Przejechał milion kilometrów Passatem. 900 tys. - na gazie!

Jerzy Kula, mieszkaniec jednej z miejscowości koło Olkusza i zawodowy kierowca, przejechał już w swoim życiu ponad 4 miliony kilometrów.

Jest wielkim zwolennikiem, by nie rzec entuzjastą Volkswagenów Passatów. Obecnie eksploatuje trzeci egzemplarz tego modelu. To auto z generacji oznaczonej symbolem B4. Sedan, rocznik 1996, z wolnossącym silnikiem benzynowym o pojemności 1781 ccm i mocy 90 KM oraz z podstawowym wyposażeniem. Bez klimatyzacji, elektrycznie podnoszonych szyb itp. Jedynym udogodnieniem jest centralny zamek.

Wóz pochodził z polskiego salonu, a pan Jerzy kupił go w Łowiczu, od pierwszego właściciela. Na liczniku kilometrów figurowała wówczas liczba 60 000. Po kolejnych 50 000 km Passat otrzymał instalację gazową.

- Włoską. Była trochę droższa od polskiej, ale znajomy mechanik bardzo mi ją polecał - wspomina Jerzy Kula. - I miał rację, bowiem samochód jeszcze nigdy nie zostawił mnie na drodze. Raz musiałem w trasie wymienić klocki hamulcowe w jednym kole, ale to przecież nic skomplikowanego. Piętnaście minut i po robocie.

Reklama

Niezawodność jest bardzo istotna, bowiem volkswagen jeździ bardzo dużo i daleko. Praktycznie co tydzień jest za granicą. Wiele osób dziwi się panu Jerzemu, że odważa się wybierać w takie podróże siedemnastoletnim bądź co bądź samochodem, ale on wierzy w swojego Passata. Uważa, że jest to auto "nie do zajechania". A przy tym całkiem ekonomiczne. Spalało średnio 8 litrów benzyny na100 km. Teraz zużywa 10 litrów gazu ("jak go mocno pogonię, to jedenaście").

Pan Jerzy wiele czynności serwisowych potrafi wykonać samodzielnie, co dodatkowo obniża koszty eksploatacji. Bardzo dba o regularną wymianę oleju w silniku, co 15 000 km.

A propos silnika. Przy stanie licznika 930 000 km został wymieniony. Na technicznie identyczny - używany, aczkolwiek zdecydowanie nowszy.

- Kupiłem go za 500 zł. Nie mam pojęcia, ile mógł mieć przebiegu, ale myślę, że nie więcej niż 200 000 km. W każdym razie auto chodzi jak rakieta.

Jak wspomnieliśmy, to już trzeci Passat, którym jeździ pan Jerzy. Pierwszy, B3, rocznik 1989, pochodził z Holandii.

- Po dwóch latach, gdy miał na liczniku 330 000 km, zaczął brać olej. Powiedzieli, że trzeba remontować silnik, co będzie kosztowało około dwóch tysięcy niemieckich marek. To był pierwszy tego typu wóz w okolicy, nikt się na takich samochodach jeszcze nie znał, więc przestraszyłem się i go sprzedałem.

Passat nr 2, również wersja B3, został sprowadzony z Francji. Nówka. W ciągu ponad 10 lat Jerzy Kula przejechał nim około 1,1 mln kilometrów. Z tym samym silnikiem. Jedynie na dwóch cylindrach zostały wymienione pierścienie. Niestety, wskutek kolizji samochód doznał uszkodzeń nadwozia, na tyle poważnych, że firma ubezpieczeniowa uznała, iż nie warto ich naprawiać. Volkswagen "poszedł do ludzi" i, jak to w Polsce, został wyklepany. Najprawdopodobniej jeździ do dzisiaj.

Obecny Passat pana Jerzego nie jest do sprzedania.

- Zostanie u mnie już do końca swojego żywota. Darzę ten wóz dużą sympatią, chociaż, niestety, bierze go już rdza. To dlatego, że pochodził z polskiego salonu. Znajomy pracujący w Volkswagenie twierdzi, że samochody przeznaczone dla byłych demoludów miały blachy gorszej jakości niż te sprzedawane na Zachodzie - mówi Jerzy Kula i zarzeka się, że następnym jego autem również będzie VW Passat.

Chociaż lubi też inny swój samochód: dwudziestoletniego Mercedesa klasy S w nadwoziu W140 z trzyipółlitrowym turbodieslem o mocy 150 KM pod maską. Na liczniku - 420 000 km.

- Tego mercedesa kupiłem siedem lat temu z przebiegiem około 220 000 km. W tym czasie nie miał ani jednej awarii. Jeżdżę nim jednak niewiele, bo dość dużo pali...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy