy piesi zyskać mają pierwszeństwo przed pojazdami "w momencie wchodzenia" na przejście. Zdaniem części ekspertów ta zmiana zaowocuje skokowym wzrostem bezpieczeństwa niechronionych uczestników ruchu drogowego. Przeciwnego zdania jest za to duża część biegłych, którzy zawodowo zajmują się rekonstrukcją wypadków drogowych.

Ci ostatni wskazują m.in., że głoszona przez ekspertów interpretacja, według której kierowcy będzie teraz trudniej "wymigać się" od odpowiedzialności za zdarzenie w sądzie, nie znajduje uzasadnienia w faktach. W polskich przepisach wciąż funkcjonować będzie bowiem definicja "wtargnięcia" na jezdnię bezpośrednio pod nadjeżdżający pojazd, która pozwala zachować równowagę praw i obowiązków ciążących na poszczególnych uczestnikach ruchu.

Nie jest tajemnicą, że ogromna część pieszych nie posiada żadnych uprawnień do prowadzenia pojazdów, w związku z czym nie ma też bladego pojęcia o przepisach ruchu drogowego. Trzeba jednak pamiętać, że nieznajomość prawa nie zwalnia przecież z jego przestrzegania...

Reklama

Ciekawą sprawą ukazującą wiele aspektów bezpieczeństwa drogowego w Polsce jest wypadek, jaki wydarzył się 25 listopada 2015 roku na ulicy Ludnej na warszawskim Powiślu. 75-letnia kobieta potrącona została na przejściu dla pieszych. Sprawa - po wielu perypetiach - trafiła w końcu na wokandę Sądu Najwyższego. Poszkodowana emerytka domagała się od ubezpieczyciela pojazdu zadośćuczynienia w wysokości 75 tys. zł. Wcześniej jej żądania oddalił Warszawski Sąd Okręgowy. Wątpliwości miał jednak Sąd Apelacyjny. Ostatecznie, w wyroku z 28 lutego 2020 roku, Sąd Najwyższy przychylił się do interpretacji Sądu Okręgowego.

Według ustaleń Sądu Okręgowego, "powódka weszła na jezdnię z wysepki wyodrębniającej dwie jezdnie, bezpośrednio przed najeżdżającym samochodem stwarzając stan zagrożenia i spowodowała wypadek". Jak zauważył sąd: "analiza czasowo-przestrzenno-ruchowa nie wykazała, aby kierujący samochodem miał możliwość uniknięcia wypadku reagując na stan zagrożenia, jakim było wejście powódki na jezdnię". W uzasadnieniu czytamy m.in., że: "powódka, która przez swoje zachowanie naruszyła przepisy ustawy o ruchu drogowym, w 100 proc. przyczyniła się do wypadku w ten sposób, że nie zachowała szczególnej ostrożności i weszła na jezdnię bezpośrednio przed jadący samochód".

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że chodziło o przejście dla pieszych z tzw. wyspą. W tym przypadku kluczowy jest art. 13. ust. 8 Prawa o ruchu drogowym, w którym czytamy, że: "Jeżeli przejście dla pieszych wyznaczone jest na drodze dwujezdniowej, przejście na każdej jezdni uważa się za przejście odrębne. Przepis ten stosuje się odpowiednio do przejścia dla pieszych w miejscu, w którym ruch pojazdów jest rozdzielony wysepką lub za pomocą innych urządzeń na jezdni". Z brzmienia tego przepisu nie zdaje sobie sprawy ogromna liczba nie tylko pieszych, ale i kierujących.

Dwa zespoły biegłych niezależnie orzekły, że kierowca - chociaż jego pojazd poruszał się z prędkością około 40 km/h - nie miał szans na reakcję i uniknięcie zdarzenia. Adwokat powódki wskazywał jednak, że piesza była widoczna z daleka, więc prowadzący pojazd mógł zakładać, że będzie kontynuować przechodzenie na drugą stronę jezdni. Z drugiej strony - biorąc pod uwagę wspomniany art. 13. pkt 8 PORD - kierowca również mógł przecież zakładać, że piesza widzi zbliżający się pojazd i - zgodnie z obowiązującym prawem - ustąpi mu pierwszeństwa...

Sprawa jest o tyle ciekawa, że - zwłaszcza w dużych miastach - wiele przejść z tzw. "wyspą" przecinanych jest dodatkowo przez torowiska tramwajowe. Problem polega na tym, że zgodnie z nowelizacją i przepisami, które obowiązywać mają od 1 czerwca - pieszy "wchodząc" na przejście zyskiwać będzie pierwszeństwo przed pojazdami "za wyjątkiem tramwaju". Wpajanie pieszym przekonanie o pierwszeństwie (w mediach często pada przy nim słowo "bezwzględne", co dowodzi niekompetencji autorów i tworzy błędny obraz przepisów), może więc uśpić czujność niechronionych uczestników ruchu i przynieść efekt odwrotny od zamierzonego.

Co do tego, że niechronionym uczestnikom ruchu należą się szczególne względy nikt nie ma chyba wątpliwości. Tego typu wyroki zdają się jednak potwierdzać opinie części biegłych sądowych, według której - z prawnego punktu widzenia - od 1 czerwca nie zmieni się nic. Oczywiście kierowcy - tak jak do tej pory - zobowiązani będą do zachowania w obrębie przejść szczególnej ostrożności - ale pieszy "wchodzący na przejście" bez upewnienia się, czy manewr jest bezpieczny, może narazić się na zarzut "wtargnięcia bezpośrednio przed nadjeżdżający pojazd". Mówiąc wprost - zmiana przepisów w zakresie ochrony pieszych to raczej robienie dobrej miny do złej gry, niż rzeczywista "rewolucja" w Prawie o ruchu drogowym. Prawdziwą poprawę bezpieczeństwa przyniosą dopiero zakrojone na szeroką skalę inwestycję w infrastrukturę, jak np. likwidacja przejść przez dwa pasy ruchu bez sygnalizacji świetlnej. Według części ekspertów warto byłoby również pomyśleć o montażu dodatkowych urządzeń ostrzegających pieszych (chociażby akustycznie) o zbliżającym się pojeździe szynowym. Sam zapis o tym, że - w obrębie przejść - nie można będzie korzystać z telefonów komórkowych - to jednak trochę za mało.

Podsumowując - niezależnie od brzmienia przepisów Prawa o ruchu drogowym - każdy uczestnik ruchu powinien przede wszystkim bezwzględnie stosować się do - wpajanej już przedszkolakom - zasady ograniczonego zaufania. Druga z żelaznych zasad to: "widzieć i być widzianym"!

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy